Wczorajszy tekst wywołał sporą burzę na jednym z forów fotograficznych. Jak się bowiem okazuje, każdy coś gdzieś słyszał i zazwyczaj na tym opiera swo...
Wczorajszy tekst wywołał sporą burzę na jednym z forów fotograficznych. Jak się bowiem okazuje, każdy coś gdzieś słyszał i zazwyczaj na tym opiera swoje zrozumienie problemu. Nie ma natomiast żywego, który byłby w stanie podać realną podstawę prawną. Dlatego też staram się, by za każdym razem wskazywać na odpowiednie dokumenty. Wspominałem już o Ustawie Prawo prasowe i kilku konkretnych rozporządzeniach. Dziś czas przyjrzeć się Kodeksowi cywilnemu oraz Ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Część I, część II.
Wizerunek obiektu? Terefere...
Wizerunek to wedle Kodeksu cywilnego "dobro osobiste człowieka", podobnie jak zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska (vide Art. 23 i 24 KC).
Rozdział 10. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych mówi z kolei o ochronie wizerunku, adresata korespondencji i tajemnicy źródeł informacji. Ponownie więc mamy do czynienia ze słowem "wizerunek" w kontekście żywej osoby. Wszelkie więc przepisy dotyczące ochrony wizerunku nie mają zastosowania w przypadku fotografii miejsc.
Mdłe przepisy, mdłe interpretacje
Żeby nie było jednak zbyt prosto, nie oznacza to, że KC nie chroni obiektów prywatnych...
Artykuły 140 i 222 KC chronią bowiem prawo własności, dając właścicielom danych rzeczy (np. nieruchomości - od domków jednorodzinnych po supermarkety etc.) prawo sprzeciwu wobec działań osób trzecich. Właściciel po prostu może sobie nie życzyć, byśmy korzystali z jego własności.
Art. 140. W granicach określonych przez ustawy i zasady współżycia społecznego właściciel może, z wyłączeniem innych osób, korzystać z rzeczy zgodnie ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem swego prawa, w szczególności może pobierać pożytki i inne dochody z rzeczy. W tych samych granicach może rozporządzać rzeczą. Art. 222. § 1. Właściciel może żądać od osoby, która włada faktycznie jego rzeczą, ażeby rzecz została mu wydana, chyba że osobie tej przysługuje skuteczne względem właściciela uprawnienie do władania rzeczą. § 2. Przeciwko osobie, która narusza własność w inny sposób aniżeli przez pozbawienie właściciela faktycznego władztwa nad rzeczą, przysługuje właścicielowi roszczenie o przywrócenie stanu zgodnego z prawem i o zaniechanie naruszeń.
Co nam to mówi? Wszystko i nic. Konia z rzędem temu, kto wytłumaczy logicznie, w jaki sposób fotografia domu faktycznie wykorzystuje ten dom. Pachnie to nieco mistycyzmem - wszak to Indianie ponoć nie pozwalali się fotografować, twierdząc, że to odbiera im dusze... Tym niemniej oba zacytowane artykuły stosuje się jako prawne wytłumaczenie zakazu fotografowania obiektów prywatnych. Dura lex, sed lex.
Tu jednak pojawia się szalenie ważne pytanie - co tak naprawdę właściciel fotografowanego obiektu może zaskarżyć - fakt samego wykonania zdjęcia czy fakt jego publikacji??? Pamiętajcie, że jestem publicystą, którego zadaniem jest odnalezienie źródeł i przełożenie ich na język wypowiedzi dziennikarskiej. Interpretacji przepisów dokonać może jednak tylko prawnik i mam szczerą nadzieję, że znajdzie się taki, który i mnie, i Was w tej materii oświeci. Ale o tym w następnej części... Tymczasem warto rzucić okiem w tekst ze świetnej strony fotoprawo.pl:
Zakaz fotografowania, który wywieszony został na prywatnej posesji wyraża wolę właściciela, który nie życzy sobie najwyraźniej robienia zdjęć na swojej posesji. Ma do tego prawo, gdyż mieści się to w treści jego prawa własności. Właściciel może wyprosić ze swojej posesji takiego niechcianego fotografa. Pamiętajmy, iż jeśli osoba uprawniona nakaże nam opuścić dane miejsce, w którym mieszka, to powinniśmy jej posłuchać – w przeciwnym razie narażamy się na zarzut „naruszenia miru domowego” (art. 193 Kodeksu karnego) i odpowiedzialność karną. Oczywiście, możemy próbować robić zdjęcia spoza terenu prywatnego… (źródło)
Jeśli więc wtargniecie z aparatem na teren prywatny (słynne "trespasing" jakże znane z filmów amerykańskich!) nie liczcie na to, że przysługują Wam jakieś szczególne prawa. Ale przecież nikt nie mówi o włamywaniu się. Interesujący przypadek opisał Czytelnik pod moim wczorajszym artykułem:
Wieczór, 50 metrów od drogi stacja benzynowa. Fotografuję kolesia na motocyklu po drugiej stronie drogi. Wybrałem to miejsce ze względu na żywe kolory jej świateł, które mają stanowić rozmyte, plazmowate tło portretu. Przygotuję modela, sprawdzam sobie światło, ustawiam kadr, pojawia się człowiek ze stacji. Nie mam pojęcia, czy właściciel czy jakiś menago. Widząc, że kadruję tak, żeby stacja była w tle, „kategorycznie sprzeciwia się temu, bo to własność prywatna, i że jeśli nie zaprzestaniemy, to on dzwoni na Policję”. I co z takim fantem?
Świetny przykład, dobre pytanie! Odpowiedzieć na nie mogę jednak tylko jako wieloletni fotoreporter i weteran podobnych historii. Przede wszystkim warto zastanowić się, czy chcemy iść z właścicielem na udry, czy też raczej podać mu nasze serce na dłoni.
W tym pierwszym przypadku śmiało możemy wymagać wskazania odpowiedniej podstawy prawnej, wskazania, gdzie znajduje się rzekomy zakaz fotografowania na ścianach obiektu, lub okazania regulaminu stacji i, rzecz jasna, istniejącego w nim zapisu mówiącego o zakazie wykonywania zdjęć. Pamiętajmy, że w tym przypadku wszystko, co nie jest zabronione, jest dozwolone. Proste.
Z kolei w tym drugim, mniej ofensywnym przypadku spróbujmy wytłumaczyć, że:
a) stacja jest elementem krajobrazu - fotografujemy większą całość, b) stacja nie jest głównym obiektem zdjęcia, c) stacja w tle będzie rozmyta, bo ostrość ustawiona jest na postać, d) zdjęcie jest pracą artystyczną, a nie jakąkolwiek dokumentacją mającą zdyskredytować stację czy jej właściciela, e) z chęcią prześlemy właścicielowi zdjęcie z prawami do bezpłatnego użycia. Ten ostatni argument, co mówię z doświadczenia, ma w Polsce ogromną siłę!
W interesującej, darmowej aplikacji Fotografowanie dozwolone czytamy:
W odniesieniu do wykonywania fotografii miejsc prywatnych w uproszczeniu można powiedzieć, że y (np. z naruszeniem prawa własności, czyli wejściem na teren prywatny bez zgody właściciela), nachalny (np. „obfotografowywanie” całego budynku, robienie zdjęć przez plot czy okno), naruszający prawo do prywatności (np. fotografowanie opalających się w ogrodzie domowników lub robienie zdjęć wnętrz domu teleobiektywem, etc.) lub inne prawa właściciela albo innych osób przebywających na danym terenie. Domniemanie takie przestaje działać, jeśli osoba uprawniona do tego (właściciel, najemca) zabroni wykonywania zdjęć. (źródło)
Fakt, że właściciel obiektu prywatnego ma prawo zakazać fotografowania tegoż obiektu, nie oznacza, iż mamy do czynienia z przepisem obligatoryjnym. Nie istnieje żaden akt prawny mówiący, że nie wolno fotografować obiektów prywatnych i cześć pieśni. Decyzję w tej materii pozostawia się właścicielowi. Często więc jest tak, że właściciel (dajmy na to zagraniczna spółka handlująca paliwem - żeby kontynuować przykład podany przez Czytelnika) nie ma żadnych obiekcji, tylko pan Zenek, menedżer sieciowej stacyjki, chce się poczuć ważny i zmieszać z błotem fotografika. Jeśli podejrzewamy, że mamy do czynienia z takim przypadkiem, sami żądajmy kontaktu z policją, twierdząc, że ta pouczy pana Zenka w zakresie obowiązującego prawa. Choć jest to po części bluff, czasem inaczej z agresorem się po prostu nie da...
Ciąg dalszy nastąpi, a w nim wszystko, o co pytacie: supermarkety, muzea, kopalnie i jednostki wojskowe! Tymczasem szczerze polecam:
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu