Jak to jest z układami w kosmosie? No, jest gwiazda, są planety, wirują, formują się, układ gotowy. Tak w uproszczeniu twierdzą książki do fizyki. Ale astronomia nie znosi banału. Kiedy nasz najpotężniejszy kosmiczny teleskop: James Webb spojrzał 310 lat świetlnych w głąb Gwiazdozbioru Muchy, odkrył coś, co nie tylko burzy szkolne prawidła, ale też kwestionuje nasze pojmowanie narodzin planet. Dwie masywne planety, krążące wokół jednej gwiazdy. I każda jest inna.

Gospodarzem tej międzygwiezdnej zagadki jest YSES-1 — gwiazda młoda, licząca sobie 16 milionów lat, czyli niemal niemowlę w skali kosmosu. Podobna do Słońca, ale z historią, która ma przed sobą jeszcze mnóstwo kart do zapisania. W jej otoczeniu tańczą dwa giganty: jedna planeta z masą aż 14 Jowiszów, druga — skromniejsza nieco, ale nadal sześciokrotnie większa od "naszego" Jowisza.
Pierwsza, ta bliższa gwieździe, jest owinięta w dysk materii, pył, wodę, tlenek węgla. Surowa, jakby dopiero co zeszła z taśmy produkcyjnej. Druga — odleglejsza, otoczona nie materią, ale chmurami krzemianowymi. To chemiczna zupa, która przypomina nam, że egzoplanety to nie klony Jowisza, a światy z własnymi przepisami na istnienie.
O co chodzi w tej zagadce?
Coś się tu nie zgadza. Modele mówią: formowanie planet to proces błyskawiczny w skali kosmosu — "milion lat i gotowe". A jednak Webb widzi coś innego. Jedna planeta dojrzewa, druga wciąż się rodzi. Jakby życie w kosmosie też miało swoje opóźnione narodziny. Planety od gwiazdy dzieli odpowiednio: 160 i 320 jednostek astronomicznych — tak daleko krążą te światy. Jeśli powstały w dysku protoplanetarnym, powinny być bliżej. Jeśli nie — to gdzie i jak powstały? Czy w ogóle mamy pojęcie o tym, jak doszło do narodzin tych planet?
Jest jeszcze coś. Jedna planeta to buchająca para — z wodą, CO, może jeszcze formującym się księżycem. Druga to niemal mineralny obłok. Webb widzi metan, CO2, krzemiany. I to wszystko nie na podstawie domysłów, ale twardych danych z zakresu bliskiej i średniej podczerwieni. Jak wyjaśnić tak ogromne różnice? Tego nie wiemy.
Webb to nasza duma
Zanim pojawił się Webb, bezpośrednie zdjęcia egzoplanet to był luksus. Do dziś udało się uchwycić zaledwie 2% z ponad 5900 odkrytych światów poza Układem Słonecznym. Reszta to cienie, krzywe światła, matematyczne domysły. Webb zmienia reguły gry. Daje obrazy, spektroskopię, realne dane.
Ale to, co najważniejsze, to kolejne pytania do rozważenia. Jeśli planety powstające w tym samym środowisku mogą wyglądać zupełnie inaczej, to może również Ziemia była wyjątkiem. Może Układ Słoneczny to tylko jedna z wielu konfiguracji, a nie wzór powtarzalny w kosmosie.
Czytaj również: W dysku protoplanetarnym znaleziono składnik życia. To nie przypadek
Naukowe tsunami dopiero nadchodzi
Odkrycia Webba to nie tylko katalogowanie światów za granicą ludzkiego pojmowania. To testowanie teorii, które trzymały się cało od dekad. Być może trzeba przepisać algorytmy badawcze. Być może naukowcy powinni wrócić do fundamentów naszej wiedzy. Jest ciekawie, a będzie jeszcze ciekawiej.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu