Fotografia

Tego o instaxie nikt nam nie mówi. Znów się go pozbywam

Bartosz Gabiś
Tego o instaxie nikt nam nie mówi. Znów się go pozbywam
Reklama

Pora znów się rozstać z tym kultowym aparatem. Nie wiem, czy to będzie ostatni raz, ale chyba już pora pójść po rozum do głowy.

Ogromny sukces Instaxa świadczy o jednym – chcemy robić zdjęcia natychmiastowe. W końcu czemu by nie? To jest ciekawa zabawa, która łączy trochę przeszłość analogową z cyfrową codziennością. Jest ich szeroki wybór pod kątem fikuśnych kasetek z filmami, a także rodzajów samych aparatów. Bardzo łatwo jest się wciągnąć ten świat kolorowej, plastikowej frajdy. Sam to zrobiłem nieraz i mam chyba dość.

Reklama

Znów się pozbywam Instaxa, czy w końcu przejrzę na oczy? Tego się nie spodziewałem

fot. Bartosz Gabiś

Do fotografii ciągnęło mnie, odkąd pamiętam, ale – nie będę ściemniać – zawsze mnie się wydawała ultra snobistycznym zajęciem, może to przez spotkanych entuzjastów, a może próbowałem stłumić własne obawy przed tym, że mógłbym być w tym do bani, nie wiem. Dlatego też minęły długie lata, nim sobie pozwoliłem na to hobby, lecz chęć zawsze gdzieś się tam we mnie tliła. Nadejście smartfonów o wiele bardziej ułatwiło zaspokojenie tego głodu, gdy z każdym dniem coraz bardziej się normowała rzeczywistość pełna aparatów w naszych kieszeniach.

Lata temu to Instagram dał mi wymówkę, żeby móc coś bardziej "artystycznego" robić z aparatem iPhone'a 3G, czyli niczym specjalnie dobrym, ale wtedy dość wyzwalającym. Tylko dlaczego o tym mówię w kontekście Instaxa? Cóż, gdy tak dzisiaj patrzę na zdjęcia z tamtych czasów to ich jakość i impulsywność kojarzy mnie się nieodłącznie ze zdjęciami natychmiastowymi. Wtedy również chodziło o dobrą zabawę przy użyciu ładnego filterka i bez wybierania jednego z tysięcy zdjęć. Zawsze mnie kusiła ta wizja, ale dzisiaj coś się musiało popsuć i totalnie tego nie byłem w stanie przewidzieć.

Instax to zabawa fajna na... Moment

Podejść miałem już kilka. Klasyczny Instax, Instax Wide i obecnie posiadam hybrydowego Instaxa Mini Evo, z którym również się niebawem rozstanę, a który myślałem, że zostanie ze mną już na zawsze z kilku powodów: jest śliczny, ma mnóstwo filtrów, jest drukarką, a do tego zapisuje zdjęcia na karcie i można sobie wybrać fotografie do druku. Chyba mam już po prostu dość.

Po pierwsze, kasetki ze zdjęciami są szalenie drogie i chociaż jest w tej jednorazowości potencjał na frajdę, to trochę rozbłyska jak fajerwerki i szybko gaśnie. 10 zdjęć w kasetce nawet w najtańszej opcji po zakupie czteropaku wkładów za 140 złotych, daje nam 3 złote od jednego zdjęcia, którego nigdy nie użyjemy w inny sposób niż ten wydruk. Ostatecznie uważam, że to strasznie dużo i bardzo mnie hamowało przed zabawą.

fot. Bartosz Gabiś

Inna sprawa to właśnie wspomniany format. To jest fajna pamiątka, ale może też bardzo łatwo przepaść. Pojawia się do tego jeszcze inny problem, że film wystawiony w ramce na ścianie lub stylowych, popularnych klamereczkach, zaczyna tracić swoje kolory i daje to jeszcze większe retro wajby, ale popatrzmy prawdzie w oczy – zdjęcia niszczeją i trzeba je schować do miejsca bez dostępu słońca, którego prędko nie odwiedzimy.

Na przestrzeni ostatnich lat, też zaczęły szalenie drożeć aparaty, które niegdyś były atrakcyjne nie tylko przez ich niecodzienne kolory i kształty, ale i z powodu niewygórowanej ceny. Wszak to była zabawka, typowo imprezowy dodatek. Dzisiaj ceny startują od 360 złotych, w parze z czteropakiem zostawiamy w sklepie 500, a jeszcze przydałoby się jakieś etui, album, naklejki i kilka innych. Nie jest to już tania zabawa, która niezmiennie pozostaje jednorazową.

Z technologicznego punktu widzenia również nie jest wybitnie, bo Fuji ma dla każdej wersji osobną aplikację plus główną, w której można przetrzymywać swoją kolekcję. Nie są za specjalnie wygodne w obsłudze, a ich ilość zaczyna męczyć w parze ze wszystkim lojalnościowymi "śmieciami" przetrzymywanymi na naszych telefonach.

Reklama

W skrócie, zrobiło się za drogo, żeby można było wciąż beztrosko z Instaxów korzystać, lecz znalazłem sobie alternatywę, która dostarcza jeszcze więcej przyjemności.

Znalazłem o wiele lepszą alternatywę

W zasadzie, jakby się tak zastanowić, to Instaxy są teraz analogową formą ścian social media. Wiem, jak to brzmi niedorzecznie, więc już tłumaczę. Chodzi o to, że to jest taki półśrodek zastępujący zarazę naszych czasów. Przewijanie treści dostarcza nam bodźców krótkich i... Natychmiast. Tak samo jest ze strzelaniem "polaroidów", nie wiemy, jaki będzie wynik i mamy tylko jedną szansę (drogą), więc nie ma mowy o żadnej kontroli nad wynikiem. Jednakże na ten nie musimy wcale długo czekać, prawda? Salwa śmiechu, wiele radości i zupełnie jak post na instagramie, zdjęcie znika w niepamięci. I chyba, po latach stwierdzam, że nie tego szukam.

Reklama

Dużo bardziej przemówiła do mnie najprostsza małpka znaleziona w szafie znajomych, a inna kupiona za 20? 30? złotych na OLX. Mówiąc małpka, mam na myśli popularne lata temu najprostsze aparaty analogowe, nad którymi wiele nie trzeba było myśleć. Po prostu celowało się w stronę zasługującą w naszej opinii na sfotografowanie i pozostawało już tylko wciśnięcie spustu migawki. Jest to tak proste jak brzmi.

Na tym etapie nie różni się to w ogóle od przygody z Instaxem, jednak to, co następuje dalej, sprawia, że właśnie mnie ta forma całkowicie już kupiła nad fotografię natychmiastową. Bowiem na efekt tej czynności przyjdzie nam trochę poczekać. Magia chemicznej mikstury nie następuje po zrobieniu zdjęcia wewnątrz aparatu, lecz dopiero w profesjonalnym laboratorium, w stworzonych w tym celu maszynach. Przeciętna klisza może mieć nawet 36 klatek – czyli po prostu zdjęć – i w dobie smart technologii wiemy, że normalnie to nie jest wiele, ale już na aparacie okazuje się to być pokaźna suma. Łatwo jest zapomnieć, gdzie się zaczynało.

Szczerze mówiąc, to poza czasem na ujrzenie zdjęć, nie ma tak wiele różnic. Wciąż telefon jest moim głównym narzędziem, gdy trzeba uchwycić szybko jakąś chwilę albo gdy coś nas zaskoczy lub chce się po prostu strzelić selfie. Aparat zabieram na specjalne okazje jak wspólne imprezy ze znajomymi (na przykład sylwester), wyjazd w góry czy okolicznościowe spotkania z rodziną. Mój aparacik jest wtedy ze mną. Często się zdarza, że mam jeszcze jedną kliszę, bowiem szkoda ruszać cztery litery tylko z jedną rolką.

To jeszcze bardziej wydłuża czas pomiędzy wykonaniem zdjęć a ich ujrzeniem.

Czy jest to problem? Nie.

Reklama

Oszukuje się każdy, kto myśli, że potrzebuje je wtedy, bo inaczej nie ma niczego z frajdy. I tak każdy robi zdjęcia telefonem, więc natychmiastowa potrzeba jest, a ustawienie się do urządzenia z lamusa jest samo w sobie przygodą. Zatem gdy pół roku później nadchodzi chwila podzielenia się pamiątkami, to ta chwila jest celebrowana o wiele bardziej, z większym uczuciem niż w ogniu trwającego biesiadowania. Jeżeli to nie jest wystarczający powód, to warto wspomnieć, że zdjęcia można otrzymać cyfrowo i drukować wielokrotnie, są większe, trwalsze i... O połowę tańsze niż te z wkładów. Kupmy sobie jeszcze aparat analogowy typu pół klatki (dwa zdjęcia na jedną klatkę, w efekcie dwa razy więcej zdjęć) i robi się jeszcze taniej.

Myślę, że wyleczyłem się raz na zawsze z Instaxów. Chyba w końcu rozumiem, że nie chcę niczego od razu, lecz okazji do świętowania wspólnie spędzonego czasu, gdy już emocje ochłoną.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama