Wydać pieniądze, pochwalić się w mediach i zamknąć na kłódkę – jeśli nie zmienimy podejścia nauczycieli, to edukacyjne inwestycje w zaawansowany sprzęt nigdy nie będą mieć sensu.

W piątek pisałem o współpracy Samsunga i Centrum Nauki Kopernik, której owocem jest ORBIUM – pakiet technologicznych pomocy naukowych, które mają zachęcić uczniów do kreatywnego wykorzystania tabletu w nauce. Gdy tak słuchałem wypowiedzi prelegentów na konferencji prasowej, przypomniały mi się czasy mojej edukacji szkolnej – wtedy też technologia miała zmieniać życie uczniów i nauczycieli, ale kończyło się tylko na pięknych słowach. Mam nadzieję, że z projektem Szkoła z technologią będzie inaczej
Technologia zamknięta w szafie – dosłownie
Z polskim systemem edukacji jest trochę jak z polską opieką zdrowotną. System nie działa, jest przestarzały, niewydolny, odporny na innowacje i co najgorsze, torpedowany przez mentalność niektórych jego przedstawicieli.
Pamiętam, że gdy brałem udział w dniach otwartych, stojąc przed wyborem szkoły średniej, jedna z placówek kusiła odwiedzających uczniów salami informatycznymi, pełnymi iMaców. Dla chłopca z niewielkiej, prowincjonalnej placówki – na dodatek od dziecka zainteresowanego technologią – było to jak odkrycie nowego świata. „To jest to” – pomyślałem, niemal przekonany to wyboru właśnie tej szkoły. Mój entuzjazm szybko wyparował po tym jak jeden ze starszych uczniów, wykorzystany jako żywy element marketingowy, powiedział mi w kuluarach, że ta sala jest tylko na pokaz. Nie mogłem uwierzyć w to, że dzieciaki na co dzień pracują na dużo gorszych komputerach z Windowsem, a iMaki są zamykane pod klucz i pokazywane tylko wtedy, go szkoła jest wizytowana podczas dni otwartych. Powód? Zbyt drogie, wy wystawiać je na ryzyko uszkodzenia przez krnąbrnych nastolatków.
Podobny szok przeżyłem na studiach, kiedy to w jednej z dolnośląskich uczeni otwarto wspaniałą – i zapewne bardzo drogą – pracownie do digitalizacji starodruków. Jako student kierunku, który w programie nauczania przerabiał między innymi tematykę starych i nowych mediów (w tym także kwestie digitalizacji), mocno liczyłem na możliwość skorzystania z zaawansowanych skanerów, ale do końca mojego pobytu na uczelni nie miałem takiej okazji. Na otwarciu była telewizja, były lokalne władze i przedstawiciele oświaty, ale po tej medialnej szopce pracownia została zamknięta i z tego co pamiętam, dopuszczano tam tylko wybranych wykładowców.
Niedawno z mojego bliskiego otoczenia doszły mnie słuchy o zakupie przez jedną ze szkół w moich rodzinnych okolicach drukarek 3D, które – podobnie jak w przypadku powyższych historii – są urządzeniami ekskluzywnymi, w które szkoła zainwestowała nie po to, by realnie podnieść poziom kształcenia uczniów i dać im szansę nabycia praktycznych umiejętności, a po to, by zwiększyć teoretyczną atrakcyjność placówki w rankingach i móc sprzętem chwalić się przy okazji wizyty kuratora oświaty lub innych „ważnych” osobistości. Wszystkie te przypadki wywołują u mnie dużo negatywnych emocji.
Przestańmy czepiać się dzieci – zmieńmy mentalność grona pedagogicznego
Nigdy nie uda nam się wyprowadzić polskiego szkolnictwa na prostą i zmodernizować go na modłę standardów XXI wieku, jeśli nie skończymy z pragmatycznym „nie ruszaj, bo zepsujesz”. Nie chcę generalizować, bo sam poznałem wielu nauczycieli, tryskających entuzjazmem, pomysłowością i chęcią zmian, ale faktem jest to, że w wielu polskich placówkach wciąż pierwsze skrzypce grają pracownicy starej daty i starej szkoły, którzy nie tylko nie wykazują postawy prorozwojowej, ale też próby zwiększenia technologią atrakcyjności nauki aktywnie hamują.
To właśnie ta szkodliwa postawa, objawiająca się zawziętym odrzucaniem zmian i toksyczna mentalność, pchająca do stawiania młodych, ambitnych uczniów w roli nieodpowiedzialnych dzieciaków sprawia, że nieco wątpię w powodzenie ORBIUM – szczególnie w wiejskich i małomiasteczkowy placówkach. Chce się mylić, ale obawiam się, że pojawią się przypadki, w których tablet i dedykowane mu pomoce naukowe będą lądować pod kluczem, bo nauczyciele albo nie będą potrafili wykorzystać potencjału tych urządzeń, albo uparcie nie będą chcieli zaakceptować tego, ze tablet i smartfon może uczyć lepiej niż kreda, tablica i podręcznik – oby tak się nie stało, bo Samsung ma kilka naprawę fajnych pomysłów. Konieczne jest też uwierzenie w to, że młode pokolenia naprawdę chcą (i potrafią!) używać tych urządzeń w celach rozwojowych – szczególnie w dobie galopującej sztucznej inteligencji, dzięki której nauka jest przyjemniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Stock image from Depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu