Felietony

Rok temu coraz szybsze ładowanie miało dużo sensu. W tym nie ma już żadnego

Krzysztof Rojek
Rok temu coraz szybsze ładowanie miało dużo sensu. W tym nie ma już żadnego
Reklama

Szybkie ładowanie to dziś jeden z głównych atutów smartfonów z Androidem. Jednak dziś tak naprawdę... nie ma się już czym chwalić.

Jeżeli chodzi o rozwój telefonów w ciągu ostatnich 2-3 lat, to oczywiście - mamy coraz lepsze zdjęcia (szczególnie fotografia nocna uległa znacznej poprawie), coraz lepsze ekrany (szybkie odświeżanie jest dziś już standardem) czy coraz mocniejsze procesory. Ale chyba wszyscy zgodzą się ze mną, że w tym czasie żaden z tych komponentów nie rozwinął się na tyle by dorównać jednej ze sfer w smartfonach, która w ciągu ostatnich lat zaliczyła kompletną przemianę. Mowa oczywiście o bateriach i ładowaniu. Kiedy jeszcze kilka lat temu telefony ładowane mocą 5 W były standardem, dziś znaleźć na rynku nowy model którego prędkość ładowania znajduje się poniżej 20W jest sporym wyzwaniem. Co więcej, dziś nawet średniaki mają po 120, 150 czy nawet 180 W mocy ładowania, podczas gdy jeszcze dwa lata temu 65W wydawało się być absolutnym szaleństwem. I o ile na początku byłem zwolennikiem tego, by oprócz wzrostu pojemności baterii wzrastała też szybkość ładowania, dziś jestem zdania, że w sumie... to mogła by już przestać.

Reklama

Dziś szybsze ładowanie nie ma bowiem już takiego sensu, jak miało kiedyś

Kiedy dwa lata temu zmienialiśmy nasz telefon na nowy, prawdopodobnie nasz egzemplarz albo nie miał jakiegokolwiek szybkiego ładowania w ogóle, albo też - i tak było ono dosyć wolne. Owszem, różnica pomiędzy 5 a 10 W i tak jest zauważalna (o czym za chwilę), ale przesiadka pomiędzy 5 a np. 33 W to już akumulatorowy ekwiwalent skoku w nadprzestrzeń. Zysk czasowy, jaki się ma dzięki takiej zmianie jest olbrzymi, a jeżeli ktoś zdecydował się na wzięcie najszybciej ładującego się modelu, czyli 65 W, ładował swój telefon w chwilę, a nie jak wcześniej - w kilka godzin. Oczywiście, wiadomo że przy takiej mocy wspomniane 65 W faktycznie osiągane jest tylko na początku, a moc maleje z czasem, by chronić baterie, ale i tak - różnica jest olbrzymia.

Jednak te czasy już dawno za nami. Oczywiście - nie każdy używa smartfona z szybkim ładowaniem, a niektóre firmy, jak Apple czy Samsung, są w ogonie stawki jeżeli chodzi o osiągane prędkości, jednak można bezpiecznie założyć, że dziś większość ludzi ma już telefon z jakąś formą szybkiego ładowania. Dlatego też producenci, żeby zachęcić tych klientów do zmiany, stają na rzęsach, by jeszcze bardziej podnieść moc ładowania. Z 65 W zrobiło się 100, 120, 150 czy 180, a i na tym etapie 200 czy 250 W nie będzie już zaskoczeniem. Jednak w tym wypadku trzeba pamiętać, że większa moc nie przekłada się 1:1 na czasy ładowania, a 100 W ładowarka nie naładuje telefonu w 1/2 czasu, w jaką naładuje 50 W. Będzie to sporo mniej, ponieważ, jak wspomniałem, taka moc osiągana jest jedynie przy praktycznie rozładowanej baterii.

Przez to, im wyższe moce ładowania porównujemy ze sobą, tym różnice w czasie ładowania są mniejsze i patrząc na czas ładowania od 0 do 100 proc. dla 180 W ładowarki Infinix jest to 12 minut (4500 mAh), a dla 120W w Xiaomi 11T Pro - 17,5 minuty (5000 mAh). Korygując to o różnicę w pojemności baterii, myślę, że finalna różnica pomiędzy 120 a 180 W wynosi mniej niż minutę, a pamiętajmy, że mówimy tu o ładowaniu od 0 do 100, czyli scenariuszu, który rzadko kiedy ma miejsce. Jeżeli ładowalibyśmy te telefony od, dajmy na to, 20 do 100 proc., jestem przekonany, że różnicy... nie byłoby żadnej.

Dlatego właśnie coraz większe cyferki w przypadku ładowarek nie mają już sensu

Moją "ulubioną" prędkością ładowania jest 65 W. Dlaczego? Bo dzięki niej naładuje telefon w pół godziny, nie nagrzewa ona zbytnio urządzenia i nie jest tak dużym obciążeniem dla baterii jak wyższe prędkości, jednocześnie zapewniając wysoki komfort użytkowania smartfona. Oczywiście, dla każdego granica będzie gdzie indziej, ale jestem zdania, że jakiekolwiek zyski czasowe powyżej 65 W są po prostu zbyt małe, by zauważyć je w codziennym użytkowaniu i na pewno nie są warte szybszego zużywania się baterii czy większego poboru energii, która zamieniana jest w ciepło. Wzrosty mocy ładowania miały sens kiedyś i dlatego byłem ich zwolennikiem, jednak w tym momencie, kiedy kolejne wypuszczane smartfony mają taką moc tylko dla względów marketingowych, bez realnej korzyści dla użytkownika, nie ma sensu mówić, że w tej dziedzinie ma miejsce jakiś progres.

Niestety, z tego co widać, producenci będą chcieli z prędkościami ładowania zrobić dokładnie to samo co chociażby z wielkością pamięci RAM czy z rozdzielczością aparatów, czyli zwiększać je do momentu, do którego będzie to fizycznie możliwe, nawet jeżeli zysk dla klienta w takim wypadku będzie minimalny. I owszem, marki takie jak Samsung czy Apple mają w tym temacie jeszcze sporo do nadrobienia. Cała reszta jednak - może już sobie dać spokój.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama