Filmy

Znane nazwisko nie gwarantuje świetnego filmu. Recenzja Sweet Girl na Netflix

Paweł Winiarski
Znane nazwisko nie gwarantuje świetnego filmu. Recenzja Sweet Girl na Netflix
10

Mimo słabych opinii, Netflix nie rezygnuje z tworzenia filmów na wyłączność dla swojej platformy. I ponownie firmuje materiał znanym nazwiskiem popularnego aktora. Czy jednak Sweet Girl to bardzo dobry film? Nie.

Macie ochotę na trzymającą w napięciu piękną historię o miłości ojca, który stawia ponad wszystko dobro swojej córki? No to źle trafiliście, ale po kolei...

Trzon opowieści nie grzeszy oryginalnością, ale nie trąca również odpustem. Cooperowie to bardzo szczęśliwa rodzina, sielankę niszczy jednak choroba matki/żony, której jedyną szansą na wyleczenie - lub choć powstrzymanie rozwoju - raka jest nowy, tańszy lek. Jednak z uwagi na lobby farmaceutyczne, które nie chce tak naprawdę leczyć, a jedynie zarabiać na chorych - jego wprowadzenie do obiegu zostaje wstrzymane. Jak możecie się domyślić, prowadzi to do śmierci Amandy Cooper, a jej grany przez Jasona Mamoa mąż zostaje z dorastającą córkę i przysięga zemstę, na CEO firmy farmaceutycznej. Szybko dowiaduje się, że sprawa sięga bardzo głęboko, nie rezygnuje jednak ze swojej misji i walczy o sprawiedliwość. Niezbyt to realne, bo Ray nie jest ani superbohaterem, ani były komandosem. Oryginalnie? Też niezbyt - zwykły człowiek walczący z chciwą korporacją przewijał się już na ekranie tak często, że można mieć uczucie deja vu.

Sweet Girl to klasyczny akcyjniak, powiedziałbym nawet że sięgający swoją konstrukcją do lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Na początku sugeruje więcej elementów dramatu i wewnętrznej walki bohatera, by jednak szybko przerodzić się w wymachiwanie siekierą i ukręcanie karków - co w sumie na początku nieco zaskakuje, bo i przeszłość głównego bohatera raczej nie sugeruje aż tak dynamicznej zemsty. Nie dowiadujemy się tak naprawdę kim w przeszłości byl Ray Cooper, ale nic w filmie nie sugeruje by miał choć minimalne zaplecze doświadczenia do mszczenia się na kimkolwiek.

Niestety same sceny akcji nie zachwycają, bywają za wolne i zbyt przewidywalne - jednocześnie daleko im do realizmu. Naprawdę ciężko mi było uwierzyć, że jakiś tam były bokser bez sukcesów jest w stanie poradzić sobie z dwoma uzbrojonymi w karabiny i noże płatnymi zabójcami. Mamoa to kawał chłopa, przyznaję, ale choreografia wydaje się nieco chaotyczna, co jeszcze bardziej zaburza realność starć. Generalnie w Sweet Girl pełno jest mniejszych i większych bzdurek, które burzą logiczność tej produkcji. Ochroniarzy szefów wielkich firm farmaceutycznych można podejść w tak banalne i proste sposoby? Brzmi głupiutko. Przygotowywane na kolanie głównego bohatera plany magicznym sposobem nie mają słabych punktów i każda wymyślona na szybko akcja idzie jak po sznurku. Momentami czułem, że twórcy mają mnie za idiotę.

Ray i jego córka Rachel to nieodłączna para jednak ten aspekt nie został należycie poprowadzony. Relacja ojca z córką wydaje się bardzo płytka, zepchnięta na dalszy plan. Często jest zbyt naiwna i przewidywalna, podobnie jak zachowanie granej przez Isabelę Merced dziewczyny. Nabiera to trochę więcej sensu pod koniec filmu, jednak przeszkadza podczas seansu i wydaje się wprowadzone na siłę. A wystarczyło zerknąć w pierwsze The Last of Us i skopiować choć w małym stopniu.

Czy warto obejrzeć Sweet Girl na Netflix?

Nie jest to na pewno film, który stanie się wizytówką Netflix i przekona ludzi, że firmowane ich logo produkcje filmowe to coś wyróżniającego się w branży. Powiem więcej - dostajemy kolejny dowód na to, że duże popularne nazwisko nie nada jakiejś magii i nie naprawi przeciętnego materiału. Choć z drugiej strony - oczekiwać takiej produkcji po aktorze kojarzącym się przede wszystkim z rolami bohaterów i osiłków jest nieco niepoważne.

Sweet Girl wydaje się jednak być dość ważnym filmem dla Jasona Mamoa, to była jego szansa na pokazanie się z nieco innej niż dotychczas strony. Pomiędzy scenami akcji mógł zademonstrować nieco emocji, pójść gdzieś (minimalnie) w stronę dramatu. Z jednej strony to się udało, wypadł dość naturalnie - z drugiej jednak nie pokazał nic co zachwyca. Co z tego wynika? Że może lepiej niech zostanie przy superbohaterach, do tych ról pasuje bardziej. Dodam również, że końcowy fabularny twist psuje odbiór jego roli. No, ale ta decyzja to moim zdaniem najgorszy element filmu, bo choć faktycznie nieco szokuje i zaskakuje, to jednak rzuca inne światło na wcześniejsze sceny i psuje ich odbiór.

Czy warto obejrzeć? Nie jest to film dramatycznie zły, nie jest też niestety dobry. A szkoda, bo choć sama fabuła nie jest może zbyt ambitna, to można było na jej podstawie zrobić coś mocniejszego, pójść choć trochę w psychologiczny dramat, ograniczyć nieco sceny akcji i zrobić coś głębszego. A tak dostaliśmy typowego akcyjniaka z klasera w wypożyczalni kaset VHS, tyle tylko, że w przystającej do dzisiejszych czasów oprawie i budżetem, który dobrze koresponduje z dużym nazwiskiem popularnego aktora.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu