Fani bijatyk mogli czuć głód. W ostatnim czasie brakowało rewelacji z tego gatunku, a w drodze same smakołyki — między innymi Mortal Kombat 1 i Tekken 8. Czy Street Fighter 6 zdoła zaspokoić apetyt, czy będzie to wyłącznie meze?
Czy Capcom sprawi, że więcej graczy pokocha Street Fightera?
Street Fighter to wyjątkowo niedoceniana seria bijatyk w Polsce. Tekken to dla wielu klasyka i sentymentalna seria wzbudzająca poczucie nostalgii, Mortal Kombat zdołał rozkochać w sobie młodych graczy przy premierze „dziewiątki”, która dzięki kultowym postaciom, brutalnym fatality i niezłą fabułą narobiła trochę zamieszania, a Street Fighter… cóż. Większość osób słyszała nazwę, ale niewiele więcej. A szkoda.
Z tego właśnie względu Capcom idealnie się wstrzelił. Na rynku bijatyk panuje delikatna posucha, a kolejne części wspomnianych dwóch serii dopiero nadchodzą — każdy, kto jest wygłodniały solidnego cyfrowego obijania twarzy rywalom, sięgnie teraz po SF6. Czy będzie to jednak dobra decyzja, czy zaledwie ciekawostka, która zaspokoi nas dopiero do momentu pojawienia się na rynku MK1 lub Tekkena 8?
Pierwszy główny filar Street Fighter 6, czyli World Tour
Zacznijmy od trybu, w którym spędziłem najwięcej czasu i który sprawił mi zdecydowanie najwięcej frajdy. Głównym trybem single player w Street Fighter 6 jest World Tour, w którym sami tworzymy swojego awatara i budujemy własną legendę wojownika. Na temat kreatora postaci pisałem już przy okazji zamkniętej bety, która odbywała się jeszcze w zeszłym roku — Capcom oczywiście nie zrezygnował z niezwykle zaawansowanych i rozbudowanych możliwości, czego efekty możemy obserwować w sieci.
Jak wspomniałem w październiku, sam nie należę do tych graczy, którzy w kreatorze postaci spędzają długie godziny — a mimo to przepadłem tam na kilkadziesiąt minut, chociaż mój twór nie może równać się z tym, co można zobaczyć w Internecie. Jeśli lubicie bawić się w kreatorze, będziecie spełnieni w stu procentach.
Wracając jednak do samego World Tour — po co nam własny awatar? Stworzona przez nas postać będzie naszą wizytówką przez całą rozgrywkę w tym trybie oraz w Battle Hubie, do czego jeszcze wrócimy. Capcom zaserwował nam tutaj otwarty świat, w którym możemy biegać po ulicach, wchodzić w interakcje z każdym przechodniem, robić zakupy w sklepach, stoiskach targowych czy foodtruckach, a nawet wspinać się po drabinach na budynki, rozwalać billboardy i skakać po dachach. Nie brzmi jak bijatyka? Zdecydowanie — a mimo to zabawa jest przednia.
Nieślubne dziecko Yakuzy z Tekkenem
Gra składa się z 15 rozdziałów, a każdy przedstawia inny wątek. Naszym głównym celem jest zdobycie jak największej siły i stanie się potężnym wojownikiem, w czym pomagają nam legendarni wojownicy, twarze tej marki, od których możemy uczyć się postawy i specjalnych ruchów. Walcząc na dany sposób rozwijamy swoje umiejętności, więc styl walki i ataków jest zależny wyłącznie od naszych preferencji. To oczywiście ogromna zaleta.
Po drodze trafimy na sporo innych zadań — na przykład walka z gangiem, którego członkowie noszą kartony na głowie (nie brakuje tu japońskiego humoru), odnalezienie swojego kompana który zaginął podczas własnej misji czy zebranie materiałów potrzebnych do stworzenia repliki drogiej torebki. Biegając po świecie, a nawet po nim latając (World w nazwie zobowiązuje — chociaż swoją przygodę rozpoczynamy w Metro City w Stanach Zjednoczonych, to czekają nas podróże samolotem na inne kontynenty) możemy mieć wrażenie, że gramy w Yakuzę. Co jakiś czas podbiegnie do nas garstka oprychów lub my możemy ich zaskoczyć, wykonując atak przed oficjalnym starciem, trochę ich w ten sposób osłabiając. To rozpocznie walkę, która przypomni nam, że gramy w Street Fightera.
Jest to niezwykle ciekawe połączenie i fajny dodatek, chociaż odniosłem wrażenie, że jest tych walk trochę za dużo. Przypomniały mi się czasy oryginalnego Final Fantasy 7, kiedy przeciwnicy wyskakiwali na każdym kroku i zwyczajnie irytowali — co w Street Fighterze denerwuje szczególnie w sytuacjach, w których jesteśmy zagubieni i szukamy odpowiedniej drogi.
World Tour jest niewątpliwie ciekawym dodatkiem, jednak fabuła skupiająca się na byciu „chłopcem na posyłki”, bieganiem od punktu A do punktu B i dość infantylnych żartach potrafi znudzić przez te około 20 godzin. Fajnie, że Capcom pomyślał w dość niekonwencjonalny sposób — szkoda, że tryb ten na dłuższą metę jest dość monotonny i wydaje się… budżetowy.
Tryb arcade, czyli świetna walka, ale nieciekawa fabuła
Jest również tryb arcade, w którym możemy wcielić się już w prawdziwych wojowników i ikoniczne dla serii postaci. Chociaż areny i system walki jest fenomenalny, tak sama fabuła… cóż, nieco rozczarowuje. Poznawanie historii każdej postaci to pokaz slajdów przerywany pojedynkami, z którego niewiele wynika.
Szkoda, bo zarówno Mortal Kombat, jak i Tekken, pokazały, że bijatyki również mogą mieć wciągającą i angażującą kampanię. Obawiam się, że Street Fighter 6 pod tym względem nie dorównuje konkurencji. Wielka strata, bo postaci z tego uniwersum zasługują na dobrze opowiedzianą historię.
Pojedynki online i Battle Hub
Mamy również pojedynki online, którym jednak nie towarzyszy zwykłe lobby, a Battle Hub — futurystyczne, wielkie pomieszczenie, z wieloma neonami i innymi bajerami, które w istocie jest… salonem do gier. Możemy biegać po hubie wraz z innymi graczami, wdawać się z nimi w rozmowę poprzez czat w grze — coś na wzór Splatoona czy Dragon Ball Xenoverse. Możemy sprawdzić swoje umiejętności w sieciowych pojedynkach, do których wchodzimy poprzez zajęcie miejsca siedzącego przy automacie do gier wideo.
Świetny pomysł, który jednak był dla mnie z początku niezwykle dziwny i niezrozumiały. Street Fighter 6 zaskakuje tutaj kolejny raz, podobnie jak World Tourem — niemniej jednak po czasie przypadło mi to do gustu, chociaż błądzenia po hubie nie brakowało. Świetny pomysł, który jednak z początku wywołał głównie konsternację.
Wisienka na torcie, czyli sama rozgrywka
W momencie włączenia walki zapominamy jednak o wszystkich problemach. Rozgrywka jest wręcz fenomenalna; tempo i sposób wyprowadzania ataków jest bowiem całkowicie inny od tego z „piątki” — ale to wcale nie znaczy, że jest gorszy, a wręcz przeciwnie. Chociaż walka potrafi być wymagająca i potrzebujemy czasu, żeby opanować nowy system, to całość jest tak przyjemna, że nawet jak dostajemy bęcki, to banan z twarzy nam nie schodzi.
Ilość combosów i system walki sprawia, że w niektórych pojedynkach możemy zwyczajnie rozgromić naszego rywala w kilka chwil, a innym razem toczyć zacięty pojedynek, do samego końca nie będąc pewnym, kto zdoła zwyciężyć. Street Fighter 6 serwuje naprawdę doskonałe mordobicie.
Grafika, czyli raz widowisko, raz budżetówka
Nie można również nie wspomnieć o aspektach wizualnych. Capcom w idealnym stopniu wyważył tutaj granicę między realistycznymi a komiksowymi elementami, zarówno jeśli chodzi o design bohaterów czy areny, jak i efekty specjalne. Całość wygląda po prostu czarująco, lecz niestety nie tyczy się to trybu World Tour.
W walkach z klasycznymi postaciami jest jednak na czym zawiesić oko. Komiksowa i przerysowana przesada w połączeniu z realistycznymi elementami i topową animacją działa zaskakująco dobrze. Kolorowe dodatki podczas wykonywania potężnych ataków, zbliżenia na twarze wojowników w trakcie walki i dopracowane, różnorodne tło, to dokładnie to, na co liczyłem. Podczas rozgrywki z ekranu zwyczajnie kipi energia solidnej japońskiej bijatyki.
Street Fighter 6 — podsumowanie recenzji
Street Fighter 6 jest doskonałą bijatyką, która jednak razi kilkoma nierównościami. Nieco nużący na dłuższą metę World Tour i brak dobrej fabuły dookoła głównych postaci serii smuci, jednak sama rozgrywka, ilość pomysłów, nowych mechanik, stylistyka i pojedynki online sprawią, że będziecie bawić się tak samo dobrze, jak lata temu grając na automatach. Capcom mimo wszystko stanął na wysokości zadania — i nie jest to meze, a syte danie główne.
Ocena końcowa: 8/10
- Doskonały system walki
- Obecność wszystkich kultowych postaci
- Wizualna bomba
- Tryb multiplayer
- World Tour to ciekawe urozmaicenie
- Battle Hub to powiew świeżości
- Niesamowity kreator postaci
- Street Fighter 6 bywa nierówny
- Grafika i fabuła w World Tour potrafią rozczarować
- Spodziewałem się więcej po trybie arcade
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu