Nauka

Co jest nie tak? Satelity Starlink spadają szybciej niż powinny

Jakub Szczęsny
Co jest nie tak? Satelity Starlink spadają szybciej niż powinny
Reklama

Kiedy Elon Musk marzył o globalnym internecie z orbity, nie przewidział jednego: że Słońce może mu nieco napsuć krwi. A i tak ma ostatnio sporo zmartwień. Satelity Starlink, które miały latami krążyć wokół Ziemi, zaczynają spadać szybciej, niż powinny. O co chodzi?

Słońce co 11 lat zmienia swoje oblicze. Z całkiem łagodnego reaktora fuzyjnego przeistacza się w potężnego furiata u centrum Układu, wysyłającym w przestrzeń chmurę plazmy, promieniowania i pola magnetycznego. Tego typu cykl słoneczny nie jest czymś nowym — ludzkość obserwuje go od wieków. Ale tym razem skutki są inne, bo w grę wchodzą tysiące satelitów orbitujących 500 km nad naszymi głowami.

Reklama

Trójka naukowców z NASA i Uniwersytetu Maryland – Denny Oliveira, Eftyhia Zesta i Katherine Garcia-Sage – sprawdziła, co dzieje się z satelitami Starlink w czasie szczytu aktywności Słońca. Wzięli dane z czterech lat (2020–2024), kiedy aktywność słoneczna zbliżała się do maksimum. Wyniki są niepokojące.

Spadają szybciej, niż powinny

Starlinki zaprojektowano z myślą o pięcioletnim stażu na orbicie. Nie wzięto jednak pod uwagę jednej rzeczy. W czasie intensywnych burz geomagnetycznych satelity szybciej tracą wysokość. O ile? Swoją żywotność na orbicie kończą szybciej o od 10 do 12 dni – między pułapem 280 km a ponownym wejściem w atmosferę.

To może i niewiele, ale w świecie precyzyjnie zsynchronizowanych konstelacji satelitarnych, gdzie każdy metr i sekunda mają znaczenie, to różnica między porządkiem, a kosmicznym bałaganem.

Skąd w ogóle wzięło się owo zjawisko? Odpowiedź jest banalna i brutalna jednocześnie: opór powietrza. Podczas burz geomagnetycznych górna atmosfera Ziemi podgrzewa się, rozszerza i zagęszcza. Satelity trafiają na "gęstszy mur powietrza", który z każdym okrążeniem spowalnia je bardziej. Orbita się kurczy, a ich koniec przychodzi wcześniej, niż zakładały algorytmy. Czy oznacza to, że wybitni naukowcy pracujący dla SpaceX nie wzięli pod uwagę tego zjawiska?

Ryzyko zderzeń i niekontrolowanych upadków

Tak naprawdę, to dopiero początek problemów. Im bardziej aktywne Słońce, tym więcej oporu, tym mniej stabilne orbity. A to oznacza większe prawdopodobieństwo kolizji w gęsto upakowanych konstelacjach. Starlink to już nie kilkanaście czy kilkadziesiąt satelitów. To tysiące, a docelowo dziesiątki tysięcy "blaszaków" na orbicie. I — również docelowo — dziesiątki tysięcy potencjalnych problemów.

Każde nieplanowane zejście z orbity zwiększa ryzyko reakcji łańcuchowej: jedna kolizja, tysiące odłamków, nowe kolizje. Badacze w ostatnich latach coraz głośniej mówią o takowym scenariuszu, gdzie jedna awaria powoduje tysiące kolejnych — a to następnie może doprowadzić do globalnej katastrofy łącznościowej.

A nawet jeśli uda się uniknąć kolizji, pozostaje pytanie: gdzie spadnie satelita? Bo nie wszystkie spalają się całkowicie w atmosferze. Kanada, 2024 rok: fragment satelity spadł na prywatną farmę. Zbiegiem okoliczności — dokładnie w czasie szczytu aktywności słonecznej. W takich warunkach trudniej jest przewidzieć, kiedy i gdzie spadnie kolejny sprzęt z orbity.

Reklama

A może już za późno?

Zespół z Goddard wskazuje na jedno: potrzeba precyzyjnych prognoz i dynamicznego monitorowania, szczególnie w czasie maksymalnej aktywności słonecznej. To, co kiedyś było głównie domeną astronomów, dziś staje się wyzwaniem dla inżynierów, analityków i… prawników ubezpieczeniowych.

Zwiększony opór atmosferyczny to nie tylko zmienna — to zmienna istotna w polityce, ubezpieczeniach i... wojsku. Kiedy satelita spada nie tam, gdzie trzeba, tworzy się istotny problem. Zwłaszcza że megakonstelacje nie należą do agencji rządowych, tylko do firm prywatnych, którym zależy głównie na skali i zysku. Nie trzeba raczej tłumaczyć, że te podmioty będą robiły, co tylko się da, aby uniknąć odpowiedzialności za katastrofy spowodowane upadkami satelitów.

Reklama

Czytaj również: Afryka chce pozbyć się Starlinka z orbity. Poszło o częstotliwości

Słońce nie ma litości

Słońce nie negocjuje. Nie interesuje go infrastruktura komunikacyjna XXI wieku, ambicje Muska ani plany Pentagonu. Ono po prostu... robi to, co zwykle. My w tym wszystkim możemy być jedynie biernymi obserwatorami tego, co robi gwiazda naszego układu. Ani nie ochronimy naszych megakonstelacji przed Słońcem, ani nie "uspokoimy" naszej gwiazdy. Czy istnieje dobre rozwiązanie tego problemu? Trudno powiedzieć. Warto byłoby zacząć od odpowiedzialności prywatnych firm kosmicznych w kontekście tego, co wisi setki kilometrów nad nami i (jak wszystko) kiedyś spadnie.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama