Czy jeżeli chcemy zacząć biegać naszym pierwszym zakupem powinien być smartzegarek? Nie sądzę...
Wielokrotnie mówiłem, że dziś smartzegarki dzielą się niejako na dwie podgrupy. Pierwsze z nich są "rozszerzeniem" możliwości telefonu - posiadają wszystkie smartfunkcje, aplikacje i komunikatory. Drugie z kolei to te zorientowane na posiadanie najlepszych i najbardziej precyzyjnych funkcji sportowych i najbardziej zaawansowanych czujników. Oczywiście, większość zegarków w jakimś stopniu potrafi i to i to, natomiast wiadomo - osoby interesujące się sportem na poważnie chętniej wybiorą zegarki z tej drugiej kategorii.
Tu jednak dochodzimy do ciekawego zjawiska, które zaobserwowałem i o którym dyskutowałem z wieloma znajomymi - część z nich poparła moje obserwacje, część wręcz przeciwnie, jednak za każdym razem temat wzbudzał wiele kontrowersji i emocji, dlatego postanowiłem podzielić się tu moimi przemyśleniami na ten temat.
Otóż - czy dziś bieganie powinniśmy zaczynać od kupna smartzegarka?
Każdy z nas chyba zna ten typ osoby, która ma wiele cudownych pomysłów do zrealizowania, ale, jak do się mówi - słomiany zapał do nich. Takie osoby zazwyczaj najbardziej lubią fazę "przygotowań", gdzie często kupują wszystkie "niezbędne" elementy do rozpoczęcia nowego hobby. Wiecie - w przypadku rysowania będzie to zapewne szkicownik, zestaw ołówków, markerów, farb i tym podobnych akcesoriów. W przypadku uprawiania roślin - doniczki, ziemia, sadzonki etc. W przypadku biegania - strój, buty i... no właśnie - zegarek.
I teraz tak - jeżeli macie zamiar zacząć biegać, to kupno chociażby odpowiednich butów jest absolutnym priorytetem, jeżeli nie chcecie by wasze kolana wykonały ekwiwalent wywalenia korby bokiem w silniku. Jeżeli natomiast chodzi o zegarek - jak najbardziej jest on przydatnym narzędziem, dostarczającym informacje o tętnie, czasie i intensywności ćwiczenia. Może być też świetnym narzędziem motywującym. Rzecz w tym, że z pewnością - nie jest niezbędny.
Mam pewien problem z tym, jak dziś reklamowane są współczesne gadżety. Apple Watch w reklamach przekonuje nas, że jeżeli go nie będziemy nosić, to umrzemy. Podobnie jest z innymi zegarkami, które przekonują nas, że bieganie zaczyna się od kupna gadżetu i w sumie bez ich urządzenia na nadgarstku to nie ma co nawet zaczynać treningu. Tymczasem moim zdaniem jest... zupełnie inaczej.
Sam przeżyłem swoją przygodę z bieganiem, którą niestety musiałem przerwać ponieważ moje kolana zaczęły mi śpiewać pieśń swojego ludu. Ba, nawet udało mi się załapać na sporą imprezę biegową. Traf chciał, że wszystko to zrobiłem... bez smart zegarka. I ja wiem - nie jest to żadne osiągnięcie. Jednak absolutnie nie rozumiem przez to podejścia, że zanim ktoś nawet zawiąże po raz pierwszy buty biegowe na nogach, to idzie do sklepu po zegarek czy smartopaskę. Tak samo się czuję, kiedy słyszę płacz, że ktoś zapomniał ustawić treningu i mu się nie zliczyło w aplikacji.
Tak jak mówię - doceniam motywacyjną wartość zegarka, natomiast trening wykonany z nim i bez niego będzie liczył się dokładnie tak samo. Jeżeli ktoś faktycznie ćwiczy na zaawansowanym poziomie i potrzebuje szczegółowych informacji np. o tym jak praca jego serca zmieniała się na poszczególnych etapach ćwiczenia, smartzegarek faktycznie może okazać się nieocenioną pomocą. Jeżeli natomiast zaczynamy ćwiczyć i po 800 metrach biegu wyglądamy jak zombie z teledysku Thriller, to, moim zdaniem, smartzegarek nie jest naszym najważniejszym akcesorium.
Na pewno nie chcę tu demotywować osób, które zaczynają ćwiczyć. Jeżeli czujecie, że zegarek was zmotywuje - jasne. Ale nie dajmy się zwariować producentom przekonującym nas, że bez ich sprzętu nie ma co nawet podchodzić do zmiany swojego życia na lepsze.
Bo oni właśnie na to liczą.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu