Felietony

Koncerty ze smarfonami czy bezwzględnym ich zakazem? Już sam nie wiem co jest gorsze

Kamil Świtalski
Koncerty ze smarfonami czy bezwzględnym ich zakazem? Już sam nie wiem co jest gorsze
Reklama

Koncerty w dzisiejszych czasach budzą więcej kontrowersji niż kiedykolwiek wcześniej. Każdorazowo pojawia się pytanie: ze smartfonami czy bez? Szczerze mówiąc: już sam nie wiem.

Prawdopodobnie nie jestem jedynym, który irytuje się na niekończącą się falę świateł płynącą ze smartfonów na koncertach. To taki stały element współczesnych występów muzyków, na który narzekają wszyscy. I myślę że mniej przez to, że w ogóle się dzieje, co raczej przez... brak umiaru? Bo jedną rzeczą jest zrobienie pamiątkowego zdjęcia czy krótkiego nagrania, inną zaś wpatrywanie się w uniesiony ku górze ekran przez cały czas trwania imprezy.

Reklama

Kilka dni temu miałem okazję wziąć udział w wydarzeniu, na którym główny artysta powiedział wprost: nie życzę sobie smartfonów. Nie chcę nagrywania. Wszystko co znajdzie się w sieci, udostępnię samodzielnie.

I po kilku dniach rozważań na ten temat dochodzę do wniosku, że to absolutnie największa bzdura, jaką jakikolwiek artysta (albo organizator koncertu) może sobie wymyślić.

Zakazuj ile chcesz. Nie stać cię na cenzora dla każdego uczestnika koncertu

Hala koncertowa w której odbywał się koncert liczyła sobie kilka tysięcy miejsc. Tyle też biletów sprzedano. Ale -- co naturalne -- pracowników dbających o to by widownia przestrzegała regulaminu, było zacznie mniej.

Najwyraźniej zasady mówiły: nie robić zdjęć. Nie robić zdjęć w ogóle. Nie ważne czy chodzi o selfie na którym niewiele widać, czy o scenę na której widać całą aranżację artystów. Nie robić zdjęć. Nie bez powodu przy wejściu na koncert wszyscy otrzymywali świecący w ciemności kawałek ozdobnego tworzywa sztucznego, który z założenia mieli dzielnie trzymać przez cały czas trwania zabawy.

I żeby nikt nie zrozumiał mnie źle: ja absolutnie rozumiem dlaczego artyści irytują się na widok dziesiątek, setek, a czasem nawet i tysięcy twarzy wpatrzonych i "wsłuchanych" w ekrany. Rozumiem również zakazy: bo przecież to nie wygląda dobrze przy okazji nagrywek dla stacji telewizyjnych czy płyt BluRay, które można później dodatkowo spieniężyć. Jednak najlepiej byłoby zachować pewien balans, który wymagałby współpracy pomiędzy widzami, jak i organizatorami koncertów.

Daj se spokój. Selfie to nie koniec świata

Rozumiem że artyści mają swoje wizje. Rozumiem że nie chcą zdradzać jak wygląda scena czy jak brzmią ich najnowsze aranżacje. To ich prawo. O to nie mam ani grama pretensji, ale... żeby nie można było sobie zrobić selfie z czarnym tłem w tle? To już kapka przesady, którą trudno mi akceptować. A jak już wspomniałem, nawet to okazało się być "za dużo". Obsługa poprosiła mnie o skasowanie zdjęcia -- i upewniła się, że usunąłem je także z folderu usuniętych.

Ale jak i tysiące innych osób: później byłem po prostu ostrożniejszy. Zarówno w kwestii pamiątkowego selfiaka z przyjaciółmi, jak i fotografowania sceny. Bo prawda jest taka, że wszyscy dookoła trzaskali zdjęcia z ukrycia, a jak przekonałem się po wyjściu z imprezy: internet tak czy siak zalała fala fotografii i nagrań wideo. Zarówno tych ze smartfonów, jak i znacznie bardziej profesjonalnych urządzeń.

Reklama

Wszystko jest dla ludzi. Problemem jest... brak umiaru

W mojej opinii całkowite zakazywanie robienia zdjęć to po prostu bzdura. Ale całkowicie rozumiem wybory artystów, którzy mimo iż tematu nie zatrzymają, to mogą chociaż go zminimalizować. I oszczędzić wszystkim fali świateł. Jednak w mojej skromnej opinii powinni te zasady skroić na trochę bardziej sensownych zasadach -- bo pamiątkowe selfie z przyjaciółmi na kilkadziesiąt minut przed tym aż artysta pojawi się na scenie to jednak drobna przesada.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama