Pisząc ostatnio sporo o różnych ciekawostkach technologicznych uświadomiłem sobie, że dawno nie natknąłem się na informacje o jakimś absurdalnym patencie. Wiecie, patenty na iMaca tak bardzo all-in-one, że ekran zaginał się na biurko, dziwaczne i niepraktyczne rozwiązania ze ekrananii w telefonach itd. Wygląda na to, że w myślach czytali mi inżynierowie chińskiego Vivo, którzy właśnie opatentowali smartfona z wbudowanym dronem.
Smartfon z wbudowanym dronem? Vivo właśnie takiego opatentowało
Ale że co?
Tak, taka była też moja reakcja, gdy trafiłem na artykuł o nowym patencie chińskiego producenta smartfonów. Według patentu, telefon miałby wewnętrz obudowy ukrytego miniaturowego drona, wyposażonego w cztery śmigła, trzy czujniki podczerwieni, dwie kamery i baterię. Czujniki podczerwieni zostały umieszczone na bokach, kamery na przodzie i górze urządzenia (żaden czujnik o dziwo nie kontroluje dołu).
W teorii fajna sprawa, można pozbyć się wszelkich selfie kijków i robić ciekawe zdjęcia z nad różnych klifów i przepaści, bez konieczności zbliżania się do ich krawędzi. Dla wielu miłośników selfi skończyło się to przecież śmiercią lub kalectwem. Teoria teorią, ale w praktyce to jeden z najbardziej absurdalnych patentów z jakim miałem do czynienia.
Nawet jeśliby zadziałało, to głupie
Dron zajmuje tak na oko 1/3 smartfona, co oznacza przede wszystkim konieczność drastycznego ograniczenia wielkości baterii. Nawet jeśli ta zamontowana w dronie potrafiłaby zasilać również telefon, po kształcie całego jego modułu widać, że byłaby i tak mikroskopijna. Warto też zauważyć, że kamery drona nie byłyby w stanie zastąpić wbudowanych, a ciężko sobie wyobrazić wypuszczanie tego urządzenia przy każdym zdjęciu.
Jednak to tylko początek problemów, z którymi użytkownik takiego zestawu musiałby się borykać. Taki dron musiałby ważyć tak mało, że jego stabilność stałaby przy najmniejszym powiewie wiatru pod ogromnym znakim zapytania. Każdy silniejszy podmuch oznaczałby katastrofę albo przynajmniej upadek.
Zarówno telefon, jak i dron musiałyby mieć spore problemy z kurzem, wilgocią, które z pewnością chętnie „penetrowałyby” zarówno slot na drona, jak i jego samego. Co więcej, nawet przyjmując, że rozwój technologii w zakresie pojemności baterii umożliwi w przyszłości wydajne zasilanie obu urządzeń, pozostałe wady pozostaną, fizyka nie przestanie magicznie działać.
Nawet zakładając, że udałoby się w jakiś sposób stworzyć stabilnego drona tej wielkości, lepiej byłoby go sprzedawać jako osobne, towarzyszące urządzenia. Zamiast ciągle wypuszczać i dokować drona do telefonu, wygodniej byłoby trzymać go w kieszeni (np. w specjalnym etui jak np. słuchawki typu AirPods). Podobne, choć trochę większe rozwiązanie zresztą już są na rynku i szału delikatnie mówiąc nie robią.
Więc... po co to wszystko?
Jeśli to wszystko jest tak bezsensowne, to po co w takim razie wydawać kasę na patent? Cóż, ze względu na absurdy dzisiejszego prawa patentowego korporacje zabezpieczają dziś nawet najgłupsze pomysły. Nie chodzi nawet o to, że liczą, że w rozwój technologii w przyszłości pozwoli im taki pomysł zrealizować, ale o obronę przed pozwami tzw. trolli patentowych.
Trolle wyszukują na rynku bzdurne patenty zahaczające o technologie stosowane przez dużych graczy i próbują przy ich pomocy wymuszać odszkodowania. Posiadanie tysięcy śmieciowych patentów przez duże korporacje zwiększa ich szanse na to, że znajdą wśród nich coś, co pozwoli podważyć twierdzenia trolla i unieważni jego patent. I tak to się wszystko kręci...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu