Lubię patrzeć na zmiany sposobu, w jaki korzystam z najbliższych mi urządzeń. Dawno zapomniałem już od czasach, gdy telefon służył mi wyłącznie do dzw...
Smartfon to ostatnia rzecz, o jakiej zapominam wsiadając do samochodu
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Lubię patrzeć na zmiany sposobu, w jaki korzystam z najbliższych mi urządzeń. Dawno zapomniałem już od czasach, gdy telefon służył mi wyłącznie do dzwonienia i wysyłania SMS-ów. Dziś mało dzwonię, zdecydowanie częściej korzystam z mobilnego dostępu do sieci. Okazuje się jednak, że sprzęt jest jeszcze bardziej eksploatowany gdy wsiadam za kółko.
Od zawsze neguję trzymanie telefonu przy uchu podczas prowadzenia auta. Pewnie część z Was się ze mną zgodzi - jedna ręka mniej do obsługi pojazdu to rzecz dla mnie przy manualnej skrzyni biegów nie do zaakceptowania. Od zawsze więc kombinowałem, bo czasem po prostu muszę odebrać telefon lub wykonać połączenie. Zdarzało się, że na czas rozmowy zjeżdżałem na pobocze. Były bezprzewodowe słuchawki, były zestawy słuchawkowe dodawane do telefonów. Od pewnego czasu jeśli już dzwonię, dzwonię przez zestaw głośnomówiący w aucie, obsługując telefon z poziomu samochodowego radia. Nie bawię się też ekranem przypiętym do łapki przy szybie. No chyba, że na światłach.
Niedawno złapałem się na tym, że smartfon to jeden z najważniejszych elementów mojego samochodu. Zawsze jest w łapce, zawsze połączony bezprzewodowo z radiem. Pomaga przy ewentualnych rozmowach telefonicznych, od pewnego czasu jeżdżę też cały czas na NaviExpercie albo Yanosiku. Jestem jednym z tych kierowców, którzy jeżdżą przepisowo i bezpiecznie, ale coraz wyższe mandaty sprawiają, że wolę mieć jeszcze aplikację, która poinformuje mnie o ewentualnym patrolu. Skoro przez kilkanaście lat jazdy mandat za przekroczenie prędkości dostałem raz i to w dodatku dawno temu, to pewnie na niewiele mi się to przydaje. Ale przy okazji - lubię też po prostu jeździć z nawigacją. Chyba za dużo czasu spędzam przy grach i takie dziwne przyzwyczajenia dają o sobie znać.
Od jakiegoś czasu zrezygnowałem też z wożenia płyt z muzyką, czy rippowania własnych albumów celem ich późniejszego zrzucenia na pendrive i odtwarzania w aucie. Powód? Spotify. Okazało się, że samochodowe auto obsługuje aplikację dzięki połączeniu BT, numery mogę zmieniać z poziomu kierownicy. Nie myślę więc o tonie płyt i zmieniarce CD. Mam kilka fajnych list, których lubię słuchać w aucie, czasem je aktualizuję, zawsze trzymam pobrane na telefonie.
Jakiś czas temu pisałem o tym, że zupełnie zapomniałem już o samochodowych nawigacjach. Ale nie przypuszczałem, że przyjdzie dzień, w którym smartfon sprawi, że wyciągnę z auta wszystkie płyty. Oczywiście wciąż je kupuję (w dzisiejszych czasach to już chyba fetysz), ale wygoda bierze górę. I tę wygodę gwarantuje mi właśnie smartfon.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu