Przypadek nowej popularnej aplikacji przypomina nam, by nie ufać opisom i zapewnieniom. I na każdym kroku dbać o swoją prywatność.
Oto nowy hit wśród aplikacji. Może okazać się bardzo niebezpieczny
Od lat uczula się wielu użytkowników technologii na kwestię prywatności. Sprawdzać, kontrolować, nie mówić zbyt wiele. Jako nadrzędną zasadę którą wszyscy powinniśmy się kierować wspomina się: pamiętaj, że wszystko może trafić w niepowołane ręce. Że wszystko może wyciec. I że niekoniecznie zapewnienia twórców odnośnie prywatności są prawdą. Czego Saturn jest idealnym przykładem.
Nigdy nie słyszeliście o tej aplikacji? Już tłumaczę czym jest i jak szalenie popularna stała się wśród młodych użytkowników.
Saturn to nowa aplikacja, która stała się hitem wśród młodzieży
Jak czytamy w oficjalnym opisie:
Saturn to platforma dla uczniów, stworzona przez uczniów. Jest ona dedykowana danej społeczności, co oznacza, że Twój kalendarz jest powiązany z zajęciami oferowanymi w Twojej szkole i nie może być przeglądany przez żadnego ucznia spoza Twojej szkoły
Aby zweryfikować, czy uczęszczasz do swojej szkoły, sprawdzamy Twój szkolny adres e-mail po pobraniu aplikacji Saturn. Po weryfikacji możesz łatwo zalogować się i ukończyć nasz prosty proces wdrażania, aby dodać swoje zajęcia z listy kursów oferowanych w Twojej szkole.Czytaj dalej poniżej
Jak widać — z założenia jest to aplikacja która ma pomóc pozostać w kontakcie pomiędzy studentami. I ma być całkowicie bezpieczna. W praktyce: korzystają z niego przede wszystkim uczniowie w grupie wiekowej 14-18 lat. A popularność aplikacji w App Store mówi sama za siebie — w Stanach Zjednoczonych trafiła ona do topki 15 najchętniej pobieranych aplikacji w ostatnich dniach.
Twórcy Saturn nie mówią nam wszystkiego. Do aplikacji może dołączyć każdy
Mimo iż z opisu jasno wynika, że do aplikacji mogą dołączyć wyłącznie uczniowie z naszej szkoły — i to tylko oni oni mogą oglądać nasz plan — nie jest to prawdą. Po pierwsze: oprogramowanie może pobrać absolutnie każdy. Następnie wystarczy wybrać interesujące nas liceum w okolicy, bo jedyną daną jaką musimy podać jest podanie numeru telefonu. Tyle wystarczy, by do woli przeglądać zajęcia szkolne gdzie nam się tylko zamarzy — nie musimy nawet dzielić się naszą dokładną lokalizacją. Ba, nie musimy też dzielić się z aplikacją naszymi kontaktami.
Przy rejestracji wykorzystywane jest bowiem: imię, data urodzenia, klasa — możemy je zmyślić i wpisywać losowo. I cyk, jesteśmy studentami. A później zyskujemy dostęp do ogromnej bazy danych lokalnych nastolatków, wśród której są: imiona, zdjęcia, nauczyciele i dokładny rozkład zajęć, linki do ich serwisów społecznościowych. Możemy też wymieniać z nimi wiadomości.
Miało być bezpiecznie i prywatnie. Wyszło... jak wyszło
Coraz głośniej robi się o aplikacji i tym, że opis zapewniający o prywatności i bezpieczeństwie niewiele ma wspólnego ze stanem faktycznym. Kiedy zaś dodamy do informację kto najchętniej korzysta z aplikacji — nastolatkowie ze szkół średnich — wygląda to mało optymistycznie. I jak na dłoni pokazuje, że nie warto ufać opisom. A już na pewno dzielić się w sieci wrażliwymi danymi na szeroką, właściwie nikomu nieznaną, skalę.
Czy twórcy się zreflektują i poczynią zmiany w swojej aplikacji? A może zanim zdążą — Apple i spółka zreflektują się że coś tu nie gra i wyrzucą aplikację z hukiem, przynajmniej do czasu kiedy nie wprowadzą poprawek?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu