Polska

Kończy się taksówkowe El Dorado. Już jest gorzej - a to nie koniec

Jakub Szczęsny
Kończy się taksówkowe El Dorado. Już jest gorzej - a to nie koniec
Reklama

Rynek przewozów osób w Polsce przechodzi obecnie trudny okres, który z każdym miesiącem staje się coraz bardziej zauważalny dla pasażerów. Jak wskazuje Rzeczpospolita w swoim materiale, od kilku lat obserwujemy wyraźny spadek liczby działalności taksówkowych, a sytuacja ta jeszcze bardziej się pogłębiła w wyniku wprowadzenia nowych regulacji prawnych.

Szczególnie dotkliwe w tym kontekście — co nikogo nie dziwi i o czym mówiono od dawna — okazały się przepisy wymagające od kierowców posiadania polskiego prawa jazdy. Jak wynika z badania Dun&Bradstreet, tylko w tym roku działalność zawiesiło 2455 firm taksówkowych, z czego blisko 600 zostało całkowicie zlikwidowanych. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że większość tych przypadków miała miejsce w okresie od końca maja do połowy sierpnia, co zbiega się z momentem wdrożenia nowych przepisów dotyczących konieczności posiadania polskiego prawa jazdy, by wykonywać usługi transportu osób. Jak podaje portal Rzeczpospolita, sytuacja ta dotknęła nie tylko tradycyjnych taksówkarzy, ale przede wszystkim kierowców współpracujących z aplikacjami przewozowymi, takimi jak Uber, Bolt czy FreeNow.

Reklama

Efekt? Brakuje kierowców. Coraz dłużej czekamy na realizację kursu i płacimy coraz więcej. W Uberze czas oczekiwania na pojazd wydłużył się nawet o 60 proc., a ceny wzrosły o około 20 proc. Eksperci ostrzegają, że od września, wraz z powrotem Polaków do pracy i na uczelnie, sytuacja może się jeszcze pogorszyć. Przewidywany wzrost popytu na usługi transportowe, związany z powrotem do biur po okresie pracy zdalnej, może doprowadzić do dalszego wzrostu cen oraz jeszcze większych problemów z dostępnością taksówek.

Akurat ja jeżdżę rzadziej taksówkami, bo czy do biura, czy np. w ramach wypadów ze znajomymi, używam auta i za każdym razem spełniam rolę kierowcy. Jednak już moja partnerka po mieście porusza się taksówkami, a po auto sięga, dopiero gdy zamierza jechać za miasto. Pewnym pocieszeniem jest fakt, że dzięki wzrostom cen, w koszty możemy "wrzucić" sobie nieco większe kwoty za transport w ramach wykonywanej działalności. Zaznaczam jednak, że dotyczy to przede wszystkim Rzeszowa — skoro jednak w mniejszym od Warszawy, Poznania, Krakowa, czy Wrocławia mieście również odczuwa się wzrost cen, to mamy do czynienia z silnie zaznaczonym trendem.

Nie tylko zmiany w kontekście kierowców negatywnie wpływają na czasy realizacji przejazdów i ceny. Kolejnym czynnikiem są zmiany w strefach czystego transportu, zwłaszcza w Warszawie, gdzie wielu kierowców będzie musiało zainwestować w nowe pojazdy spełniające odpowiednie normy. Dodajmy do tego jeszcze koszmarną biurokrację, która dodatkowo odpycha ludzi od tej branży.

Czy rynek przewozów osób umiera? W pewnym sensie tak. Rzeczpospolita wskazuje na fakt, iż od 2009 roku liczba działalności taksówkowych spadła o jedną trzecią, a w 2024 roku może spaść poniżej pułapu 50 tys. podmiotów. Analitycy przewidują, że trend ten będzie się utrzymywał, co może prowadzić do dalszego pogłębiania się problemów z dostępnością usług transportowych w polskich miastach.

Zmiany w przepisach, które miały na celu zwiększenie bezpieczeństwa na drogach, przyczyniają się do powstania sytuacji, w której to właśnie pasażerowie będą ponosić największe konsekwencje. Z jednej strony dobrze jest wyeliminować z branży kierowców, którzy nie są w stanie świadczyć usług transportowych o odpowiedniej jakości (przekładającej się wprost na bezpieczeństwo). Z drugiej jednak... nie da się mieć ciastka i go zjeść. Regulacje — szczególnie tak głębokie — muszą mieć swoje konsekwencje. Ich manifestacja to natomiast wyższe ceny i mniejsza dostępność usług. A trzeba zaznaczyć, że wcale nie będzie z tym lepiej - będzie coraz gorzej.

Źródło: Rzeczpospolita

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama