Świat

Rozładowany smartfon? Możesz mieć problemy na lotnisku

Maciej Sikorski
Rozładowany smartfon? Możesz mieć problemy na lotnisku
Reklama

Widzieliście już reklamę, w której Samsung nabija się ze smartfonów Apple, a ściślej pisząc z baterii umieszczanych w iPhone’ach? Jeżeli nie, to zaraz...

Widzieliście już reklamę, w której Samsung nabija się ze smartfonów Apple, a ściślej pisząc z baterii umieszczanych w iPhone’ach? Jeżeli nie, to zaraz będziecie mogli to nadrobić. Jeśli tak, to może Was zainteresować fakt, iż reklama świetnie wpisała się w wydarzenia zainicjowane przez amerykańska Agencję Bezpieczeństwa Transportu. W pakiecie i na pierwszy rzut oka wygląda to śmiesznie. Po chwili robi się jednak mniej zabawnie: Amerykanie zaserwowali nam zmiany przepisów, które mogą słono kosztować pasażerów.

Reklama

Radio poinformowało mnie wczoraj, że z rozładowanym smartfonem nie wsiądę na pokład samolotu lecącego do USA. Stwierdziłem, że dziwnie to brzmi, może czegoś nie dosłyszałem, może ktoś źle to zinterpretował – sprawdzę. Szybko okazało się, że przekaz był właściwy: wspomniana już Agencja (nazwa angielska brzmi Transportation Security Administration, w Polsce tłumaczone na Agencję) postanowiła zwiększyć środki bezpieczeństwa w samolotach lecących do USA, a to oznacza, że m.in. na europejskich lotniskach kontrolowany będzie sprzęt elektroniczny wnoszony na pokład maszyn obsługujących połączenia transatlantyckie.

Nowe procedury nie muszą być stosowane powszechnie – nie wymieniono lotnisk, na których zostaną wprowadzone, nie ogłoszono, że każdy pasażer będzie musiał włączyć smartfon, laptop czy tablet podczas kontroli i udowodnić, że nie jest to bomba imitująca np. telefon. Czy to oznacza, że na zmianę przepisów można machnąć ręką? Nie do końca. Jeżeli pasażer zostanie poproszony o uruchomienie urządzenia, a to będzie miało rozładowany akumulator, to istnieje ryzyko, że albo zostawi sprzęt na lotnisku albo nie poleci. I tu warto przywołać wspomniany we wstępie krótki film stworzony przez Samsunga:

Akumulatory w sprzęcie mobilnym zapewniają dzisiaj krótką pracę – jeśli ktoś używał intensywnie sprzętu przed wylotem (np. na samym lotnisku, na którym z nudów mógł oglądać film albo grać) i nie posiada dodatkowej baterii albo powerbanku, to może mieć poważny problem. Jeżeli do wylotu zostało mało czasu, to staje się przed naprawdę poważnym dylematem. Gdy czasu jest więcej i można poszukać gniazdka na terenie lotniska, to i tak wypada zadać pytanie, czy pasażer musi się stresować stopniem naładowania akumulatora smartfonu przed kilkugodzinnym lotem?

Zaostrzone środki bezpieczeństwa mają związek z niestabilną sytuacją na Bliskim Wschodzie. Nie będę już wnikał w to, które państwo w ostatnich latach najbardziej przyczyniło się do destabilizacji tego regionu, ale zadam pytanie, czy zagrożenie jest rzeczywiste, czy może chodzi o podsycanie strachu i odwracanie uwagi od postępującej inwigilacji prowadzonej w imię powszechnego dobra? TSA może utrudnić życie wielu pasażerom i ciężko stwierdzić, czy służby na lotniskach będą robić wszystko, by człowiek mógł uruchomić szybko swój komputer albo smartfon i udowodnić, że nie jest to bomba.

Podejrzewam, że nowe przepisy zmartwią część naszych Czytelników. Szczególnie, gdy dodam, że kontroli w pierwszej kolejności mają podlegać smartfony Apple i modele Samsunga z linii Galaxy. To dość popularne urządzenia (zapewne tym kierowały się służby zwracając szczególną uwagę na te słuchawki). Warto chyba już teraz zastanowić się, jak zabezpieczyć się przed ewentualnymi problemami na lotnisku. Można oczywiście wyłączyć naładowane urządzenie na kilka godzin przed wylotem do USA, ale to dość radykalny krok – przecież korzystanie z tych urządzeń na lotnisku czy dworcu wydaje się czymś oczywistym. Pozostaje zainwestować w powerbank (jeśli ktoś jeszcze nie ma) albo liczyć na to, że szybko pojawią się usługi ułatwiające życie potencjalnym terrorystom z bombą w telefonie…

Źródło grafiki: YotuTube

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama