Militaria

Rosyjska mobilizacja i machanie atomem. Putin na drodze do bunkru Hitlera

Krzysztof Kurdyła

...

27

Ostatni tydzień stanął pod znakiem rosyjskiej mobilizacji. W sieci zaroiło się różnych reakcji, od prześmiewczych, do wieszczących duże problemy dla Ukrainy i sojuszników. Czy Putin wykonał kolejny krok na drodze do upadku? Tak, ale Zachód musi pomóc Ukrainie dobrze to rozegrać.

Jaka mobilizacja?

Putin, którego wojska doznały kompromitującej klęski pod Charkowem, zdecydował się na ogłoszenie „częściowej mobilizacji”. Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej, ta ma sporo znamion powszechnej. Nie dlatego, że wszyscy rosyjscy mężczyźni idą w kamasze, ale dlatego, że rosyjski bajzel powoduje, że ta faza przebiega w części okręgów jak typowa łapanka. Jednocześnie wielu rosyjskich mężczyzn, jak i całe rodziny próbują właśnie teraz wydostać się z kraju.

Razem ze zdjęciami z awantur związanych z poborem, pojawiają się też filmy pokazujące wyposażenie „nowych” jednostek. Nawet na poziomie broni indywidualnej, nietrudnej do zakonserwowania, wygląda to tragicznie i po raz kolejny potwierdza tezę, że rosyjskie składy głębokiego składowania to w dużej mierze złomowiska.

Karabinki AK, które pojawiają się na filmach przypominają bardziej wykopaliska poszukiwaczy militariów, niż broń dla oddziałów wyruszających na wojnę. Przerdzewiałe magazynki, zbutwiałe kolby, rozpadające się pasu. O takich szczegółach, że np. czołgiści dostają AK z drewnianym kolbami, to nawet nie ma sensu wspominać, takie panuje tam bajzel.

Wojna kosztem wszystkiego

Co warto zauważyć, z całej Rosji napływają informacje o bezwzględnej mobilizacji lekarzy i pielęgniarek, często ogołacających z większości personelu i tak działające ledwo ośrodki zdrowia. To oznacza, że Rosja wejdzie w sezon zimowy praktycznie bez służby zdrowia, co jest dobrym prognostykiem.

Putin wydaje się w ogóle nie przejmować tym, co może wydarzyć się w jego kraju i wyciąga też specjalistów z ledwo zipiących firm. Mowa o informatykach, technikach, kierowcach, mechanikach itp. Jednocześnie mobilizowana jest, do zintensyfikowania coraz bardziej prymitywnej produkcji, cała zbrojeniówka. To oznaczać będzie zapewne kolejny drenaż specjalistów ze „zwykłej” gospodarki.

Tysiące, miliony...

Choć oficjalne zapowiedzi mówią o chęci wzięcia w kamasze 300 tys. osób, nieoficjalnie wiele świadczy o tym, że będzie to tylko 1 fala. Mówi się, że ostatecznie Rosja chciałaby wciągnąć do wojska 1 milion osób. Ile dadzą radę zmobilizować realnie? Nie wiadomo, większość specjalistów wątpi, aby udało się więcej niż 100 - 150 tys. a i tak z tym fatalna rosyjska logistyka, łączność, system dowodzenia, może mieć ogromne trudności.

Obserwując cały ten „bardak”, zestawiając go ze standardami z NATO, można się zgodzić z takimi prognozami. To jednak nie znaczy, że nie ma powodów do niepokoju. Mam wrażenie, że spora część komentatorów założyła, że Rosja będzie kontynuować przy pomocy nowych, prymitywnych dodajmy sił, swoją taktykę mozolnych ataków i wypierania Ukrainy znaną z Donbasu.

Łopata groźniejsza od AK

Ja jednak bardziej obawiam się tego, że oni zamiast zardzewiałych „kałaszy” czy Mosinów dostaną do ręki piły i łopaty. Rosja dostała potężny cios pod Charkowem i Izumiem, a kolejna linia obrony, której ośrodkiem jest Lyman się chwieje. Kształt tej mobilizacji, z dużą liczbą specjalistów ściąganych bez względu na konsekwencje dla kraju, pozwala przypuszczać, że Rosja chce uporządkować i ufortyfikować zdobycze na południu.

Informatycy i logistycy nie trafią do okopów jak w memach, trafią na tyły, żeby pomóc ogarnąć obecny chaos. Wypełnienie nieprzeszkolonymi ludźmi z łapanki frontu, gdzie będą mieli przygotować przez najbliższe tygodnie choćby proste, ale urzutowane w głąb fortyfikacje teoretycznie może pozwolić na podniesienie „ceny” kolejnych ukraińskich operacji.

Jeśli Rosja zdoła przygotować i obsadzić południe nawet słabymi rezerwistami, ale okopanymi i w dużych ilościach bardzo utrudni przecięcie korytarza na Krym, co jest niezbędne, żeby móc uznać polityczną porażkę Rosji w tej wojnie. Do tego taka stabilizacja trwająca kilka miesięcy może pozwolić Rosji na wyciągnięcie z linii resztek wartościowego wojska i stworzenie jakiejś siły ofensywnej na zapleczu do kolejnego ataku w 2023 r.

Trzeba też uważnie patrzeć na ręce Białorusi, zdesperowany Putin z pewnością będzie naciskał na Łukaszenkę, żeby ten włączył się w końcu do wojny. Być może właśnie to robi, trwa właśnie spotkanie na szczycie „ruskiego mira” w Soczi.

Druga strona medalu

Nie oznacza to jednak, że należy się jakoś specjalnie obawiać tej sytuacji, trzeba po prostu dobrze się na nią przygotować. Drugą stroną medalu jest bowiem to, że Putin szykuje sobie zapaść państwa w tempie, którego same sankcje nie byłyby w stanie zrobić, a budowanie takich linii przy obecnych środkach artyleryjskich może okazać się bardzo kosztowne.

Zacznijmy od oczywistości, czyli sankcji. Te ostatnie należałoby znów zaostrzyć, odcinając Rosję od czego tylko się da. Ważne też, żeby zaostrzyć sankcje wtórne, nakładane na państwa nie stosujące się do tych bezpośrednich i handlujące z Rosją. Braki specjalistów wewnątrz tego kraju powinny być pożywką dla sił specjalnych Ukrainy. Zniszczenia infrastrukturalne będą tam coraz trudniejsze do ogarnięcia, nie tylko ze względu na braku sprzętu, ale teraz i wyciąganych na front specjalistów.

Najważniejsze jest jednak, żeby Zachód skończył się migać i dostarczył Ukrainie broń niezbędną do wykorzystania nowej sytuacji. Mowa oczywiście o pociskach ATACMS, tak, aby Ukraina była w stanie porazić główne arterie transportowe, czyli linie, węzły i mosty kolejowe na terenie Rosji. Układ wysoko przepustowych linii kolejowych Putina przy Ukrainie bardzo temu sprzyja.

Jeśli przypuszczenia dotyczące wykorzystania słabo przeszkolonych mas do budowy linii obronnych by się potwierdziły, wskazane byłoby też wysłać na Ukrainę dużą ilość amunicji termobarycznej i zapalającej. Tak się składa, że wśród państw NATO są takie, które nie podpisały konwencji o zakazie ich używania... Raczej wątpliwe jest, żeby Rosja jakoś specjalnie przygotowała się do osłony takich prac, a wcieleni często siłą żołnierze raczej nie będą mieli wysokiego morale.

Zadanie jak największych strat budującym umocnienia wydaje się możliwe, ekonomiczne i efektywne. Wysokie straty z pewnością zaś przełożą się na dalszy spadek morale, nie tylko na linii frontu, ale przede wszystkim na terenie Federacji. A trzeba też pamiętać, że wejście z źle ubranym i pokiereszowanym wojskiem o szorującym po dnie morale w zimę, może być interesującym doświadczeniem. Nawet ta pora roku, na którą politycznie tak liczy Putin, może okazać się przyczynkiem do klęski Rosji...

Co z tym atomem?

Nie da się ukryć, że wypowiedzi, nie tylko Putina, ale i Amerykanów świadczą, że prezydent Rosji znów wypuszcza baloniki, próbując wzbudzać strach możliwością użycia broni atomowej. Czy trzeba się z taką ewentualnością liczyć? Oczywiście, upadający dyktatorzy potrafią być nieprzewidywalni. Tyle, że ani w kalkulacjach Ukrainy, ani Zachodu nie powinno to nic zmienić.

Taktyczna broń atomowa jest dziś niczym więcej, niż idiotycznym środkiem wojny psychologicznej. Jej militarna wartość jest niewielka, a może być wręcz dla atakującego szkodliwa. Jej użycie jest więc bardziej aktem polityczno-społecznym, ma wywołać panikę, ale nie w armii, ale w społeczeństwach. Takie powstałe ze strachu ruchy pacyfistyczne, mogłyby osłabić pomoc dla Ukrainy.

Poddanie się szantażowi atomowemu na szczęście nie wchodzi w grę, dla Stanów oznaczałoby koniec ich systemu sojuszy. Nie znaczy to, że nie trzeba nic robić. Wręcz przeciwnie, trzeba zrobić wszystko, aby władze Rosji (niekoniecznie Putin, ale ktoś kto mu np. pomoże otworzyć okno) zdały sobie sprawę, że taki krok będzie dla tego kraju tragicznie kosztowny.

Słuchając ostatnich wypowiedzi Amerykanów, np. sekretarza Blinkena, którzy otwarcie mówią, że komunikują przedstawicielom Rosji z różnych szczebli, że Ameryka w takiej sytuacji zdecydowanie odpowie (nikt nie mówi, że atomowo, NATO ma skuteczniejsze konwencjonalne środki), wydaje się, że taka przepowiednia rosyjskiej poatomowej smuty na Kreml i okolicę już dotarła.

Zimowy szantaż vs nowy 1917

Rosyjska decyzja o mobilizacji nie oznacza, że zobaczymy niedługo szturm rosyjskich mas na ukraińskie pozycje. Samo kompletowanie jednostek zajmie miesiące. Putin nie ma jednak czasu, dlatego trzeba brać pod uwagę to, że jego głównym krótkoterminowym celem jest zmęczenie Europy zimą, bez dalszych strat pokroju Izumia i Kupiańska.

Pozostaje mieć nadzieję, że NATO nie prześpi tego czasu i wykorzysta fakt, że mobilizacja jest bronią obosieczną. Trzeba zrobić wszystko, żeby obywatele Rosji jak najszybciej i na wielu polach odczuli jej skutki, podsycać już tlące się bunty i niepokoje, nie dać zbudować Rosji umocnień i odbudować morale. Jeśli Ukraina zapewni pełne ręce roboty rosyjskim lekarzom i pielęgniarkom, rewolucja może przyjść nawet wcześniej, niż później.

A z atomem? Podejście do tego tematu najlepiej wyartykuował jeden z fińskich polityków, Jussi Halla-aho, pisząc:

„Nie pozostaje więc nic innego, jak przygotować się na najgorsze, mieć nadzieję na najlepsze i dalej robić to, co słuszne”.

Nic dodać, nic ująć.

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu