Świat

Bójmy się Rosjan. Właśnie tak chcieli wpłynąć na wybory prezydenckie w USA

Jakub Szczęsny
Bójmy się Rosjan. Właśnie tak chcieli wpłynąć na wybory prezydenckie w USA
Reklama

Mówi się o tym, że najlepszą metodą na sprawowanie kontroli nad społeczeństwami jest ich podzielenie i majstrowanie nad ich nastrojami. To, co zrobili Rosjanie w trakcie wyborów prezydenckich w USA nadaje się na scenariusz dla filmu political-fitcion - opublikowano niezwykle ciekawy akt oskarżenia obciążający 13 Rosjan, a w nich jest aż 13 poważnych zarzutów.

Te dotyczą możliwego wpływania na wyniki wyborów prezydenckich w USA. Ściślej, dotyczą one kradzieży tożsamości, oszustw finansowych, a nawet spiskowania przeciwko amerykańskiemu mocarstwu. Sprawę doskonale opisał Niebezpiecznik, który powołał się na opublikowane, jawne dokumenty dotyczące oskarżeń przeciwko 13 Rosjanom.

Reklama

Rosja i wybory prezydenckie w USA - początki

Wygląda na to, że akcja była konstruowana z dosyć sporym wyprzedzeniem i była ściśle wycelowana w wybory prezydenckie. Doskonale było wiadomo o tym, że o urząd prezydenta będzie ubiegać się Hillary Clinton - Donald Trump nieco później dołączył do tego wyścigu, ale i amerykaniści i mniej zaangażowani w sprawy tego kraju eksperci zgodnie przyznawali, że zostanie wysunięty dla niej bardzo mocny i kontrowersyjny kontrkandydat - prawdopodobnie taki, który za nic będzie mieć polityczną poprawność i szeroko rozumiany "establishment".

W 2013 roku do życia powołano Internet Research Agency LCC w Rosji - celem instytucji było od początku wywieranie wpływu na opinię publiczną. W dodatku nie działała na rzecz budowania nowych sposobów myślenia w swoim kraju - to akurat nie było nikomu do niczego niepotrzebne. Najważniejszym celem były Stany Zjednoczone, które w trakcie dogasania kadencji Obamy zastanawiały się, co będzie dalej z urzędem najważniejszego człowieka w państwie. Wtedy jeszcze wszyscy wierzyli w wygraną Hillary Clinton, która była "naturalnym kandydatem" i przez wielu ekspertów została namaszczona na następcę Baracka.

Udowodniono, że IRA skutecznie polaryzowała społeczeństwo podnosząc kontrowersyjne, dzielące amerykanów kwestie, którymi żonglowano w trakcie kampanii prezydenckiej. Działania IRA (oraz pobocznych spółek, w których zatrudnionych było ujętych w akcie oskarżenia 13 Rosjan) zakładały tworzenie treści dla serwisów społecznościowych takich jak Twitter, Facebook, YouTube, oraz Instagram. Organizowano więc grupy, tworzono fikcyjne konta, wykradanie cudzych tożsamości dla celów propagandowych. Konstruowane treści miały zwyczajnie spolaryzować społeczeństwo i najbardziej zdecydowanych wyborców ugruntować w konkretnym sposobie myślenia.

Akcja była skoordynowana tak dobrze, że na pierwszy rzut oka trudno było orzec, że coś jest nie tak

Zadbano nawet o takie szczegóły jak dbałość o narodowe święta w USA - sporządzono ich listę i na czas ich trwania nieco "wyhamowywano" w dostarczaniem kolejnych treści i skupiano się na tych, które dotyczyły stałych, ważnych dla Amerykanów punktów w kalendarzu. Mało tego, działania uprawomocniano treściami pochodzącymi z kont, które wskazywały na prawdziwe, aczkolwiek skradzione tożsamości. Udowodniono obecność w tym procederze całej rzeczy specjalistów - począwszy od grafików tworzących angażujące treści wizualne, aż po speców od SEO, księgowych oraz typowych trolli, którzy w Rosji uczyli się typowych zachowań amerykańskiej społeczności skupionej wokół mediów społecznościowych i powielali konkretne wzorce.

Organizowano nawet wycieczki dla "wysłanników", którzy przebywali na terenie Stanów Zjednoczonych i badali nastroje obywateli tego kraju. Dane były przekazywane do "centrali" i na ich podstawie konstruowano kolejne strategie polaryzacji społeczeństwa. Co więcej, te osoby otrzymywały dedykowane telefony komórkowe, a także dysponowały "awaryjnymi planami ewakuacji" na wypadek, gdyby zostały zdemaskowane.

IRA ponadto wydawała sporo pieniędzy na promowanie swoich działań za pośrednictwem legalnych kanałów reklamowych w mediach społecznościowych. Jak podaje Niebezpiecznik, na wszystkie takie operacje miesięcznie przeznaczano równowartość 4 milionów złotych - same reklamy opiewały na kilkadziesiąt tysięcy!

Mało tego - organizowano nawet polityczne wiece, które były reżyserowane przez Rosjan

Wiece organizowane przez Rosjan były mocno promowane w mediach społecznościowych, finansowano ponadto aktywistów politycznych, których poglądy oraz metody były zgodne z założeniami całej operacji. Rekrutowano ponadto działaczy politycznych, którzy byli obiecujący z punktu widzenia celów założonych sobie przez IRA.

Reklama

Rosjanie po częściowym zdemaskowaniu ich działalności (głównie z powodu niefrasobliwości jednego z działaczy) zaczęli niszczyć dowody, do których jednak dotarło FBI. Warto wskazać, iż Niebezpiecznik opisał jedną z farm trolli internetowych prawdopodobnie na usługach Rosjan, a było to już w 2015 roku.

Rosjanie odcinają się od wszelkich oskarżeń i wbijają szpilę Stanom Zjednoczonym

Rzeczniczka MSZ Rosji wskazuje na to, że to zwyczajny absurd, że 13 osobom udało się wpłynąć na wynik wyborów prezydenckich. Jak dobrze punktuje Niebezpiecznik, jest w tym trochę racji, bowiem trudno jest jednoznacznie i dokładnie ocenić wpływ tych działań na rzeczony plebiscyt. W obszernym artykule źródłowym źródła znajduje się również luźno rzucona myśl, która dotyczy innych, hipotetycznych kampanii Rosjan na terenie innych krajów - w tym Polski. Czy to jest możliwe? Według mnie jak najbardziej.

Reklama

W Polsce istnieją farmy trolli, których zadaniem jest skuteczne polaryzowanie społeczeństwa

Skąd moja pewność? Bo sam obserwuję kilka grup, które zostały przeze mnie i zaufanych znajomych wytypowane jako możliwe farmy trolli działające na rzecz konkretnych partii politycznych. Nie będę tutaj wymieniał frakcji, które mogą się parać takimi metodami, ale udało mi się zdemaskować kilka fałszywych kont, które kradły zdjęcia pomniejszych blogerów i ustawiały je jako zdjęcia profilowe lub takie, które "uwiarygadniały" konkretną tożsamość. Analizując konkretne konta, bardzo aktywne w grupach poświęconych ważkim kwestiom politycznych w Polsce udało mi się ustalić, że informacje, które się w nich znalazły są absolutnie fałszywe (np. mimo deklaracji nauki na konkretnej uczelni okazało się, że nigdy o takim studencie nie słyszano).

Mało tego, zastanawiające było to, że niektóre fanpage'e lub grupy na Facebooku tworzone na rzecz konkretnych wydarzeń lub nowych osób na wybranych urzędach były publikowane na Facebooku ze sporym wyprzedzeniem, jeszcze przed oficjalnym obwieszczeniem np. powołania polityka na dany urząd. Mogę Wam zdradzić jedynie, że jedno z takich kont poświęconych obecnie urzędującemu premierowi RP pojawiło się w sieci na kilka godzin przed oficjalną informacją, iż został on wybrany na Prezesa Rady Ministrów. Co więcej, wspomniane konto "na starcie" mogło się pochwalić całkiem sporą widownią.

Czy są to działania prowadzone przez obce rządy? Nie. Jest to dla mnie jednak dowód na to, że mimo powszechnego myślenia, wedle którego Polscy politycy słabo radzą sobie w internecie oraz mediach społecznościowych, potrafią wykorzystywać wraz ze swoimi doradcami metody, które pozwalają na polaryzowanie nastrojów w społeczeństwie. Co więcej, dotyczy to właściwie każdej ze stron politycznego konfliktu w naszym państwie - zarówno opozycja jak i obóz rządzący wykazują zaangażowanie w skoordynowane działania w mediach społecznościowych.

Co to oznacza dla nas?

Uwierzcie mi, że nie angażuję się w działalność żadnej ze stron - dla mnie to jedynie "sport" i przy okazji staram się zrozumieć cele oraz intencje tych podmiotów. Ważne jest, zwłaszcza dzisiaj, aby myśleć samodzielnie oraz weryfikować wszystkie informacje, które docierają do nas - zarówno z telewizji, jak i w internecie. Jak wskazuje przykład USA - wszystko, co konsumujemy jako osoby zainteresowane treściami w sieci może być jedynie wykwitem grup, które są odpowiedzialne za dzielenie, nie łączenie społeczeństwa.

Ale o tym wie tylko garstka. Zdecydowana większość konsumentów treści w sieci to osoby bezrefleksyjnie podchodzące do takich kwestii. Już teraz wiadomo, że większość internautów nie jest w stanie ochronić się przed tzw. "fake newsami", nie odróżniają treści sponsorowanej od standardowej publikacji prasowej i co więcej - funkcjonują w tzw. "bańkach informacyjnych", samonapędzających się grupach, które wśród fanów konkretnego sposobu myślenia wzbudzają poczucie większości i "wspólnotowości".

Wspomniałem o moich własnych badaniach, informacjach oraz przemyśleniach na temat polaryzacji społeczeństwa w Polsce. Nie jestem w stanie podać Wam konkretnych, szerszych informacji, gdyż badanie tego zjawiska jest niezwykle trudne - wiele moich danych to niezweryfikowane (mam nadzieję, że na razie) i potrzebujące mocnego potwierdzenia tropy. Jeżeli będę mieć dla Was coś konkretnego, z chęcią się tym podzielę na Antywebie. Gdybyście chcieli mi w tym pomóc, mieli życzenie wesprzeć mnie jakąś ciekawą informacją - skontaktujcie się ze mną.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama