Już w ten piątek do sklepów trafi najnowsza gra na wyłączność dla konsoli PlayStation 5. Jesteście zauroczeni serialem "Shogun"? Rise of the Ronin idealnie wpasowuje się w ten czas, choć gra studia Team Ninja będzie mocno testowała waszą cierpliwość.
Już pierwsze zapowiedzi Rise of the Ronin sprawiły, że bardzo zainteresowałem się nowym tytułem Team Ninja. Studia, do którego podchodzę zawsze z dużą ostrożnością – przynajmniej jeśli chodzi o gry wydawane na przestrzeni ostatnich dwóch generacji konsol – PS3 i PS4. Od Nioh odbiłem się bardzo szybko (choć zapowiedzi robiły na mnie spore wrażenie), za to w Stranger of Paradise: Final Fantasy Origin bawiłem się doskonale. Jak więc wypada najnowsza produkcja, która jest tytułem na wyłączność dla PlayStation 5? Po kilkudziesięciu godzinach mam mocno mieszane uczucia, choć coś w tym tytule jest na tyle interesującego, że chcę stale do niego wracać i odkrywać kolejne sekrety.
Japonia, rok 1863. Po trzech stuleciach panowania szogunatu Tokugawów do brzegów Japonii przybiły czarne okręty z Zachodu. Kraj opanował zamęt. Pośród chaosu spowodowanego wojną, zarazą i polityczną niestabilnością bezimienny wojownik wykuwa własną ścieżkę, od której zależy los całej Japonii.
– tak w skrócie prezentuje się historia w Rise of the Ronin, w której śledzimy losy stworzonego od podstaw bohatera – Ostrza, który częścią tajemniczego bractwa i wyniku niepowodzenia pewnej misji rzucany jest w wir wydarzeń tzw. bokumatsu, gdzie niepokoje społeczne byłī na porządku dziennym, a słabnąca władza szogunatu i rosnący wpływ zachodnich mocarstw dają o sobie znać wszystkim. Główny bohater szukając zemsty, rzucony jest w sam środek inspirowanej prawdziwą historią przygody, gdzie będzie miał możliwość opowiedzenia się po jednej ze stron – zwolenników szogunatu lub tych, którzy chcą jego końca.
Bądź kowalem własnego losu w Rise of the Ronin. Gra tylko na PS5
To od naszych decyzji zależeć będzie to, jak potoczą się losy Japonii. I to w Rise of the Ronin jest najciekawszym elementem. Tym bardziej, że na naszej drodze staną postacie historyczne, które odegrały kluczową rolę w tamtych czasach i z którymi możemy nawiązywać relacje. To jedna z najważniejszych mechanik gry, a od zacieśnianie więzi zależeć będą nasze dalsze poczynania. A wszystko to w otwartym, wielkim świecie feudalnej Japonii. Więcej na temat fabuły nie zdradzę, ale odnoszę wrażenie, że jest najmocniejszym elementem nowej gry Team Ninja.
Otwarty świat rządzi się swoimi prawami i Rise of the Ronin oferuje naprawdę sporo w kwestii jego eksploracji. Jednak najważniejsze – z punktu widzenia fabuły – są klasyczne misje, które zabierają gracza w bardziej ograniczone terytorialnie lokacje i wymagają od niego skupienia się na jednym celu – zazwyczaj jest to infiltracja jakiegoś obozu lub wioski, znalezienie "głównego złego" i pokonanie go w walce. W misjach tych gracz ma sporo opcji do wyboru – od sojuszników, którzy będą nam towarzyszyć na polu walki, po możliwość połączenia sił z innymi. Tu wchodzi aspekt multiplayer.
A konkretnie sieciowej rozgrywki kooperacyjnej do trzech osób, do której potrzebny jest abonament PlayStation Plus. Osobiście z niego nie korzystam, więc nie udało mi się sprawdzić, jak w praktyce sprawdza się zabawę z większą liczbą graczy, ale muszę przyznać osobiście, że i tak bym tego nie zrobił. Nie jestem fanem elementów kooperacyjnych w tego typu grach i już przy okazji wspomnianej na początku gry Stranger of Paradise: Final Fantasy Origin, tego trybu nigdy nie włączyłem. Kooperacja jest dostępna wyłącznie w misjach, które też nie są przesadnie długie. Kilka, kilkanaście minut przemierzania terenu pełnego wrogów, odnalezienie celu i zdobycie nagród – to tyle.
Warto jednak dodać, że tego typu misje zdarzają się stosunkowo często i to one popychają do przodu historię Rise of the Ronin. Ciekawym zabiegiem wprowadzonym przez Team Ninja jest możliwość zmiany podejścia do zaliczonych wcześniej misji. W drugim rozdziale gry, gdy główny bohater opuszcza Jokohamę, mamy możliwość powrócić do poprzednich, ważnych z punktu fabuły etapów i przejść je na nowo, zmieniając bieg historii. To tak zwane "Świadectwo Duszy" pozwalające też powrócić do wcześniej odwiedzanych miejsc i nadrobić zaległości – np. wykonując questy, o których zapomnieliśmy wcześniej lub "czyszcząc" mapę z różnej maści znajdziek i aktywności pobocznych. Samą mapę Jokohamy (i nie tylko) zwiedzać będziemy pieszo, konno i z wykorzystaniem lotni, którą dość szybko odblokowujemy. Lotnia pozwala na docieranie w niedostępne miejsca – podobnie jak hak z linką, który nie do końca mi pasuje, gdyż można go wykorzystywać tylko w oznaczonych miejscach, a nie tam, gdzie rzeczywiście mógłby okazać się przydatny.
Katany, szable, pistolety i łuki. Rise of the Ronin walką stoi
Samych aktywności pobocznych w Rise of The Ronin jest naprawdę dużo. Od szukania kotów, po robienie zdjęć. Święte kapliczki, które dają dodatkowe punkty umiejętności, generowane losowo awantury lub napady, polowanie na zbiegów, odbijanie z rąk rozbójników osad, czy odkrywanie historycznych miejsc – świątyń, pałaców, czy innych ważnych z punktu historii miejsc na mapie Japonii. Będzie co robić. A nie można zapominać o zbieraniu surowców do wytwarzania przedmiotów. Lecznicze mikstury, podnoszenie statystyk broni, czy nadawanie dodatkowych właściwości – np. podpalenia ostrza, wprowadzają naprawdę wiele ciekawych sposobów radzenia sobie z przeciwnikami.
Sam system walki nie jest specjalnie skomplikowany, choć też nie należy do najprostszych. Głównie dlatego, że od samego początku zabawy Rise of the Ronin pozwala dostosować swój styl walki do różnych broni. Katany, szable, dzidy, wielkie, przypominające topory ostrza, a nawet pistolety. Do wyboru do koloru. Równocześnie, główny bohater może nosić cztery bronie – dwie główne, dwie dodatkowe. Pierwsze zawsze służą do walki bezpośredniej, drugie sprawdzą się w dystansie. Bronie główne oferują po kilka różnych styli, które wraz z postępem w grze odblokowują np. dodatkowe ataki. Z czasem można odblokować kolejne style, które wpływają na to, jak bardzo efektywna będzie dana broń w starciu z konkretnym typem przeciwnika. Wystarczy wyobrazić sobie mechanikę kamień, papier, nożyce, w której trzeba odnaleźć odpowiednią kombinację broni, by pokonać wroga. Nie do końca podeszła mi możliwość posługiwania się bronią palną – zarówno pistoletami i łukami. Wypada to zwyczajnie słabo i jakoś mało realistycznie.
Czy tak wyglądała Japonia pod koniec XIX wieku?
Jednak bronie to dopiero początek, gdyż jak przystało na szanującego się Ronina, musi on się odpowiednio ubierać. W Rise of the Ronin ekwipunek sypie się na prawo i lewo i czasem trudno jest nadążyć za tym, co nam wypadnie – tym bardziej, że większość z nowym przedmiotów posiada lepsze statystyki. Choć wydawać by się mogło, że gra nie pozwoli się przyzwyczaić do ulubionego wyglądu głównego bohatera, po kilku godzinach rozgrywki odblokuje się dostęp do domu, w którym nie tylko porozmawiamy z napotkanymi wcześniej sojusznikami, ale również będziemy mogli dostosować wygląd bohatera. Twórcy zaserwowali nam tu pełną transmogryfikację.
Jeśli tylko zetknęliśmy się z jakimś przedmiotem kosmetycznym, możemy do niego wrócić z zachowaniem lepszych statystyk zdobytego wyposażania. A wariacji na temat strojów, nakryć głowy, rękawic, czy butów jest naprawdę co nie miara i każdy znajdzie coś dla siebie. Wspomniany wyżej dom również można dekorować specjalnymi przedmiotami, które zdobywamy w czasie misji. Jest nawet specjalne miejsce do ekspozycji broni, a nawet manekin, który możemy dowolnie przystroić najwymyślniejszym ekwipunkiem. To tutaj możemy też modyfikować wygląd fizyczny bohatera zmieniając mu rysy twarzy, włosy, dodając tatuaże, itp. W grze jest naprawdę wiele różnych mechanik i zróżnicowanych elementów rozgrywki, że trudno je wszystkie zliczyć. Jednak to wszystko przyćmione jest przez obecny stan techniczny tej produkcji.
Kwestie techniczne i problemy z optymalizacją. Gra za mocna na PS5?
Rise of the Ronin jest grą tworzoną wyłącznie z myślą o PlayStation 5 i wydawać by się mogło, że jak na grę na wyłączność przystało, będzie czerpać garściami to, co oferuje konsola. Nic z tych rzeczy. O ile prawie wszystkie materiały prasowe czy fragmenty rozgrywki pokazywały, że będziemy mieć do czynienia z grą porównywalną wizualnie do np. Ghost of Tsushima, nowa produkcja Team Ninja pod tym względem rozczarowuje. I to niestety bardzo. Choć w niektórych miejscach gra wygląda naprawdę ładnie i klimatycznie (zobaczcie poniższy zrzut), tak zawzyczaj jest zwyczajnie brzydko (o czym świadczą inne zrzuty). A grałem w trybie stawiającym na wysoką jakość obrazu + śledzenie promieni. W takim połączeniu wydajność spada na łeb, na szyję.
Studio obiecywało, że na premierę wyda nową aktualizację, która rozwiąże problemy z optymalizacją, ale mam wrażenie, że nie za wiele ona pomogła. Przełączenie się na tryb 60 klatek na sekundę również niesie ze sobą sporo problemów. Granie nie utrzymywała stabilnych 60 klatek – bez względu na to, czy przemierzaliśmy bardziej zatłoczone lokacje, czy dzikie tereny. Tutaj jest dużo do poprawy, choć obawiam się, że się nie uda. Gra też nie ma wsparcia dla VRR – przynajmniej oficjalnego. Szkoda, bo myślę, że przy 40 klatkach na sekundę, przy trybie graficznym "Jakość" zabawa byłaby znacznie lepsza.
Rise of the Ronin – recenzja. Podsumowanie
Rise of the Ronin to gra bardzo nierówna i pod wieloma względami niedopracowana – a na pewno od strony technicznej. Broni się historia, która nawiązuje do prawdziwych wydarzeń i tego, w jaki sposób te wydarzenia mogłyby się potoczyć, gdybyśmy podjęli inne decyzje. Broni się też zmiana podejścia do samych graczy, gdzie Team Ninja widzi ogromny potencjał w nowych grupach docelowych, dla których wysoki próg wejścia w tytuły typu "soulslike" jest zbyt wysoki. Dostosowanie poziomu trudności, dodatkowe opcje dostępności, mnogość broni i stylów walki – jest w czym wybierać i każdy znajdzie swój własny styl. Pod warunkiem, że przymkniemy oko na niedoskonałości i dziwne mechaniki, których w Rise of the Ronin nie brakuje. Przez większość czasu miałem wrażenie, że grałem w Assassin's Creed – i to niestety nie te najnowsze, bardziej dopracowane odsłony, ale te starsze z czasów PlayStation 3, w których ekipa z Ubisoft miała spore problemy.
Trzymam jednak kciuki za Rise of the Ronin i coś mi mówi, że gra będzie cieszyła się sporą popularnością. Szkoda tylko, że smakiem obejdą się gracze wybierający sprzęt konkurencji. Najnowsza produkcja Team Ninja dostępna jest wyłącznie na PlayStation. I to w dodatku PS5. Dziwi więc nieco, że studio nie poradziło sobie z pełną optymalizacją gry na tę generację, bo bez względu na wybrany tryb graficzny, spadków klatek jest mnóstwo (i to z najnowszą aktualizacją, która pojawiła się w tym tygodniu). Dajcie jednak szansę, a nóż wam się spodoba. Ja tymczasem wracam do Edo (i przy okazji do Jokohamy), czyścić kolejne regiony i głaskać koty.
- ciekawa i wciągająca historia
- nawiązywanie do prawdziwych wydarzeń
- dynamiczna walka
- rozbudowane opcje personalizacji i dostosowania bohatera
- wybory, które mają znaczenie
- optymalizacja
- niekiedy chaotyczny system walki
- niekiedy zbyt wiele dzieje się na ekranie
- nieopracowane mechaniki
- powtarzalność
Grę do recenzji udostępniła firma PlayStation Polska
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu