Dotąd oferta OLED-ów była mocno ograniczona do rozdzielczości WQHD. W tym roku nareszcie zaczęły debiutować na rynku panele 4K. I takim właśnie jest MSI MPG321URX oparty na matrycy QD-OLED trzeciej generacji produkcji firmy Samsung. Na papierze to wręcz monitor ostateczny: 32 cale, rozdzielczość 4K, technologia OLED. Jak jest w praktyce?
Zanim monitory OLED wejdą pod strzechy, upłynie jeszcze trochę wody w Wiśle. Technologia ta jest ciągle stosunkowo droga na tle klasycznych paneli LCD. Ma też swoje ograniczenia. Niezaprzeczalnym jest jednak fakt, że monitory OLED są jednymi z najlepszych (o ile nie najlepszymi) jeśli chodzi o zastosowania gamingowe.
Od kilku tygodni MSI MPG 321URX służy mi jako główny monitor - zarówno do pracy, jak i gier. Jak się spisuje w tej roli?
Jaki on wielki…
MSI MPG 321URX może nie jest gigantem, ale jednak swoje mierzy i waży. Sama konstrukcja jest dość typowa dla OLED-ów. Mamy tutaj zatem cieniutki na niespełna centymetr panel, do którego dolnej części przytwierdzono moduł z elektroniką.
Zastosowana podstawa jest masywna i stabilna. Pozwala nam na dostosowanie wysokości ekranu, a także obracanie go na boki. Nie ma jednak funkcji PIVOT, a więc nie ustawimy monitora pionowo. Osobiście jednak zawsze wieszam ekran na ramieniu przymocowanym do biurka, więc nie było to dla mnie większą niedogodnością.
Wszystkie porty umieszczono na dole. Są to kolejno od prawej: minijack 3,5 mm, 2 x HDMI 2.1, Display Port, USB-C. USB-B 2.0, 2 x USB-A 2.0. Te ostatnie chętnie bym widział nieco w bardziej dogodnym miejscu - najlepiej na boku, jak robią to inni producenci. Jestem jednak świadomy ograniczeń konstrukcyjnych zastosowanej technologii. W związku z umiejscowieniem tych portów producent nie silił się nawet na standard 3.0, bo doskonale wiadomo, że będą wykorzystywane przede wszystkim do podłączenia myszy i klawiatury.
A warto tam właśnie podłączyć peryferia, bo monitor posiada funkcję KVM, a więc możemy używać tej samej myszki i klawiatury do sterowania różnymi komputerami podłączonymi do monitora bez potrzeby ich przełączania do innych portów USB.
Miłym akcentem jest natomiast obecność USB-C. Port ten obsługuje Power Delivery z mocą do 90 W i oczywiście może być też wykorzystywany do przesyłania obrazu. Tym samym możemy do monitora podłączyć MacBooka za pomocą jednego kabla, zamknąć pokrywę i korzystać z komputera w tzw. trybie clamshell. Bardzo wygodne rozwiązanie.
Co ciekawe, nie uświadczymy tutaj wbudowanych głośników. Moim zdaniem to znakomita decyzja. Na ogół są one kiepskie, ciche i nie oferują niczego, co by zachęcało do korzystania z nich. Zresztą każdy, kto kupuje tej klasy monitor, prawdopodobnie dysponuje już odpowiednim nagłośnieniem wysokiej jakości.
MSI MPG 321URX posiada wbudowany zasilacz, a więc nie będziemy musieli trzymać dodatkowej czarnej kostki pod biurkiem - podłączamy go bezpośrednio kablem do gniazdka.
Nieopodal portów, również na tyle obudowy mamy pięciokierunkowy joystick wraz z dwoma przyciskami po bokach. Pierwszy służy do włączania/wyłączania monitora (lub przechodzenia w tryb standby - zależnie od naszej konfiguracji), a drugi domyślnie (bo też można to zmienić) wywołuje aplikację MSI Gaming Intelligence (którą oczywiście musimy wcześniej zainstalować na naszym komputerze).
W górnej części modułu mamy otwory wentylacyjne. Producent chwali się zastosowaniem tutaj grafenowej folii z dedykowanym radiatorem, co ma skuteczniej rozpraszać ciepło. To ważne, bo chłodzenie MPG 321URX jest w pełni pasywne, więc monitor nie wydaje żadnych dźwięków podczas pracy.
W oczy rzuca się tutaj również subtelne podświetlenie MSI Mystic Light. Sprowadza się ono właściwie do pojedynczego paska z logo producenta, którego przez 99% czasu i tak nie będziemy widzieć. Wydaje się zatem sztuką dla sztuki.
Front prezentuje się estetycznie i nowocześnie. Ekran otaczają cieniutkie czarne ramki. Na dole mamy natomiast grubszą - metalową z logo MSI i diodą LED w centralnym punkcie.
Blaski i cienie OLED-a
Zastosowany tutaj 31,5-calowy (16:9) panel QD-OLED trzeciej generacji od Samsunga to klasa sama w sobie. Po wyjęciu z pudełka ekran zaatakuje nas wyrazistymi, mocnymi, wręcz przesyconymi kolorami, jakby chciał pokazać pełnię swych możliwości.
Oczywiście nie każdemu to będzie w smak, więc do dyspozycji mamy znacznie bardziej stonowany tryb sRGB, w którym odwzorowanie kolorów jest o wiele bardziej precyzyjne i niemal idealnie pokrywa się z paletą sRGB. W przypadku DCI P3 jest to natomiast 98,6, a Adobre RGB - 96,1.
Trzecia generacja QD-OLED to przede wszystkim inny niż poprzednio układ subpikseli. Ich niestandardowe ułożenie powodowało wcześniej, że tekst (a głównie cienkie fonty) na matrycach tego typu wydawał się poszarpany i przez to lekko rozmyty i nieostry. W tym przypadku nie ma mowy o tego typu problemach, co jest również zasługą zastosowania rozdzielczości 4K i tym samym większego zagęszczenia pikseli na cal.
Do dyspozycji oddano nam odświeżanie 240 Hz oraz fenomenalny czas reakcji 0,07 ms. Ten ostatni jest typowy dla matryc OLED - choć MSI i tak na tym polu mocno przoduje. Tym samym obraz jest bardzo ostry i nie uświadczymy tutaj najmniejszego smużenia nawet w bardzo dynamicznych scenach. Całość dopełnia wsparcie dla Adaptive Sync (jednak bez certyfikatu AMD FreeSync czy Nvidia G-SYNC) oraz VRR.
Mamy tutaj dwa tryby HDR: 400 oraz 1000. Pierwszy jest dość standardowy, jednak w drugim monitor MSI zdecydowanie pokazuje pazurki. W połączeniu z idealnym kontrastem i smolistą czernią typową dla matryc OLED otrzymujemy mieszankę wręcz wybuchową. Każdy błysk, eksplozja i inne efekty specjalne prezentują się wówczas fantastycznie, czyniąc doświadczenia z rozrywki wręcz nieporównywalnymi z jakimkolwiek ekranem LCD. Szkoda jednak, że zabrakło wsparcia dla Dolby HDR.
Dwa solidne tryby HDR to doskonała wiadomość, bo monitor w trybie SDR (jak na OLED-a przystało) jasnością nie grzeszy. Maksymalna jasność wynosi tutaj zaledwie 231 nitów. Będzie to problemem w jasnych pomieszczeniach, gdzie wpada dużo światła. Warto tutaj też wspomnieć o charakterystyce panelu QD-OLED, które “gubią” czerń przy silnym oświetleniu z zewnątrz, wyświetlając w zamian odcienie szarości.
Nie można też pominąć kwestii wypalenia. Nie od dziś wiadomo, że matryce OLED cierpią na ten problem i nie jest to w zasadzie pytanie typu “czy”, a raczej “kiedy”. MSI daje tutaj 3-letnią gwarancję, która uwzględnia wypalenie. To bardzo duży plus. Mamy też do dyspozycji bardzo rozbudowane mechanizmy ochronne pod nazwą MSI OLED Care 2.0. W ich skład wchodzi m.in. przesuwanie pikseli, wykrywanie paska zadań oraz stałych elementów na ekranie (wówczas w tych miejscach jest automatycznie obniżana jasność). Co 4 godziny jesteśmy też powiadamiani o konieczności przeprowadzenia procesu odświeżania pikseli.
Jeżeli będziemy korzystali z tych funkcji, a jednocześnie zredukujemy trochę jasność oraz zmienimy kilka ustawień systemowych, prawdopodobnie długo nie zobaczymy żadnych efektów wypalenia. Jednak trzeba być przygotowanym na to, że one się pojawią prędzej czy później.
Aplikacja i OSD
Wspomniałem wcześniej o programie Gaming Intelligence do sterowania monitorem. Sama aplikacja jest dość mocno rozbudowana i pozwala nam na dostosowanie ustawień wyświetlania oraz przełączanie się między kilkunastoma profilami. Skonfigurujemy tutaj podstawowe ustawienia jak jasność, kontrast, ostrość czy temperaturę i wiele innych Nie zabrakło też bardziej wyszukanych opcji jak tryb Pictrue-In-Picture (jeżeli korzystamy z więcej niż jednego źródła sygnału), wyświetlania informacji o częstotliwości odświeżania na ekranie, alarmu, pokazywania celownika na ekranie czy zoomowania centralnego punktu (co ma ułatwić celowanie w FPS-ach).
Za pomocą programu skonfigurujemy również działanie wspomnianych wyżej funkcji chroniących przed wypaleniem. Każdą z nich możemy wyłączyć, a w większości przypadków dostosować intensywność działania.
Analogiczne opcje otrzymujemy w menu OSD, więc korzystanie z dedykowanej aplikacji nie jest oczywiście przymusowe (aczkolwiek wygodne). Nawigowanie po menu oraz jego obsługa są proste i intuicyjne. Możemy przypisać skróty do każdego z czterech kierunków joysticka i tym samym szybko dostosowywać ustawienia w zależności od potrzeb. Nie zabrakło tutaj też oczywiście podstawowych informacji o aktualnym trybie wyświetlania.
Monitor ostateczny?
Granie na MSI 321URX to trochę jakby trafić do innego świata. Po latach monitorów TN, VA, IPS to było moje pierwsze doświadczenie z OLED-em, jak głównym monitorem do komputera. Od blisko 10 lat mam w salonie telewizor z taką matrycą, ale to jednak trochę inaczej kiedy się siedzi przy biurku i ma ekran tuż przed nosem, a kiedy się na niego patrzy z oddalonej kanapy.
OLED ma mnóstwo zalet. Począwszy od fenomenalnego kontrastu i głębokiej czerni, przez świetny czas reakcji, a na nasyconych, soczystych barwach skończywszy. To wszystko sprawia, że gry na takim monitorze prezentują się wręcz obłędnie.
Są jednak też cienie - i nie są one wadami samego MSI, a raczej typowymi ograniczeniami zastosowanej matrycy. Mam tutaj na myśli stosunkowo niską jasność w trybie SDR, a także wrażliwość na jasne pomieszczenia. No i taki ekran wymaga trochę uwagi od użytkownika - jeżeli chcemy, żeby posłużył nam wiele lat bez śladów wypalenia.
Największym problemem może być jednak tutaj cena. MSI 321URX wyceniono bowiem na ponad 5000 zł. W tej cenie wiele osób kupuje całe komputery, a tu mówimy jedynie o monitorze. Jeżeli jednak na taki ekran czekaliście (a założę się, że wiele osób właśnie tak), prawdopodobnie nie będzie to dla Was przeszkodą.
- Fenomenalna jakość obrazu i doświadczenia w grach
- Dwa tryby HDR - w tym jeden o jasności 1000 nitów
- Bardzo dobry tryb sRGB
- Port USB-C z ładowaniem 90W
- Wygodna obsługa i czytelne OSD
- Podstawa ze sporym zakresem regulacji
- KVM i ogrom innych funkcji
- 3 lata gwarancji (w tym na wypalenia)
- Cena
- Nie nadaje się do jasnych, nasłonecznionych pomieszczeń (jak zresztą każdy OLED)
- Może się wypalić (jak każdy OLED)
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu