Czas na powrót do średniowiecznych Czech. Z Henrykiem spędzicie dziesiątki, jeśli nie setki długich godzin.
Recenzja Kingdom Come: Deliverance II – ta gra to zachwyt i tortury zarazem
Kingdom Come: Deliverance – jak na grę, która powstała dzięki kickstarterowym zbiórkom – osiągnęło całkiem spory sukces. Gracze pokochali czeską produkcję za historyczny realizm, wymagający system walki i pełną intryg fabułę, dzięki czemu studio Warhorse zebrało środki wystarczająco duże, by samodzielnie wydać drugą odsłonę przygód Henryka. Gdy po raz pierwszy miałem okazję spędzić kilka godzin z grą w trakcie zamkniętego pokazu latem ubiegłego roku, twórcy obiecywali, że w nowej odsłonie będzie więcej, mocniej i intensywniej. Po długich tygodniach spędzonych z grą mogę potwierdzić, że faktycznie wiele rzeczy zmieniło się na lepsze – ale czy to wystarczy, by Kingdom Come: Deliverance II uznać za grę godną polecenia? Cóż, wcale nie tak łatwo odpowiedzieć na to pytanie.
Powrót do średniowiecznych Czech
Po siedmiu latach od premiery jedynki w końcu powracamy do piętnastowiecznych Czech, by ponownie wcielić się w rolę Henryka – syna kowala, który z wioskowego rzemieślnika awansował do rangi szlachcica i znamienitego wojownika. Fabuła KCDII rozpoczyna się bezpośrednio po wydarzeniach, które pamiętamy z jedynki.
Henryk wraz ze swoim lekkodusznym i nad wyraz irytującym przyjacielem Janem Ptaszkiem wyrusza do zamku Trosky, aby pozyskać dodatkowe wsparcie szlachty przeciwko uzurpatorowi tronu i dostarczyć ważne dokumenty. Wciąż więc znajdujemy się w centrum bratobójczego konfliktu, ale spokojnie – bohaterowie będą mieli mnóstwo czasu, by zajmować się głupotami, prywatą i lekkodusznym zapijaniem problemów życia codziennego.
Świat w Kingdom Come: Deliverance II tętni życiem
Warhorse stawia przed graczem rozległe lokacje i mówiąc to mam na myśli kawał naprawdę ogromnej mapy, podzielonej na 23 sektory w dwóch regionach. Początkowo – przez dobrych kilkanaście godzin – będziemy eksplorować malownicze rejony zamku Trosky, pełne bujnych lasów, wiejskich krajobrazów, malowniczych potoczków i skalistych wzniesień. Wraz z postępem fabularnym gra otworzy się na region Kuttenberga, który jest co prawda nieco bardziej zurbanizowany, ale gotowej do eksploracji zieleni też tam nie brakuje.
W Kingdom Come: Deliverance II czuć, że twórcy naprawdę przyłożyli się do przedstawianego graczom świata, wzorowanego na pagórkowatym Kraju środkowoczeskim, czyli krainie geograficznej, leżącej w dolinie rzeki Vrchlice. W poprzedniej odsłonie otwarte tereny wiały nudą i pustką – KCDII pod tym względem sprawuje się znacznie lepiej. Zanim na dobre wciągnięcie się w polityczne intrygi, zalecam przez kilka godzin pospacerować po polach i lasach, bo to wyjątkowo kojące doświadczenie. Gra powstała na CryEngine, czyli na silniku, który świetnie nadaje się do sandboxów.
Natura w KCDII jest gęsta, szczegółowa i immersyjna. Aktywny system dnia i nocy sprawia, że świat dynamicznie zmienia się w cyklu dobowym, raz za razem bawiąc się światłem w celu nadania rozgrywce niepowtarzalnego klimatu – to twórcom naprawdę się udało.
Grę po raz pierwszy testowałem na wybitnie gamingowym PC, a ogrywałem na Xbox Series S, ale pomimo tej gigantycznej różnicy w wydajności obu sprzętów, nie raz zatrzymałem się w bezruchu, by chłonąć idylliczne wręcz krajobrazy. Ze stabilnością produkcji nie jest już tak kolorowo, ale do tego jeszcze wrócimy.
Życiem tętni nie tylko natura, ale też zamknięte środowiska miejskie i wiejskie. Warhorse obiecywało, że NPC w grze nie będą tylko zapychaczami, a realnymi uczestnikami growego doświadczenia. Ich interaktywność nie jest może aż tak gigantyczna, jak obiecywano, ale trzeba przyznać, że potrafią namieszać.
Nie tylko mają swój własny harmonogram dnia, który wpływa na wykonywanie questów głównych i pobocznych, ale też potrafią poskarżyć się do strażników, jeśli zobaczą coś podejrzanego, lub całkowicie się na gracza obrazić, jeśli ten dokona złych wyborów dialogowych lub podpadnie im kradzieżą.
Mogą też zaczepić Cię w trakcie podróży przez świat w losowo generowanych sekwencjach, jak napad, sprzeczka czy prośba o pomoc.
Poza tym Warhorse porozrzucało po świecie dużo pomniejszych aktywności związanych z NPC, takich jak obozy przesiedleńców, lokalne turnieje strzeleckie czy kryjówki bandytów, oferujące dodatkowe atrakcjei. Z pewnością jest więc co robić, ale… czy są to zadania wciągające? No nie do końca.
Zabierzcie ze sobą dużo prowiantu – przygoda z KCDII wystawi Waszą cierpliwość na próbę
Na brak rzeczy do roboty w KCDII nie będziecie narzekać, ale w trakcie gry miałem problem z ich jakością i stopniem zaangażowania gracza. Według twórców ukończenie gry powinno zająć około 100 godzin – w zależności od stylu gry – ale w moim subiektywnym odczuciu te dane są zaniżone. Gra bowiem niemiłosiernie wydłuża zarówno questy poboczne jak i główne, zmuszając gracza do wykonywania żmudnych zdań w stylu "znajdź, wróć, przynieś". Podam Wam jeden przykład, z którym męczyłem się bardzo długo.
W mniej więcej 5 misji, przypisanej do głównego wątku fabularnego, gracz musi dostać się na wesele w zamku Trosky. Aby tego dokonać, konieczne jest znalezienie sposobu na przekonanie jednego z zaproszonych gości, by ten zabrał nas ze sobą jako osobę towarzyszącą. Moje plany zakolegowania się z kowalem nie wypaliły, bo pomyliłem izbę, którą wyznaczył mi na sypialnię, z jego prywatnym pokojem, przez co po pogonił mnie z mieczem i zafundował mi zakaz wstępu do wioski. Alternatywą było więc wykonanie misji dla młynarza, która nie tylko rozbijała się na kilka różnych segmentów, wymagających kombinowania, rozwijania określonych umiejętności i podejmowania licznych prób i błędów, ale także przenosiła ciężar misji na realizowanie zadań dla aż czterech innych postaci, które także miały dla gracza zadania poboczne.
Typowym schematem dla gier RPG jest oczywiście rozbijanie zadań na mniejsze sekwencje i rzucanie kłód pod nogi dla urozmaicenia rozgrywki, ale zazwyczaj gracz po drodze otrzymuje jakąś nagrodę, lub cokolwiek, co da mu poczucie progresowania. KCDII ciężko speedrunować, bo gracz musi dbać o wyżywienie, wypoczęcie i schludny ubiór bohatera, a na to też potrzeba środków i czasu, w związku z czym na wykonanie jednego zadania trzeba nierzadko poświęcić kilka dobrych godzin bez gratyfikacji, a to po prostu zniechęca i nudzi. Gdy po kilkunastu zdaniach, które napatoczyły się po drodze do wykonania tego jednego, docelowego questa, NPC znów przekazywał mi, że pomoże, ale oczekuje kolejnej przysługi, to miałem ochotę rzucić padem w telewizor.
I nie zrozumcie mnie źle – wiem, że są gracze, którym taka fragmentacja i bardzo powolne popychanie fabuły przypadnie do gustu, ale muszę Was przed tym ostrzec, bo zdaję sobie sprawę, że może to zniechęcać. Z drugiej strony pokazuje to ogrom pracy, jaki twórcy włożyli w zaprojektowanie złożonego świata gry – taki więc tego plus.
Mechanika gry i rozwój postaci
Wiemy już, że KCDII jest grą na dłuuugie godziny, ale jak sprawuje się pod względem mechanicznym? Cóż, ruch postaci, NPC i wierzchowców wciąż jest nieco toporny, ale zmienił się na lepsze. Ewolucji uległ system walki, który wciąż jest wymagający, ale według mnie znacznie bardziej satysfakcjonujący, niż w jedynce.
Początkowo wielokrotnie przeklinałem pod nosem, gdy byle bandyta potrafił poszatkować mnie gdzieś na leśnym bezdrożu. Z czasem jednak opanowałem sztukę bloków łączonych z kontratakami i nauczyłem się wykorzystywać spory arsenał mieczy, toporów, buzdyganów, sztyletów, łuków, kuszy czy broni palnej, która jest nowością w KCD.
Fajne jest to, że trzeba brać pod uwagę opancerzenie wroga i dokładnie przyglądać się, czy w krzakach nie czekają jego pobratymcy – walka z więcej niż dwoma przeciwnikami naraz często okazuje się bowiem tragiczna w skutkach. To nadaje grze realizmu i zmusza do myślenia, bo Henryk – pomimo nietuzinkowych umiejętności władania orężem – nie jest superbohaterem, a jeden moment nieuwagi może wykluczyć go ze starcia.
Bardzo istotne jest także dbanie o jakość i zużycie wyposażenia. Zbroczone krwią odzienie może przysporzyć problemów w interakcjach z NPC, a zardzewiały miecz nie będzie skuteczny w walce, więc warto wypatrywać brusa do ostrzenia. Henryk musi mieć też na uwadze, by nocą nosić ze sobą pochodnie, a także nie eksponować skradzionych przedmiotów, bo to może doprowadzić do konfliktu z władzami i mieszkańcami, a co za tym idzie, wpłynąć na poziom reputacji, o który także musimy zabiegać, by móc uczestniczyć w społecznych aktywnościach. Takie smaczki warto docenić.
Na plus wiele sposobów na rozwiązywanie problematycznych sytuacji. Tam, gdzie nie da się perswazją, przychodzi z pomocą przemoc, a gdy przemoc okazuje się niemożliwa, to zawsze można ratować się kradzieżą.
Trzeba więc dbać o rozwój rzemieślniczych umiejętności Henryka (na przykład alchemii), które pomogą nam w karierze. KCDII daje dużo swobody w upgrade’owaniu bohatera i nie zmusza do podążania jedną drogą.
Można więc specjalizować się w kilku różnych kierunkach, dobierając takie umiejętności, które pasują do stylu gracza. Należy pamiętać jednak, że wpływają one nie tylko na walkę czy sposób radzenia sobie z rzemieślniczymi zdaniami, ale także na sekwencje dialogowe.
Stabilność rozgrywki
Niestety piękne krajobrazy nie idą w parze ze stabilnością rozgrywki, podobnie jak dynamiczne starcia z wrogami nie idą w parze z ich płynnością. KCDII w przedpremierowej wersji testowej borykało się z dość częstymi spadkami płynności, wyłączaniem się gry w losowych momentach i stosunkowo niskim zasięgiem rysowania tekstur. Na moje oko KCDII na Xbox nierzadko nie uciąga nawet 30 klatek na sekundę, co szczególnie widać w bardziej dynamicznych momentach – nie twierdzę, że gra nie jest stabilna na wszystkich sprzętach, ale na konsoli te problemy z pewnością występują.
Na dodatek można spotkać też kilka zabawnych, ale nieco kujących w oczy błędów, jak lewicujące przedmioty – zdarzyły mi się też zaklinowania między teksturami, zmuszające do wczytania ostatniego save’a. To psuje obraz tej pięknej gry.
Podsumowanie
Przygoda z Kingdom Come: Deliverance II to więc rollercoaster od zachwytów do irytacji. Zachwytów głównie szczegółowością świata, tętniącymi życiem lokacjami, wspaniałą ścieżką dźwiękową i klimatycznymi krajobrazami, a także dbałością o detale i realizm. Doceniam też swobodę, jaką twórcy oddają w ręce graczy – zarówno w kwestii rozwoju postaci, jak i dokonywanych wyborów fabularnych. Przeszkadzało mi jednak bardzo powolne tempo rozgrywki, sztucznie wydłużane wciskanymi na siłę zadaniami pobocznymi. Przyczepić mógłbym się także do niestety całkiem licznych błędów technicznych, ale część z nich jest zapewne wynikiem wersji przedpremierowej.
Kingdom Come: Deliverance II zdecydowanie nie jest więc grą dla każdego. Aby rozjaśnić Wam sprawę, wspomogę się książkowym porównaniem – jeśli szukacie opowiadania z wartką i wciągająca akcją, które możecie pochłonąć w kilka wieczorów, to dajcie sobie spokój. Jeśli jednak macie ochotę na opasłe tomiszcze, które będziecie powoli smakować i odkrywać długimi miesiącami, cierpliwie eksplorując każdy kąt, to Kingdom Come: Deliverance II będzie idealną pozycją.
- Oprawa audiowizualna
- Swoboda rozwoju postaci
- Rozległy i tętniący życiem świat
- Mnogość aktywności
- Tempo rozgrywki
- Średnio angażujące misje
- Irytująca fragmentacja questów
- Liczne błędy i spadki płynności
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu