Recenzje gier

Jeżeli nigdy nie grałeś w Dynasty Warriors ta premiera to najlepszy moment by spróbować - recenzja

Tomasz Popielarczyk
Jeżeli nigdy nie grałeś w Dynasty Warriors ta premiera to najlepszy moment by spróbować - recenzja
Reklama

Dynasty Warriors: Origins to pierwsza od dawna odsłona znanej serii, która dość mocno otwiera się na nowych graczy. Z jakim skutkiem?

Dynasty Warriors: Origins budził spore emocje już od pierwszych zapowiedzi. Dla wielu fanów to szansa na powrót do korzeni słynnej serii musou – konwencji zrodzonej z japońskiej wrażliwości na intensywne, zręcznościowe starcia i heroiczne czyny. Z jednej strony mamy markę z wieloletnią tradycją i ukształtowaną bazą fanów, z drugiej zaś głosy krytyki pod adresem pewnej stagnacji, recyklingu pomysłów i nie do końca udanych eksperymentów. „Origins” stara się wyważyć balans między starym a nowym, łącząc charakterystyczne elementy musou z odświeżającymi rozwiązaniami i fabularną głębią, która ma wciągnąć także osoby mniej obeznane z historią Trzech Królestw.

Reklama

Historia Trzech Królestw opowiedziana na nowo

Podstawą scenariusza nadal są wydarzenia z epoki Trzech Królestw, tak jak w większości odsłon serii. „Origins” opowiada o czasach upadku dynastii Han i zamieszaniu politycznym, które prowadzi do powstania trzech konkurencyjnych państw: Shu, Wei i Wu. Twórcy deklarowali, że chcą przedstawić historię w sposób bardziej filmowy i podkreślić ludzki aspekt konfliktu, a nie tylko same spektakularne bitwy. W praktyce oznacza to dłuższe przerywniki filmowe i poszerzone dialogi między bohaterami. Są one nawet miejscami zaskakująco dobrze zrealizowane — postaciom towarzyszy więcej emocji, a sama akcja bywa poprowadzona w rytmie, który przypomina momentami klasyczne filmy wuxia. Mamy tu do czynienia z surową opowieścią o honorze, zdradzie i politycznych intrygach, jednak w konwencji mocno przerysowanej i podanej w charakterystycznym stylu: wszystko jest tutaj hiperbolą, zarówno na płaszczyźnie konfliktów, jak i wyczynów poszczególnych bohaterów. Dzięki temu fabuła nabiera lekko komiksowego rozmachu, co może się podobać.


Całość zajmie nam ok. 25-35 godzin, przy czym na pewnym etapie fabuła się rozwarstwia i musimy wybrać, którą stronę obierzemy. Na szczęście gra po zakończeniu zabawy pozwala nam łatwo wrócić do tego momentu i poznać pozostałe dwie ścieżki fabularne, które momentami się dość istotnie różnią między sobą.

W odróżnieniu od poprzednich odsłon, mamy tutaj do dyspozycji właściwie jedną postać – tajemniczego wędrowca, należącego do jeszcze bardziej nieodgadnionej organizacji mającej na celu wprowadzenie ładu na świecie. Jest to oczywiście postać fikcyjna, a jej wprowadzenie (oraz cały motyw związany z utratą pamięci) jest doskonałym narzędziem do przybliżenia historii oraz bohaterów nowym graczom, którzy dotąd nie mieli styczności z serią.


Rozgrywka odbywa się dwutorowo. Przemierzamy izometryczną mapę świata, podróżując od prowincji do prowizji. Odwiedzamy miasta, posterunki, twierdze (oczywiście do nich nie wchodzimy), zbieramy materiały, a docierając do wskazanych punktów, bierzemy udział w kolejnych starciach.

Ta sama, dobra młócka

Trzon rozgrywki nie zmienia się od lat: wcielasz się w wojownika obdarzonego niemal boskimi mocami bojowymi i wyrzynasz w pień setki przeciwników, wykonując efektowne kombinacje ciosów. W Origins dochodzi kilka istotnych nowości, choć mechanicznie jest to wciąż rasowy musou, nastawiony na dynamiczne starcia z oszałamiającą liczbą wrogów na ekranie. Poza klasycznymi uderzeniami lekkimi i silnymi, mamy teraz bardziej rozbudowany system kontr i uników. Gra nagradza graczy, którzy potrafią w odpowiednich momentach sparować atak wroga, a następnie uderzyć z całą mocą. Ta zmiana, choć subtelna, sprawia, że walka staje się nieco bardziej taktyczna i wymaga większej uwagi niż dawniej. Większa liczba ataków specjalnych i wprowadzenie krótkich sekwencji QTE (Quick Time Events) w kluczowych walkach z bossami sprawiają, że gra nabiera większej głębi — przynajmniej na tle poprzednich odsłon.

Reklama


Same starcia nie stanowią tutaj większej rewolucji, choć twórcy zadbali o szereg usprawnień. Przede wszystkim pola bitew są teraz nieco bogatsze o nowe elementy interaktywne i „znajdźki”. Wprowadzono też system krótkich i szybkich potyczek, które losowo pojawiają się na mapie świata w nieskończoność – gra pozwala zatem na solidny grind (a nawet na niego naciska, bo kolejne misje fabularne wymagają zdobycia określonego poziomu postaci).

Reklama

Czuć tutaj też ulepszenia w sztucznej inteligencji przeciwników. Szeregowi wojacy nadal pełnią głównie rolę „mięsa armatniego” i wypełniają ekran, ale oficerowie i bossowie zdecydowanie są bardziej wymagający. Mają większy repertuar ataków, próbują flankować gracza, a niekiedy nawet samodzielnie wzmacniają swoje oddziały. Nie jest to rewolucja, a raczej kilka usprawnień, które w połączeniu dają odczucie delikatnie bardziej dynamicznej i wymagającej walki.


Koniec końców Dynasty Warriors: Origins finalnie jednak zjada swój własny ogon, bo po jakimś czasie do gry wkrada się monotonia. Bitwy zazwyczaj wymagają od nas wykonania tych samych, powtarzalnych zadań, a więc eliminujemy dowódców przeciwnika, zdobywamy posterunki, przebijamy się przez wrogie armie i tak w kółko. Szkoda, że zabrakło tutaj większego zróżnicowania.

Do dyspozycji nie oddano nam tak obszernej liczby broni jak w poprzednich częściach. Ograniczono się jedynie do 9 typów. Przy czym miłym akcentem jest możliwość przełączania się między nimi w czasie rzeczywistym. Do tego oczywiście dochodzi cała masa ataków specjalnych i kombosów, z czego wiele z nich odblokowujemy w miarę zdobywania kolejnych poziomów – a to oczywiście wymaga używania danego oręża w starciach.


Reklama

Naszego bohatera będziemy „ulepszać” za pomocą punktów umiejętności, które zainwestujemy w różne drzewka rozwoju. Nie zabrakło też prostego craftingu związanego z diamentami i stosunkowo prostej mechaniki ekwipunku, która właściwie sprowadza się do wymiany słabszych na coraz to mocniejsze przedmioty.

Ładniej niż zwykle

Grafika w Dynasty Warriors: Origins to mieszanka udanych tekstur, ładnych efektów cząsteczkowych i przyjemnych dla oka modeli postaci z elementami, które potrafią wyglądać na nieco przestarzałe. Widać, że twórcy sporo uwagi poświęcili sylwetkom głównych bohaterów i ich bogato zdobionym strojom. Jeśli ktoś czerpie przyjemność z oglądania detali, takich jak połyskujące zbroje czy powiewające na wietrze szaty, będzie zadowolony. Jednocześnie pewne elementy otoczenia, takie jak roślinność czy odległe tła, bywają dość kanciaste i niezbyt wysokiej jakości. Produkcja radzi sobie jednak z płynnością nawet przy dziesiątkach (a w kluczowych momentach setkach) wrogów na ekranie, co jest imponujące.



Ścieżka dźwiękowa łączy klasyczne, epickie motywy orkiestrowe z rockowym zacięciem i tradycyjnymi, dalekowschodnimi wstawkami. Choć w dużej mierze jest to miła dla ucha mieszanka, czasem można odnieść wrażenie, że powtarzalność pewnych motywów jest zbyt duża. Z kolei odgłosy walki, szczęk oręża i krzyki wrogów prezentują się solidnie — czuć w nich moc, a potężne ataki Musou mają odpowiednią oprawę audio, dzięki której każde uderzenie zdaje się miażdżyć wszystko na swojej drodze. Głosy postaci, jak przystało na musou, bywają miejscami przerysowane, ale akurat w tym gatunku to bardziej zaleta niż wada.

Dynasty Warriors dla nowych i starych?

Czy Dynasty Warriors: Origins to powrót do formy, na który liczyli weterani, a jednocześnie gra zachęcająca nowych odbiorców do wejścia w świat musou? Moim zdaniem — poniekąd tak. Jest to solidne odświeżenie serii, które wprowadza garść usprawnień i kilka sympatycznych nowości w obrębie rozgrywki, przy czym nie zrywa z esencją cyklu: spektakularnym, arcade’owym rozwałkowywaniem tysięcy wrogów. Fabuła oferuje przyzwoitą porcję epickich momentów, choć nie uniknięto spłycenia niektórych wątków i dialogów. Gra może wydać się wciąż monotonna dla osób, które nie mają w sobie zamiłowania do intensywnej i powtarzalnej młócki.

Jeśli akceptujesz konwencję "jednoosobowej armii", a satysfakcję czerpiesz z efektownych sekwencji walk, Origins powinno przypaść ci do gustu. Jeżeli jednak odrzuca cię idea ubijania setek przeciwników w kolejnych, podobnych do siebie misjach, nie ma tutaj wystarczająco dużo innowacji, by zmienić twoje nastawienie.

 

Dynasty Warriors: Origins
plusy
  • Przystępna dla nowych graczy
  • Ulepszenia w systemie walki
  • Satysfakcjonujący rozwój bohatera
  • Przyjemna oprawa graficzna i świetne udźwiękowienie
minusy
  • Małe żróżnicowanie starć sprawia, że z czasem wkrada się monotonnia
  • To specyficzny gatunek zabawy, który nie przypadnie do gustu każdemu

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama