Recenzje gier

Recenzja Dead Rising: Deluxe Remaster. Czy naprawdę taki "deluxe"?

Tomasz Popielarczyk
Recenzja Dead Rising: Deluxe Remaster. Czy naprawdę taki "deluxe"?

Remaster to dziś w branży gier słowo odmieniane przez wszystkie przypadki. Jeżeli tylko jakaś produkcja sprzed 15, 10, 5 czy nawet 3 (o zgrozo…) lat odniosła względnie przyzwoity sukces, możecie być pewni, że prędzej czy później doczeka się odświeżenia. To łatwy pieniądz, bo przecież taniej grę zremasterować niż stworzyć od nowa. Nie bez powodu opisywany dziś Dead Rising był dotąd remasterowany już dwukrotnie…

Remasterowany, a nawet remake’owany (choć tylko teoretycznie – bo ledwie trzy lata po premierze na kosnolę Nintendo Wii). Dead Rising to protoplasta całkiem przyjemnego cyklu o siekaniu zombie, który dotąd doczekał się aż 4 części. Czy jednak w 2024 roku takie gry mają jeszcze rację bytu?

Cóż, krajobraz dziś wygląda zgoła odmiennie. Typowo single’owych produkcji, które da się ukończyć w kilka godzin i zapomnieć jest jak na lekarstwo. Każdy większy wydawca chce gier-usług, albo przynajmniej produkcji, którą da się aktualizować przez kilka lat po premierze, zarabiając na DLC i mikropłatnościach. Pojęcie gry, jako produktu kompletnego bardzo się dziś rozmyło.

Dead Rising Deluxe Remaster to jeden z takich właśnie produktów. Gra po klimatycznym i nieco długawym wprowadzeniu rzuca nas prosto do miasteczka Willamette, gdzie jako fotoreporter freelancer – Frank West przybywamy w celu zrealizowania materiału swojego życia. Przy okazji jednak przyjdzie nam rozwikłać kilka tajemnic i oczywiście uratować ten mały, prowincjonalny „światek”.

Tutaj pewnie powinienem napisać, jaki to postęp dokonał się względem 2006 roku, kiedy to Dead Rising miało pierwotnie swoją premierę. Sęk w tym, że nie mam pojęcia, bo nie grałem nigdy wcześniej w tę część. Jestem wręcz przekonany, że większość czytających te słowa ma podobnie – a w najlepszym wypadku totalnie zapomniała o tym, co było 18 lat temu. Nic dziwnego.

Skupmy się więc na najważniejszym – czy to po prostu dobra gra i warto wydać na nią swoje pieniądze (zresztą niemałe, bo Dead Rising Deluxe Remaster wyceniono na ponad 200 zł)?

Coś nowego, coś starego

Muszę przyznać, że wśród robionych na jedno kopyto produkcji AAA z ostatnich kilku lat Dead Rising Deluxe Remaster jest pewnym powiewem świeżości. Nie mam tutaj na myśli samej formuły, bo produkcji w półotwartym świecie zorientowanych na eliminację dziesiątek zombie mieliśmy już nadto.

Wyjątkowość Dead Rising wynika z czasowego ograniczenia fabuły – nasz bohater ma dokładnie 72h, żeby się stawić z powrotem na dachu centrum handlowego. Tym samym nie możemy biegać po świecie gry w nieskończoność. Każde działanie zabiera cenne minuty – podobnie jak realizacja zadań pobocznych. Podobno twórcy względem oryginału i tak mocno wydłużyli ten limit, ale presję czasu odczuwamy już od pierwszych chwil. W praktyce daje to ok. 10-12 godzin zabawy – jak dla mnie w sam raz.

Rozgrywka polega w głównej mierze na przedzieraniu się przez kolejne hordy zombiaków. Do ich eliminacji wykorzystujemy dosłownie wszystko – od pluszowych misiów, przez kasy fiskalne, a na metalowych rurkach i broni palnej skończywszy.

Główny bohater, jak na fotoreportera przystało, w trakcie gry będzie też robił mnóstwo zdjęć, za które otrzyma punkty prestiżu. Są one odpowiednikiem punktów doświadczenia, a więc pozwalają awansować na kolejne poziomy, w wyniku czego otrzymamy dostęp do nowych zdolności i ataków. A to otwiera nowe możliwości w kwestii eliminacji przeciwników.

Rozgrywka jest względnie dynamiczna, a sterowanie względnie przyjemne. Nie czuć tutaj za specjalnie, że mamy do czynienia z 18-letnią produkcją. Twórcy przyłożyli się, aby wprowadzić grę odpowiednio w 2024 rok – i mam wrażenie, że to im się udało. Oczywiście sam bohater jest lekko ociężały i toporny (przy czym ciągle sapie), ale to już raczej wynika z charakteru samej produkcji, a nie jakichkolwiek niedoróbek.

Większym problemem są NPC, których często będziemy brali pod swoje skrzydła. W większości przypadków zachowują się irracjonalnie i wymagają *naprawdę* czułej opieki. To samo w zasadzie można powiedzieć o przeciwnikach, którzy nie są zombie. Wydawać by się mogło, że powinni wykazywać się większym sprytem i inteligencją, ale cóż… bywa inaczej.

Od strony wizualnej gra się prezentuje naprawdę nieźle. Widać, że przebudowano właściwie wszystkie modele postaci – nowe twarze prezentują się przyzwoicie. Nagrano też od nowa całą ścieżkę dźwiękową – uzupełniając ją o nowe dialogi tam, gdzie wcześniej ich brakowało. Na ekranie w jednym momencie dzieje się sporo, a dzięki grze świateł, cieniom i wysokiej jakości teksturom cieszy to wzrok. Przy czym nie spodziewajcie się jednak tutaj cudów.

Remaster jak się patrzy

Dla porównania włączyłem na kilka chwil pierwszego Dead Rising, żeby zobaczyć skalę zmian w remasterze. Muszę przyznać, że jest ona ogromna. Właściwie każdy element doczekał się tutaj usprawnień albo całkowitego przebudowania. W efekcie powstał naprawdę solidny remaster, który nie daje nawet cienia powodu, żeby sięgnąć z powrotem po starszą wersję tej produkcji.

Oczywiście jako gra Dead Rising jest dość specyficznym tytułem – wypełnionym po brzegi dziwnym humorem i cechującym pewnym osobliwym klimatem. Nie każdemu pewnie to przypadnie do gustu. Sama rozgrywka jest też dość toporna i miejscami irytująca. Sztuczna inteligencja postaci pobocznych szoruje po dnie, a presja czasu jednym się spodoba, a innych będzie wyłącznie irytować.

Jeżeli jednak brakowało Wam ostatnio gry z zombie, która robi to w „starym stylu” – dalej nie musicie szukać. Mamy tutaj właściwie wszystko, co jest typowe dla gatunku. A do tego ubrane w przyjemną dla oka, współczesną oprawę.

 

Dead Rising: Deluxe Remaster
plusy
  • Ogrom zmian i ulepszeń względem pierwowzoru
  • Wygląda ładnie, a przy tym jest dobrze zoptymalizowana
  • Udało się utrzymać klimat pierwowzoru
minusy
  • Cena trochę za wysoka jak na remaster
  • Miejscami już trochę trąci myszką

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu