Trudno oprzeć się wrażeniu, że gatunek strategii 4X przeżywa ostatnimi czasy rozkwit. Nowych tytułów przybywa, a dobrze znane serie otrzymują nowe wcielenia. Civilization jest w tym gronie kimś rodzaju nestora rodu – ta marka była już wszędzie i przeżyła wszystko. Właśnie debiutuje jej siódma odsłona. Czy udało się tutaj zaproponować cokolwiek nowego, co by skłoniło graczy do porzucenia ciągle „jarej” szóstki?
Na przestrzeni lat Cywilizacja zmieniała się pod wieloma względami. Kolejne odsłony nie wywracały jednak rozgrywki do góry nogami. Twórcy skupiali się przede wszystkim na nowych mechanikach, upraszczaniu zbyt skomplikowanych systemów i wprowadzaniu mniejszych lub większych urozmaiceń. Siódma odsłona musiała jednak w końcu postawić na jakieś odważniejsze innowacje. Szczególnie, że skrzętnie rozwijana przez lata „szóstka” jest ciągle jara i przyciąga liczne grono fanów.
Uproszczenia i innowacje
Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z tą samą grą co zawsze. Rozpoczynamy z jednostką osadników, która zakłada miasto będące kolebką naszej cywilizacji. Szkolimy zwiadowcę, budujemy spichlerz, prowadzimy badania, odkrywamy doktryny… I parę godzin później mamy kilka miast, kilka jednostek oraz nowopoznanych rywali ścigających się z nami o supremację nad światem.
Diabeł tkwi w szczegółach. Otóż te wspomniane kilka nowych miast to tak naprawdę miasteczka, które nie mogą samodzielnie nic produkować, póki nie przekształcimy ich w pełnowartościowe miasta. Natomiast wśród naszych jednostek nie uświadczymy już robotników, bo infrastruktura wokół każdej miejscowości buduje się niejako sama – wraz z jej rozwojem i zajmowaniem kolejnych pól (nasza rola sprowadza się do wybierania, które to będą pola).
Takich uproszczeń jest tutaj całe mnóstwo. Twórcy właściwie wyeliminowali mikrozarządzanie. Zresztą skala makro też jest jakby taka mniej rozbudowana, bo poszczególne ekrany ilustrujące stan naszej nacji nie są ani interaktywne, ani szczególnie pomocne w zrozumieniu co wynika z czego.
Uproszczenia są widoczne na każdym kroku. Zamiast barbarzyńców mamy niezależnie miasta, które mogą nas atakować, ale też zostać naszymi poddanymi. Sęk w tym, że rywalizacja o nie kończy się w momencie, kiedy któraś z nacji zdobędzie tutaj przewagę. Czyni to całą mechanikę niezwykle jałową.
Analogicznie wygląda budowa armii. Teraz tylko generałowie awansują na kolejne poziomy, co pozwoli wykupić dodatkowe premie rozłożone na kilka drzewek różniących się preferowanym stylem gry. To sprawia, że utrata pozostałych jednostek na polu bitwy staje się o wiele mniej bolesna, ale też ogranicza specjalizację naszej armii.
Nowa epoka = nowa nacja
I teraz szykujcie się na prawdziwą bombę, bo w Civilization VII nie prowadzimy jednej cywilizacji przez całą zabawę. W każdej epoce – a jest ich niestety zaledwie 3 – wybieramy inny lud. Nie zmienia się jedynie postać naszego przywódcy, który w miarę kolejnych sukcesów na różnych polach będzie otrzymywał dodatkowe punkty rozwoju odblokowujące specjalne bonusy na drzewkach. Koniec każdej epoki wiąże się z pewnym kryzysem, co zmusi nas do wybrania jednej z wielu dostępnych kar dla naszej cywilizacji. Prowadzi to do różnych przetasowań na mapie, bo rosnące niezadowolenie w miastach sprawiają, że te (trochę zbyt chętnie i bez właściwie większego ostrzeżenia) zmieniają właściciela.
W nowej epoce wybieramy nową nację – tu zastosowano pewne ograniczenia, więc nie każda cywilizacja może wyewoluować w każdą. Po powrocie na mapę stylistyka miast zostaje zmieniona, jednostki awansują na nowy poziom, a my otrzymujemy szereg premii za sukcesy w poprzednim okresie.
Ma to oczywiście logiczny sens, bo Rzymianie w 1900 roku są średnio logicznym widokiem (ale hej - mówimy przecież o grze, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone), zaś pozostałości rzymskiej kultury już wyglądają ciekawiej. Czyni to całe doświadczenie znacznie świeższym i ciekawszym, bo struktura jest podzielona na jakby trzy akty, pomiędzy którymi mamy coś w rodzaju „miękkiego resetu”.
Sęk w tym, że w kolejnej epoce zabawa właściwie w niezmienionej formie rusza na nowo – budujemy, szkolimy, wybieramy badania oraz doktryny, a co kilka tur prowadzimy działania dyplomatyczne. Z czasem dochodzą kwestie ustrojowe oraz religijne (zaskakująco wręcz zmarginalizowane), a całość urozmaicają losowe wydarzenia wiążące się z różnymi premiami lub karami. Gra nie popycha nas w żadnym kierunku, więc możemy przejść całą kampanię bez prowadzenia choćby jednej wojny. Niemniej narzucone są tutaj pewne ograniczenia, jeżeli chodzi o liczbę miast czy posiadaną armię (której utrzymanie kosztuje).
Rozwój nacji daje sporo satysfakcji, ale w pewnym momencie dostrzegamy schematyczność tego wszystkiego. Trochę jakby za piękną interaktywną i kolorową planszą krył się prosty mechanizm z dwiema zębatkami złączonymi na „trytytki”. Albo, o zgrozo, jakbyśmy mieli do czynienia z grą mobilną. Mam po prostu wrażenie, że rozgrywka została tutaj nadmiernie spłaszczona i pozbawiona tego, co w Civilization zawsze było najlepsze – tej przytłaczającej wręcz skali i pełni możliwości.
Nie chcę przez to powiedzieć, że jest źle. Nie jest - gra ciągle piekielnie wciąga i oferuje sporo rozbudowanych mechanik, które motywują do rozegrania "jeszcze jednej, już na pewno ostatniej, tury". Po prostu dla fanów poprzednich odsłon te radykalne zmiany automatyzujące pewne aspektyw zabawy czy wręcz eliminujące niektóre mechaniki (lub spychające je na margines - jak religię) będą nie do przyjęcia.
Najpiękniejsza Cywilizacja od lat
Od strony wizualnej gra przeszła gruntowną przebudowę. Mapy teraz prezentują się wręcz obłędnie, co na szczęście nie wpływa negatywnie na ich czytelność. Wiele dobrego można też napisać o modelach jednostek oraz budowlach. Tak ładnie Civilization się jeszcze nie prezentowało, co oczywiście idzie też w parze z większymi wymaganiami gry.
Od strony dźwiękowej jest nieźle. Gra ma pełne spolszczenie, więc w trakcie zabawy usłyszymy rodzimego lektora. Niestety wśród utworów muzycznych towarzyszących rozgrywce żaden nie przykuł zbyt mocno mojej uwagi. Wręcz wydawały się momentami trochę nijakie. Szkoda, bo w przeszłości Firaxis potrafiło tutaj nam zaserwować perełki.
Doskonały fundament na… coś więcej
Civilization VII ma to coś, co sprawia, że od ekranu naprawdę trudno się oderwać. Sławetny „syndrom jeszcze jednej tury” ciągle działa, czyniąc tę produkcję niezwykle skutecznym pożeraczem czasu.
Niemniej jako fan serii mam spory żal do twórców o te wszystkie uproszczenia, jakie serwuje nam nowa odsłona. Miejscami są one aż nazbyt ograniczające i dokuczliwe. Co gorsza, niektóre z nich sprawiają, ze kolejne kampanie stają się mniej zróżnicowane i wręcz wtórne, a to przecież zawsze było najmocniejszą stroną „Civki” – możliwość powtarzania zabawy niemalże w nieskończoność.
Cywilizacja VII jest świetnym fundamentem, na którym da się zbudować fenomenalną strategię 4X. Aby się jednak tak stało, twórcy muszą jeszcze popracować nad swoim dziełem. I nie mam tutaj na myśli dodawania nowych nacji oraz przywódców. Gra potrzebuje dodatkowych mechanik, większego zakresu opcji, zróżnicowania i pogłębienia na wielu polach. Obawiam się jednak niestety, że dostaniemy to dopiero w płatnych dodatkach…
To wszystko sprawia, że Civilization VII jest doskonałą produkcją na miarę naszych czasów – prostszą niż zwykle, szybszą niż dotąd, barwniejszą i ładniejszą. Czy to wystarczy, żeby zagorzali fani porzucili „idealną” czwórkę? Niestety nie, bo idzie to w parze z ogromem kompromisów. Natomiast jestem przekonany, że dla osób rozpoczynających swoją przygodę ze strategiami 4X będzie to wspaniałe doświadczenie.
A co z resztą? Cóż, fani ciągle mają czwórkę, piątkę i (ekhm...) szóstkę. Każda z tych gier jest trochę inna od poprzedniej, ale zarazem każda jest ciągle grywalna i nieźle wytrzymała próbę czasu. Debiut najnowszej odsłony na szczęście nie sprawia, że musimy zapomnieć o poprzednich - i to jest najpiękniejsze, bo z pewnością będzie wielu graczy trzymających na dysku więcej niż jedną Cywilizację.
- Wciąż potrafi wciągnąć na długie godziny bez opamiętania
- Rozgrywka jest szybsza i dynamiczniejsza (jak na Civkę)
- Sporo innowacji, które wręcz demolując poprzednie założenia serii
- Przepiękna oprawa
- Uproszczeń jest zbyt wiele, co czyni zabawę schematyczną
- Nijaka oprawa dźwiękowa
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu