Moc smartfona to kwestia względna, ponieważ często aby osiągnąć najlepsze wyniki producenci zaniedbują chłodzenie. Cenę za to płaci naiwny konsument.
W swojej karierze przez moje ręce przewinęło się całkiem sporo smartfonów. Miałem okazję testować zarówno telefony za 500 jak i za 5000 zł. Oczywiście, wiadomo, że przy takiej różnicy cenowej droższy smartfon rozjedzie tańszego swoimi funkcjami, jednak wątpię, by ktoś wybierając telefon zastanawiał się nad urządzeniami które dzieli 4500 zł różnicy. Jeżeli chodzi o wybór smartfona, zazwyczaj na tapecie są modele wyceniane podobnie, w granicach 200-300 zł różnicy. Pamiętając, że nie zawsze wybieramy spośród nowych urządzeń, ponieważ rynek używek wciąż ma się fenomenalnie, często w danej kwocie możemy mieć np. telefon ze średniakiem na pokładzie, model z flagowcem i czy eksflagowe jednostki. Na co warto postawić?
To zależy, czy chcecie mieć moc, z której skorzystacie
Flagowce są mocniejsze od średniaków, byłoby głupio, gdyby było inaczej. Jednak wszystkie te duże cyferki, które widzicie podczas prezentacji smartfona i w większości sztucznych benchmarków stanowią moc maksymalną urządzenia. Innymi słowy - to ile ten procesor jest w stanie maksymalnie z siebie dać. To, przez ile jest w stanie on takie wartości zapewnić to jest już zupełnie inna bajka. Dopiero niedawno powstały teksty które pozwalają porównać ze sobą to, jak spada wydajność poszczególnych procesorów w czasie. I chyba nikogo nie zaskoczy, że w tej kwestii nie jest zbyt różowo.
Wystarczy przyjrzeć się temu, jak na testy reagowały testowane smartfony. Weźmy na przykład Motorolę Edge 20 Pro i realme GT. OBa w topowych wersjach kosztowały około 3 tys. zł, z tym, że jeden posiadał Snapdragona 888 a drugi - 870. Jeżeli chodzi o maksymalną wydajność, oczywiście wygrywało realme z 888 na pokładzie z wynikiem w Wild Life na poziomie 5800. Dużo więcej niż Motorola, która miała w nim 4300. Jednak to, co działo się po paru minutach pokazywało, dlaczego gdybym miał kupić któryś z tych telefonów, wybrałbym motorolę. 888 po paru chwilach intensywnego użycia spadał bowiem do... 3400 punktów, właśnie ze względu na throttling. Jest to poziom urządzeń ze Snapdragonem 860, czyli np. POCO X3 Pro, kosztującego 1/3 kwoty którą trzeba zapłacić za realme. Ekstremalnym przykładem tego był chociażby Note 20 Ultra, który grzał się nawet podczas codziennych zadań, a w benchmarkach już po pierwszym z nich wydajność leciała po równi pochyłej.
Oczywiście - nie mówię tu, że wszystkie flagowe modele się grzeją. Ba, sama Motorola pozytywnie zaskoczyła mnie swoim Moto G200 ze Snapdragonem 888+. Jednak odnoszę wrażenie, że dużo więcej na rynku urządzeń, które poświęcają wygodę korzystania z nich przez dłuższy czas właśnie dla wykręcenia tych najmocniejszych wyników w benchmarkach. Widać to wyraźnie po listach "najmocniejszych smartfonów" gdzie nie ma tygodnia bez przetasowania. Tymczasem już od lat wiadomo, że flagowce owszem i są najmocniejsze, ale liczba momentów, w których ta moc jest rzeczywiście wykorzystywana, jest znikoma. Dziś nawet średniaki nie mają problemu z przetworzeniem danych ze 108 Mpix sensora czy odpalenia większości wymagających gier. Sam obecnie korzystam z telefonu ze Snapdragonem 855 z 2019 roku i nie ma szans, bym w najbliższym czasie go zmienił, a już na pewno nie dlatego, że brakuje mu mocy, chociaż większość testowanych obecnie średniaków i superśredniaków robi z nim to co zagraniczne zespoły z ekipami z Ekstraklasy (2 281 pkt w Wild Life Stress Test, stabilność na poziomie 99,5 proc.).
Jednak jeżeli mam wybierać pomiędzy tym, a posiadaniem w ręce przenośnego tostera, to zdecydowanie zadowolę się niższą mocą.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu