Po kilku nieudanych sequelach i cross-overze z Alienem nadchodzi "Prey". Film, którego nikt się nie spodziewał i chyba mało kto liczył, że zdoła do siebie przekonać. A okazuje się, że to najlepsze, co spotkało markę Predator od produkcji z Arnoldem Schwarzeneggerem.
Zapowiedź nowego filmu z Predatorem wzbudziła niemałe emocje. To w końcu jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci i marek, która na przestrzeni lat straciła jednak trochę blasku przez średnio udane filmy. Próby reaktywacji franczyzy nie przynosiły rezultatów, także dlatego, że odtworzenie świeżości i mocy filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem było poza zasięgiem twórców. Nic więc dziwnego, że tym razem zastosowano całkowicie inne podejście, ale pozostawiono przy tym zbliżone do oryginału fundamenty. "Prey" zabiera nas do 1719 roku, gdy na południowych terenach Ameryki Północnej mieszkali Komancze.
W członkinię plemienia Komanczów wciela się Amber Midthunder i sam początek filmu może nas nieco zmylić. Oglądamy bowiem ich codzienność polegającą na podstawowym dbaniu o wyżywienie poprzez polowania i doglądanie upraw. Główna bohaterka jest jednak odsunięta przez kompanów od wypraw, pomimo posiadanych przez nią umiejętności. Mamy okazję je poznać w pierwszych chwilach seansu, dzięki czemu nabieramy wiary w jej zdolności.
To inny Predator, niż się spodziewaliście
To pozwala bardzo przychylnym okiem śledzić jej późniejsze starania w walce o własne życie, gdy reszta plemienia nie docenia przeciwnika, z którym przyjdzie im się zmierzyć. To istota, która przybyła na Ziemię z innego świata i poluje na ludzi dla sportu. Nikogo nie zaskoczy oczywiście zwrot akcji i ujawnienie, że jest nim Predator, za to dla równowagi sporą niespodzianką jest to, jak dobrze zrealizowany i zagrany jest to film. "Prey" nie miał aspiracji zostać wysokobudżetowym widowiskiem, bo było jasne, że produkcja zawita na VOD (Hulu w USA i na Disney+ w innych częściach świata), ale w miarę możliwości twórcom udało się wiele osiągnąć.
Prey może się podobać - także wizualnie i aktorsko
Nagrane w plenerze sceny są wiarygodne i autentyczne, co pozwala jeszcze bardziej zaangażować się w seans. Oglądanie prawdziwej przyrody daje pewien spokój i umożliwia skupić się na innych aspektach, zamiast przyglądania się scenografiom próbującym nas oszukać. Wykorzystane miejscami CGI nie jest najwyższych lotów, ale nie jest też kłujące w oczy na tyle, byśmy stracili ochotę na obejrzenie reszty filmu. Widać, że dużo czasu i uwagi poświęcono przygotowaniu kostiumów i całego zaplecza pozwalającego ukazać jak najwiarygodniej Komanczów na ekranie. Na pochwałę zasługuje też ścieżka dźwiękowa, która od samego początku wprawia nas w odpowiedni nastrój, a później pozwala lepiej przeżywać wybrane sceny. Milknie, gdy nie jest potrzebna i pobudza emocje w najbardziej decydujących momentach. A tych nie brakuje, bo kilkukrotnie może zdarzyć Wam się złapać oddech na dłużej wyczekując zakończenia pojedynku.
Na korzyść filmu działa też odpowiednio tempo i dynamika wielu scen. Trudno narzekać na nudę, ale też nie odnosi się wrażenia, że film stara się jak najszybciej pokazać jak najwięcej. Właściwie to wszystko wyważono i na przestrzeni 90 minut mamy wiele momentów, gdy oglądamy napakowane akcją sceny, a także pozwalamy sobie na chwile refleksji po tym, co zobaczyliśmy. Podoba mi się obecność prawdziwych zwierząt w kilku scenach, dzięki czemu zachowano równowagę pomiędzy nimi i efektami pracy grafików.
Szkoda, że nie zobaczymy Prey w kinach
Włodarze studia chyba nie przewidzieli, że "Prey" może być tak dobry. Wiemy, jak kina wpływają na odbiór filmu i śmiem twierdzić, że półtoragodzinny seans tej produkcji byłby jednym z najmilszych wspomnień dla filmomaniaków i zwykłych widzów. Ci wyczekujący nowej części w uniwersum Predatora będą zadowoleni, że ich ulubiona marka doczekała się czegoś wartościowego po tylu latach, a dla innych może to być świetny początek znakomitej przygody, bo podejrzewam, że niektórzy młodsi widzowie mogą dość niechętnie podchodzić do "Predatora" z 1987 roku.
Predator: Prey trafi na Disney+ 5 sierpnia 2022 r.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu