Jak już wiecie, wczoraj wieczorem odbyła się konferencja Apple WWDC 2014, jeśli jakimś cudem o tym nie wiecie, to znaczy, że mieszkacie bunkrze. Jeśli...
Jak już wiecie, wczoraj wieczorem odbyła się konferencja Apple WWDC 2014, jeśli jakimś cudem o tym nie wiecie, to znaczy, że mieszkacie bunkrze. Jeśli jesteście ciekawi nowości, jakie tym razem zaserwowało światu Apple, odsyłam do relacji oraz wpisów reszty redakcji. Ja jednak postanowiłem spojrzeć na wydarzenie z innej perspektywy.
Każda konferencja ma swój scenariusz. Wbrew pozorom jego początek ma miejsce dużo przed pierwszymi słowami, wypowiedzianymi ze sceny przez Tima Cooka. Cały świat przygotowuje się na to wydarzenie przez wiele dni, o ile nie tygodni. Wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku, co ważne wiele z mechanizmów działa samo, bez niczyjej ingerencji z zewnątrz. Zapewne jeszcze przez długi czas tak też będzie, o ile będziemy dawali karmić się marzeniami.
Odliczanie do zbawienia świata
Może i zachowuje się jak stary, stetryczały dziad, który musi na wszystko ponarzekać. Może i tym stwierdzeniem odebrałem kilku osobom przyjemność wyzwania mnie od takiej osoby. Jednego jestem pewien, przestały mnie „jarać” tego typu szopki jak WWDC. Winę za to ponosi każda ze stron. Zarówno Apple, które robi z tego coś na miarę wydarzenia, jakim byłoby wskrzeszenie człowieka. Dodatkowo blogerzy, dziennikarze, czy po prostu pasjonaci podgrzewają atmosferę ponad miarę.
Pierwszą z rzeczy, których nie zrozumiem w 2014 roku, to fakt, że nie można obejrzeć transmisji z tego wydarzenia...na innych sprzętach niż Apple. Rozumiem ekskluzywność takiego wydarzenia, ale to jest powoli śmieszne i nieprzystające do miejsca, po którym się poruszamy – internetu. Cały cyrk zaczyna się już na kilka dni przed konferencją, każdy prześciga się w swoich typach na temat tego, co zobaczymy albo chociaż tego, co chcielibyśmy zobaczyć. Koncert życzeń i giełda plotek bywa czasami nawet zabawna, gdy obserwuje się, jak kogoś poniesie ułańska fantazja.
Im bliżej godziny zero, tym częściej docierają do mnie zdjęcia osób, koczujących przed miejscem tego zacnego wydarzenia. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że te osoby koczują na materacach, w śpiworach – w środku nocy.
Kurtyna idzie w górę
Gdy nadchodzi godzina zero, wszyscy bez wyjątku śledzą każde najmniejsze słowo, wypowiadane przez prowadzących prezentację oraz każdy najmniejszy niuans na, pokazywanych slajdach prezentacji. Twitter rozgrzewa się do czerwoności, kanały RSS zamieniają się w jedną wielką tubę Apple. Tymczasem Apple daje ludziom to, co chce im dać, a nie to, co chcą zobaczyć. Przynajmniej tak można odczytać z komentarzy. Na konferencji nie powiło się słowo nawet o inteligentnym zegarku, nowym iPhone’ie, czy nowych komputerach. Nawet Joshua Topolsky nie doczekał się animowanej ikony pogodynki na iOS. Apple zaprezentowało mniej lub bardziej przydatne informacje. Dla zwykłego użytkownika, czy potencjalnego nabywcy sprzętów Apple do póki nie przemienią się one w spoty reklamowe, czy ulotki reklamowe, będą bezużyteczne.
Jednak nieważne, czy Apple zaprezentowałoby białą kartkę papieru A4 i próbowało wmówić, że to jest zwykła kartka papieru, czy może zaprezentowałoby maszynę, pozwalającą się teleportować, możemy być pewni głosów zachwytu, broniących dobrego honoru Apple do ostatniego uderzenia klawisza klawiatury. Druga strona barykady nie pozostaje dłużna, punktuje niemiłosiernie konkurencje. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że żadna ze stron nie próbuje dyskutować. Każdy okopuje się na wcześniej upatrzonych przez siebie miejscach i sypie w przeciwnika gradem pocisków, jakby od tego miały zależeć losy świata. To smutne, gdyż niestety pokazuje, że umiejętność dyskutowania zanika z każdym dniem. Nie dotyczy to tylko Polski, czy społeczności użytkowników internetu. Zanika coś, z czego definiowaniem ma problem wiele osób, to mnie chyba przeraża znacznie bardziej.
Wszyscy żyją?
Jednak balonik został kolejny raz skutecznie napompowany. Krok po kroku, mimo tego, jak wiele osób zarzeka się, że nie da się w to wrobić. Czy Apple zbawiło świat podczas tej konferencji? Czy uchroniło Ziemię przed zderzeniem z meteorytem? Niestety nawet tak błahe problemy, jak tuczące się wyświetlacze smartfonów, czy krótki czas pracy na jednym ładowania akumulatora nie zostały rozwiązane. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie warto za tym gonić, w życiu są ciekawsze i ważniejsze chwile do przeżycia.
Oczywiście nie jest to jedynie domena Apple. Wystarczy przypomnieć premierę Samsunga Galaxy S4, której bliżej było do przedstawienia teatralnego, czy też gali rozdania nagród filmowych lub muzycznych, niż do premiery nowego smartona. Z jednej strony cała ta otoczka ma przyciągnąć zainteresowanie szerokiego grona odbiorców. Z drugiej strony jednak sprawia ona, że na dalszy plan schodzą prezentowane rzeczy. Mamy zbyt wyśrubowane oczekiwania, co do tego, co chcemy zobaczyć, a z drugiej strony nie patrzymy obiektywnie na to, co pokazał jeden, czy drugi producent. Faktem jest też wtórność prezentowanych przez producentów rozwiązań.
PoT, krew i kurz
Emocje biorą górę nad większością osób. Nie ma, co się dziwić często czujemy się wpuszczeni do bajkowej krainy niczym z „Alicji w krainie czarów”. Często nie wiadomo, na czym zawiesić oczy, a w głowie kłębi się wiele, często dziwacznych koncepcji, mających odpowiadać na odwieczne pytania: „Co to? Po co? Jak to?”. Dopiero po jakimś czasie, gdy opadnie przysłowiowy kurz po bitwie, gdy krew i pot zastygną na naszej skórze, można przejść do tego, co tak naprawdę jest najważniejsze. Szczegółowej analizy, co się wydarzyło. Często jednak na takie analizy, czy refleksje potrzeba kilka dni.
W międzyczasie z dużym prawdopodobieństwem, gdzieś na świecie przeszła niezauważona wiadomość na temat czegoś, co rzeczywiście może za jakiś czas wywrócić naszą rzeczywistość do góry nogami. Zapewne wiadomość ta nie dojdzie do osób, które mogłyby wesprzeć projekt, bo media obiegnie milion tekstów, analizujących widżety w nowym iOS-ie. W najlepszym razie zaleją sieć teksty tego typu, jak mój wywód ;).
Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż, a może nawet coraz częściej, będziemy oglądali opowieści snute na naszych oczach, zamiast dostać do ręki garść konkretów i zrobić z nich użytek. Zapewne wybrzydzam i szukam dziury w całym, ale strasznie w ostatnim czasie drażni mnie brak właściwej w mojej ocenie gradacji tego, co jest ważne, a co nie i nadawanie takim informacjom odpowiedniego priorytetu przez samych twórców treści.
Zbawienie przyjdzie ze wschodu
Oczywiście zarzuć mi można, że OS X oraz iOS zyskały wiele udogodnień, a ja kompletnie te rzeczy pomijam w całym tekście. Jestem zdania, że Apple wytycza nowy kierunek w swoim rozwoju. Bez rewolucji i zbawiania świata, co kilka lub kilkanaście miesięcy. Rewolucja przyjdzie z innego, niż dotychczas kierunku – z Azji. Obecnie to tam jest najbardziej spragniony nowej wiedzy i rozwiązań kapitał. Obecnie wiedza nie jest ograniczona przez granice państw. Swobodny przepływ idei oraz zdobyczy nauki i techniki to coś, czym możemy się naprawdę pochwalić w obecnych czasach. Tymczasem, oczekując kolejnego zbawienia, pozostaje wyczekiwać września, gdy możliwe, że ujrzymy nowe odsłony sprzętów z logo nadgryzionego jabłka. To, co zabawimy się ponownie w tę samą grę?
photo credit: sdh_zh via photopin cc
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu