Wydawało się, że gdy Ukraina zaakceptowała możliwość, że to szczątki jej rakiety spadły na Przewodów, a specjaliści wytłumaczyli społeczeństwu, że takie wypadki są nie do uniknięcia, sytuacja wokół OPL (obrony przeciwlotniczej) się uspokoi. Nic z tych rzeczy, teraz nasz MON postanowił podgrzać atmosferę.
Gdy PR wygrywa z realizmem
Wszystko zaczęło się od niemieckiej propozycji przerzucenia części posiadanych przez Bundeswehrę baterii wraz z obsługą na terytorium Polski, do miejsca wskazanego przez naszą stronę. Byłaby to misja sojusznicza podobna do realizowanej w Polsce przez Amerykanów, czy przez tychże Niemców na Słowacji.
Nie będę tu próbował mądrzyć się, czy Niemcy zrobili to z chęci ocieplenia swojego międzynarodowego i wewnątrz natowskiego wizerunku. Ważne, że propozycja dla Polski jest/była bardzo korzystna. Oczywiście zdarzeniom takim jak Przewodowie nowe baterie i tak by nie zapobiegły, ale dopóki Rosja ma rakiety i prowadzi zmasowane ataki z ich awariami trzeba się liczyć. Dodatkowe systemy, w przypadku głębszego „zbłądzenia” nasze bezpieczeństwo by zwiększały.
Każdemu, kto choć trochę zna polskie realia polityczne, po przeczytaniu niemieckiej propozycji musiały się zapalić światła ostrzegawcze. PiS z Niemcami idzie w ostatnich czasach „na ostro” i choć w wielu miejscach ma rację, polityki międzynarodowej, jeśli chce się uzyskać konkretne efekty, z reguły tak jednostronnie się nie prowadzi. Niestety, w naszym kraju najczęściej w takich momentach górę bierze chęć realizacji celów polityki wewnętrznej.
O Mariuszu, co nie chciał od Niemca
O dziwo, pierwsza reakcja naszej strony była, co zresztą zaskoczyło większość komentatorów, pozytywna i wydawało się, że ofertę wstępnie przyjęto. Potem jednak sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli. Grający wojskiem na umocnienie swojej pozycji politycznej min. Błaszczak zasugerował, żeby Niemcy przekazali swoje Patrioty w ukraińskie ręce.
Niemcy oczywiście grzecznie odmówiły, a sprawa przeszła do stanu „w zawieszeniu”, a może i nawet „w zażenowaniu”. Dlaczego sugestia szefa MON jest bezsensowna? Patrioty to złożony system, znacznie bardziej skomplikowany w obsłudze np. od HIMARS-ów. Nawet zakładając mocno przyśpieszony i okrojony kurs ich obsługi, trzeba na taką operację szkolenia i przerzutu przeznaczyć ze 3-4 miesiące.
Do tego same baterie mają na pokładzie zapewne sporo wrażliwego NATO-owskiego osprzętu, który trzeba usunąć, zablokować lub zastąpić jakimś „erzatz'em”. A trzeba pamiętać, że są to już dość stare baterie, i taka operacja nie musi być w cale prosta. Do takich sytemów często nie ma nawet standardowych części zamiennych, a co dopiero mówa o jakich zamiennikach o nieco innej funkcjonalności. Do czasu rozwiązania tych kwestii Putinowi, jeśli Rosja rakietowo będzie wciąż grała va banque, pociski manewrujące zdążą się skończyć, a problemy infrastrukturalne Ukrainy tylko się pogłębią.
Drugiego scenariusza, wejścia na Ukrainę jednostki niemieckiej OPL nikt poważny nie będzie nawet rozważał. Jest to z wielu przyczyn wykluczone, z czego nasz MON doskonale zdaje sobie sprawę, żadne jednostki WP, nawet niebojowe na Ukrainę również nie trafiły. Taki krok wymagałby wielopoziomowych i czasochłonnych uzgodnień wewnątrz NATO, a po dotychczasowej, ostrożnej polityce dotyczącej tego, co i jak tam wysyłać widać, że taka opcja na dziś to political-fantasy.
W kontekście bezpieczeństwa Polski...
Nawet zakładając, że Ukraina jakimś cudem dałaby radę błyskawicznie przyjąć ten system na uzbrojenie, niekoniecznie zwiększyłby to bezpieczeństwo naszych terenów przygranicznych. Ukraińska OPL użyłaby Patriotów do obrony kluczowych obiektów, ustawiając je głębiej na wschodzie, jako uzupełnienie stojących tam systemów S-300. Taka tarcza dalej miałaby swoje dziury i nie jest powiedziane, że to akurat na naszym kierunku „sitko” OPL by się zagęściło.
Jeśli niemieckie Patrioty mogły gdzieś szybko zwiększyć bezpieczeństwo, to tylko w Polsce, na zasadach takich, jak robią to Amerykanie i Brytyjczycy (z SkySabre). Przykre, że do publicznego poparcia tez ministra zmuszono niektórych oficerów. Głos rozsądku popłynął jedynie z Kancelarii Prezydenta, ale jego forma pogłębiła jedynie przygnębiające wrażenie, że nasze władze postrzegają całą sprawę tylko przez pryzmat nadchodzących wyborów i był to efekt walki konkurencyjnych, wewnątrzpartyjnych frakcji.
Co (można było) robić?
Ze względu na to, że Rosja w obliczu nadejścia oziębienia przestała zważać na stan swoich rezerw rakietowych, sytuacja jest dziś dla Ukrainy trudna i trzeba się skupić przede wszystkim na umożliwieniu naszemu sąsiadowi obrony jak największej ilości stacji przekaźnikowych. Niemiecką propozycję należało więc przyjąć, a zbalansować ją wysłaniem na zachodnią Ukrainę zestawu Pilica, albo paru mobilnych Popradów. Sprawdzenie tych systemów w warunkach bojowych będzie miało też dużą wartość, tak dla MON, jak i zbrojeniówki.
Tymczasem w całej awanturze temat obrony ukraińskich stacji zniknął nam, nomen omen, z radarów, wszystko przykryła polityka. A temat prosty niestety nie jest, ilość obiektów koniecznych do obrony jest na tyle duża, że trzeba mniej lub bardziej improwizować. Dla mnie, systemem który może najmocniej pomóc, dlatego że kraje NATO mają go w sporych ilościach, są zestawy OPL AN/TWQ-1 Avenger. Być może trzeba pomyśleć nad rozwiązaniami pasywnej obrony, np. budując betonowe osłony nad najtrudniejszymi do zdobycia elementami GPZ i RPZ. Podjazdowa wojna z Niemcami rozwiązania tych problemów nie przyniesie...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu