W związku z wydarzeniem z Przewodowa temat obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej wyrwał się z militarnej bańki i przebił do mainstreamu. Warto pokazać, jak z tą obroną na przestrzeni lat u nas bywało, tym bardziej, że mamy w historii przykład, jak kosztowne są zaniedbania.
Ze względu na szerokość tematu, w tym artykule skupię się tylko na tym, jak wyglądała i wygląda sytuacja OPL jednostek lądowych w zakresie uzbrojenia. Trzeba jednak zaznaczyć, że jednostki przeciwlotnicze i przeciwrakietowe składają się nie tylko z armat i wyrzutni, ale też radarów, wozów dowodzenia, itd., także wcześniej konieczne było posiadanie np. urządzeń nasłuchowych czy jednostek reflektorowych. Nie znajdziecie tutaj też sprzętu występującego w śladowych ilościach lub użytkowanego bardzo krótko, chyba że jego casus miał jakieś historyczne znaczenie.
Lotniczy XX w.
Kiedy w 1903 r. do swojego krótkiego lotu wzbił się prymitywny i pokraczny Flyer I braci Wright, raczej nikt nie przypuszczał, jak gwałtowny rozwój czeka tę nową dziedzinę działalności człowieka. Dość powiedzieć, że pomiędzy jego lotem, a oblotem takiego dzieła sztuki inżynieryjnej jak Lockheed SR-71 Blackbird minęło zaledwie 60 lat.
Do rozwoju lotnictwa bardzo mocno przyczyniły się dwa najbardziej tragiczne wydarzenia poprzedniego stulecia - wojny światowe oraz ich następczyni „Zimna wojna”, równie mocno napędzająca technologiczny wyścig zbrojeń. Wraz z samolotami rozwijała się też doktryna ich użycia, a także środki obrony przeciwlotniczej.
Pod koniec drugiej wojny światowej pojawił się jeszcze jeden środek ataku powietrznego, mowa tu oczywiście o rakietach, zarówno balistycznych, jak i kierowanych. Także i z tym zagrożeniem obrona przeciwlotnicza musiała nauczyć sobie radzić.
W Polsce z OPL bywało bardzo różnie, w miarę na czasie byliśmy tylko w okresie Zimnej Wojny, gdy nasze wojsko było trybikiem w maszynie Układu Warszawskiego. Gdy rządziliśmy się samodzielnie, różowo niestety nie było i już raz zapłaciliśmy za to bardzo wysoką cenę.
Dziś stoimy w momencie przełomu, nasza nowoczesna OPL praktycznie wciąż jeszcze nie istnieje, ale z trwających właśnie programów powinien wyłonić się jeden z najsilniejszych i dobrze przemyślanych parasoli OPL w tej części świata.
OPL starsze od samolotów
Zacznijmy jednak od historii. Z pewnością zaciekawi was fakt, że broń przeciwlotnicza powstała jeszcze przed debiutem Flyera 1. W czasie XIX-wiecznych wojen używano już balonów obserwacyjnych, które strony przeciwne próbowały zwalczać.
Za pierwszą pełnoprawną broń OPL można chyba uznać zaprojektowane przez Niemców Ballonabwehrkanone, jednostrzałowe działko 37 mm, używane do ostrzeliwania francuskich balonów w czasie oblężenia Paryża w 1870 r. Szacuje się, że wojska pruskie przy jego pomocy zmusiły do lądowania od 5 do 8 francuskich balonów.
Na pełną parę rozwój środków OPL, początkowo wciąż nastawionych głównie na walkę z balonami, rozpoczął się na początku XX w. Nowe, znacznie lepiej przemyślane i bardziej szybkostrzelne konstrukcje zaczynają pojawiać się w większości armii ówczesnej Europy tuż przed wybuchem I Wojny Światowej.
W czasie tego konfliktu zarówno samoloty, jak i środki do ich zwalczania przeżyły pierwszy gwałtowny etap rozwoju. W efekcie wojnę kończono, mając już na wyposażeniu duże armaty przeciwlotnicze, działka automatyczne, jak i specjalnie dostosowane do takich zadań karabiny maszynowe.
Za mało, za słabe
Wraz z końcem Wielkiej Wojny na polityczną scenę Europy powróciła Polska i w ten sposób rozpoczęła się historia naszych wojsk obrony przeciwlotniczej. Odradzające się państwo z marszu weszło w kilka konfliktów, z których największym była wojna polsko-bolszewicka.
To w jej czasie pojawiły się pierwsze regularne oddziały przeciwlotnicze, pracujące na sprzęcie zamówionym z Francji, konkretnie armatach 75 mm mle 1897. Jednak ze względu na słabość rosyjskiego lotnictwa niedane im było stoczyć poważnych potyczek.
Międzywojnie to z kolei okres stojący pod znakiem braku pieniędzy, braku koncepcji, przedłużających się prac nad własnymi konstrukcjami, chaosu organizacyjnego i zakupowego, oraz niezrozumienia roli OPL przez Piłsudskiego i część generalicji.
Nie wchodząc w szczegóły, budowa obrony przeciwlotniczej do 1939 r. szła bardzo opornie i w efekcie nie posiadaliśmy jednostek, które mogłyby zapewnić naszym oddziałom efektywną ochronę przed gwałtownie rozbudowywaną przez Hitlera Luftwaffe. To, w połączeniu ze stanem polskiego lotnictwa powodowało, że obrona przeciwlotnicza II RP była czysto iluzoryczna.
Naszym decydentom udało się co prawda wybrać bardzo dobre podstawowe działko przeciwlotnicze, w 1936 r. zakupiono szwedzkie Boforsy 40 mm L/60 wraz z licencją na ich produkcję. Decyzje zapadły jednak zbyt późno, a dodatkowo Polska, pomimo szaleńczych zbrojeń Hitlera, nie zdecydowała się na przyśpieszenie planów rozbudowy tych sił.
Dość powiedzieć, że już po rozpoczęciu produkcji tych armat w kraju, około 170 szt. z nich sprzedano za granicę. W efekcie na wojnę wyruszono z mniej więcej 350 sztukami tego nowoczesnego działa, które zostały rozdzielone nie tylko pomiędzy wielkie jednostki, ale musiały też służyć do ochrony obiektów o znaczeniu strategicznym.
We wrześniu nasze wojska posiadały też około 50 szt. nowej 75 mm armaty wz. 36 ze Starachowic oraz około 100 szt. przestarzałych francuskich 75 mm mle 1897. Szybko okazało się, że w kraju wielkości II RP to tylko kropla w morzu potrzeb. Przeciętny żołnierz mógł liczyć na obronę przy pomocy posiadających osprzęt do prowadzenia ognia przeciwlotniczego ckm wz. 30. Tyle że w tym czasie, choćby ze względu na mały kaliber, było to już dalece niewystarczające.
Sytuację nie poprawiało też to, że polskie wielkie jednostki z prymitywną trakcją konną opartą o mobilizowane furmanki miały ogromne ogony logistyczne. Polscy żołnierze, mając niewiele środków nie byli w stanie chronić długich kolumn, stąd w relacjach września bardzo często można przeczytać o rozproszeniu taborów przez naloty.
Podsumowujące ten okres, bardzo słaba OPL, w połączeniu z równie słabym lotnictwem II RP bardzo szybko uległy Luftwaffe i pozwoliły III Rzeszy zdominować polskie niebo już w pierwszych dniach wojny.
W cieniu czerwonej gwiazdy
Ludowe Wojsko Polskie było formacją, która miała w ramach Układu Warszawskiego narzucone bardzo konkretne zadania i w miarę możliwości zostało wyposażone w adekwatny do tych zadań sprzęt. Początkowo LWP było używało głównie środków artyleryjskich, podstawą były radzieckie armaty przeciwlotnicze 37 mm wz. 1939 i 85 mm wz. 1939, uzupełniane przez wkm 12,7 mm.
Wraz z rozwojem lotnictwa rosły wymagania stawiane przed systemami OPL i w efekcie do Polski zaczęły trafiać nowsze konstrukcje, armaty 57 mm S-60 oraz 100 mm tKS-19M2. PRL w połowie lat 50-tych posiadał ponad 1000 szt. artylerii OPL.
Z takim stanem posiadanie LWP weszło w czasy, kiedy na wyposażenie OPL zaczęły trafiać pierwsze zestawy rakietowe. W 1959 r. do Polski przyjechały systemy OPL SA-75 Dźwina, znane z tego, że przy ich pomocy zestrzelony został samolot zwiadowczy U-2 Gary'ego Powersa.
11-metrowa, dwustopniowa rakieta o średnicy 700 mm i masie 2,3 tony służyła do zwalczenia celów na średnich i wysokich pułapach i miała zasięg operacyjny na ok. 45 km. W kolejnych latach Polska kupiła też ich wersję rozwojową S-75M Wołchow.
Kolejnym systemem, który otrzymało LWP był zestaw S-125 Newa, potrafiący zwalczać cele lecące na małych i średnich wysokościach. Ostatnim z dużych zestawów przeciwlotniczych był zakupionych przez LWP był zestaw dalekiego zasięgu S-200WE Wega.
Rakiety tego systemu potrafiły niszczyć cele na wysokościach ponad 30 km, a ich zasięg wynosił nawet 250 km. Opracowano go z myślą o strącaniu natowskich bombowców strategicznych czy samolotów typu AWACS. Polska przygotowywała się pod koniec lat 80-tych do zakupu systemów S-300, ale po upadku Układu Warszawskiego temat umarł.
W Polsce kupiono z ZSRR także kilka bardziej mobilnych systemów rakietowych. Najbardziej znanymi są z pewnością zestawy krótkiego zasięgu 9K33 Osa i 2K12 Kub, w naszym posiadaniu były też systemy średniego zasięgu 2K11 Krug oraz homeopatyczne ilości różnych odmian Strzał 1 i 10.
Na najniższych szczeblach OPL używano początkowo armat przeciwlotniczych 37 i 57 mm. W kolejnych dekadach wprowadzono na uzbrojenie słynne dwulufowe działko 23 mm ZU-23-2, na którego produkcję kupiliśmy też od ZSRR licencję. Mieliśmy też oparty o tę armatkę czterolufowy samobieżny zestaw ZSU-23-4 Szyłka o trakcji gąsienicowej.
W latach 70-tych wprowadzono też pierwsze przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe Strzała-2 i 2M, na te ostatnie zakupiono też licencję. W LWP używano też dwu- i czterolufowych zestawów złożonych z wkm KPW o kalibrze 14,5 mm, (PKM-2 i PKM-4)
Niby III RP, a wciąż PRL
Analizując obecną sytuację, można ze smutkiem zauważyć, że po ponad 30-latach niewiele się zmieniło. W polskim wojsku wciąż służą Osy, Kuby, Newy i Wegi, z których część przeszła modernizację, ale nie na tyle poważną, żeby było je nazwać nowoczesnymi. Każdy z nich jest jednokanałowy, co oznacza, że w danej sytuacji potrafi śledzić tylko jeden cel, tymczasem wszystkie nowoczesne systemy są dziś wielokanałowe.
Co jescze zrobiono? Zmodernizowano do standardu ZSU-23-4MP Biała większość Szyłek, których efektywność poprawiono, dokładając wyrzutnie Grom. Na bazie armaty ZU-23-2 opracowano ZUR-23-2 Jodek, która jest artyleryjskim elementem wprowadzanego właśnie na uzbrojenie zestawu VSHORAD (bardzo krótkiego zasięgu) PSR-A Pilica.
W tymże zestawie rakietowymi efektorami są opracowani w Polsce następcy Strzał-2M, zestawy PPZR Grom i Piorun. Piorun zebrał już na Ukrainie świetne recenzje i jest uznawany za jeden z najlepszych zestawów tego typu na świecie. Niestety, to wyjątek w temacie polskich systemów OPL. Na koniec można jeszcze wspomnieć o mobilnym samobieżnym przeciwlotniczym zestawie rakietowym Poprad, również opartym o efektory PPZR Grom i Piorun, i to by było chyba tyle.
Nie ma przypadku w tym, że gdy wybuchła wojna nasi sojusznicy musieli szybko podesłać nam swoje jednostki wyposażone w wyrzutnie Patriot i Sky-Sabre. Na dziś nasza armia nie dysponuje ani jednym systemem podobnej klasy. Nowoczesne systemy cechuje dziś pełna sieciocentryczność, wielokanałowość, często posiadanie radarów dookólnych, a nie strefowych. Projektowane są tak, aby dzięki konteneryzacji amunicji ułatwić logistykę, mają też szereg rozwiązań utrudniających wykrycie ich pozycji.
Na progu rewolucji
Na szczęście lata tej, nie bójmy się użyć tego słowa, żenady, właśnie się kończą. Dziś Polska buduje dobrze przemyślany, wielowarstwowy i jednolicie zarządzany system obrony przeciwlotniczej. Wisła, oparta o pociski Patriot, Narew oparta o rakiety CAMM i wspomniana Pilica z działkami 23 mm i PPZR powinny stworzyć jeden z najmocniejszych parasoli OPL w Europie. Dzięki wspomnianemu systemowi IBCS stworzony zostanie jeden system ze wszystkimi radarami i bieżącą wymianą informacji pomiędzy nimi.
Jeśli w tym ambitnym planie miałbym się do czegoś przyczepić, to chyba tylko do tego, że armat 23 mm z Pilicy nie zmieniono na 30 mm w standardzie NATO. Znacznie łatwiej wprowadzić w nich amunicję programowalną, która będzie miała większą efektywność przeciw dronom, a i standaryzacja amunicji z sojusznikami raczej by nam nie zaszkodziła...
Czekam też na decyzje o, choćby koncepcyjnych, pracach nad nowoczesnymi i tanimi w późniejszym użytkowaniu systemami C-UAV, takimi jak wysokoenergetyczne lasery czy broń mikrofalowa. Nie mniej, pierwszy raz od dekad przyszłość polskiej obrony przeciwlotniczej rysuje się w zielonych barwach. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie zabraknie na dokończenie tych ambitnych planów pieniędzy.
Zdjęcia: MON, Agencja Uzbrojenia, wikipedia, US Army, NAC
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu