Militaria

Historia czołgów w polskiej armii. Kręte drogi pancerza nad Wisłą cz.2

Krzysztof Kurdyła
Historia czołgów w polskiej armii. Kręte drogi pancerza nad Wisłą cz.2
Reklama

Pierwszą część tej historii skończyłem w 1939 r. Czołgi w Kampanii Wrześniowej nam nie pomogły. W większości przypadków użyte zostały bez pomysłu, część została zniszczona, a inne trafiły w ręce wroga, władz Rumunii lub Węgier. Polscy pancerniacy nie dali jednak za wygraną.

Powrót Renault

Żołnierze, którzy zdołali dotrzeć do granicy z Rumunią i Węgrami, zamierzali udać się następnie do Francji. Tam planowano sformować nową polska armia, która przy boku Francuzów miała na zachodzie kontynuować walkę z III Rzeszą. Na Węgry dotarła też, jako zwarta jednostka dodajmy, 10 Brygada Kawalerii doskonale dowodzona wcześniej przez Stanisława Maczka. To przede wszystkim na bazie jej żołnierzy miano odtworzyć we Francji polskie siły pancerne.

Reklama

Niestety, operacja przerzucania żołnierzy, była utrudniana przez III Rzeszę jak tylko się dało. To, w połączenie z francuskimi problemami natury decyzyjnej, biurokratycznej i organizacyjnej,  spowodowało, że w połowie 1940 r. większość polskich oddziałów była dopiero w stadium formowania. Szczególnie widoczne było to w przypadku broni pancernej, co do odtworzenia której nasz sojusznik nie miał przekonania.

Gdy w końcu zgodę na taką jednostkę otrzymano, zorganizowano najpierw Obóz Wojsk Pancernych i Motorowych, który miał stworzyć warunki do budowy pierwszej polskiej dywizji pancernej. Problem w tym, że Francuzi dalej się nie śpieszyli, a zmianę zdania wymusili na nich dopiero... Niemcy. 10 maja ruszyło natarcie według błyskotliwego planu o nazwie „Fall Gelb”, a Francuzi uznali, że jednak tych Polaków dobrze byłoby do czołgów wsadzić.

W wielkim pośpiechu zorganizowano, lub mówiąc słowami gen. Maczka zaimprowizowano, 10 Brygadę Kawalerii Pancernej. Ta wciąż musiała jednak otrzymać nowe czołgi, w obozie szkolono się na starych i do niczego innego nie nadających się Renault FT. Ostatecznie w polskie ręce trafiło 90 czołgów Renault R-35 i R-40.

Pierwszy model poznaliście już w poprzednim artykule. Renault R-40 był z kolei dość poważnie zmodyfikowaną, rozwojową wersją R-35. Czołg otrzymał zupełnie nowe zawieszenie, wieżę APX-R1 oraz armatę 37 mm w wersji SA 38 z lufą o długości 33 kalibrów. Działo było lepsze niż u poprzednika, ale wciąż zbyt słabe jak na 1940 r.

Czerwony chaos

Proces dostarczanie czołgów  dla Brygady był równie chaotyczny, co wcześniejsze próby zorganizowania dywizji. Część czołgów dotarła z fabryki nie do końca ukompletowana, brakował w nich między innymi celowników i karabinów maszynowych. W pewnym momencie Francuzi skonfiskowali czołgi jednemu z batalionów, aby przekazać je własnym jednostkom. Gdy później przydzielono Polakom kolejne Renówki, dotarły w ilości wystarczającej tylko na sklecenie kompanii.

Nie mniej 10 Brygada, choć nie w komplecie, ruszyła do boju. Był to już czas, gdy Niemcy realizowali plan „Fall Rot”, czyli takie trochę francuskie dożynki. Słaba polska jednostka nie była w stanie niczego zmienić, choć ponownie doskonale dowodzona osiągnęła pod Champaubert-Montgivroux i Montbard spore sukcesy taktyczne.

W ogólnym bałaganie francuskiego odwrotu traciła jednak kolejne czołgi, w znacznie częściej z powodu awarii czy braku paliwa, niż przez Niemców. Gdy załogi zniszczyły ostatnie pojazdy, gen. Maczek rozwiązał jednostkę i nakazał przebijać się żołnierzom na wybrzeże, a następnie udawać do Wielkiej Brytanii.

Reklama

Za anglosaskim pancerzem

W Wielkiej Brytanii pancerniakom dopisało w końcu szczęście. Udało się w końcu zrealizować marzenie gen. Maczka i jego żołnierzy, nowo sformowaną jednostka pancerną stworzono w sile dywizji. 1 Dywizja Pancerna, co naturalne, przesiadła się na angielskie, a następnie też amerykańskie czołgi.

W procesie szkolenia używano takich konstrukcji jak Mk I Matilda, Mk III Valentine, Mk IV Churchill, Mk V Covenanter, Mk VI Crusader. Do boju ruszyła jednak uzbrojona już w amerykańskie czołgi M4 Sherman (10 BK Panc.) oraz zwiadowcze Mk VIII Cromwell (10 Pułk Strzelców Konnych) oraz M3/M5 Stuart (24 Pułk Ułanów).

Reklama

Jednostka była najważniejszą składową I Korpusu Polskiego, a w zachodniej Europie walczyła w ramach 1 Armii Kanadyjskiej. Największym, choć okupionym ciężkimi stratami, sukcesem jednostki było zamknięcie okrążenia wokół niemieckich 7 Armii i 5 Armii Pancernej w okolicy francuskiego miasta Falaise.

Kampania, zakończona heroiczną obroną wzgórza zwanego „Maczugą”, została doceniona nawet przez niezbyt przychylnego Polakom marsz. Montgomery'ego. 1 Dywizja walczyła następnie w Belgii i Holandii, gdzie przez mieszkańców wyzwalanych miast jest honorowana i wspominana po dziś dzień. Swój szlak zakończyła pod bazą morską Wilhelmshaven, która ostatecznie skapitulowała na ręce polskich żołnierzy.

Warto dodać, że w I Korpusie formowano, a właściwie odtwarzano jeszcze 16 Brygadę Pancerną, która jednak nie zdążyła wejść do walki. W czasie szkoleń używano w niej podobnego jak wcześniej miszmaszu starszych brytyjskich czołgów, następnie zaczęła otrzymywać szybkie Cromwelle.

Czołgi w II Korpusie

Jeszcze większa różnorodność sprzętowa w czasie szkolenia panowała w 2 Brygadzie Pancernej, która ostatecznie stała się częścią II Korpusu Polskiego. Jej korzenie sięgają jeszcze Związku Radzieckiego, gdzie utworzono Ośrodek Organizacyjny Broni Pancernej, następnie ewakuowany do Iranu.

Tam powołano do życia wspomnianą brygadę, którą na czas zgrywania wyposażono w czołgi Mk III Valentine, Mk VI Crusader i, co ciekawe, włoskie M.13. Trzeba jednak zaznaczyć, że okazjonalnie polscy pancerniacy szkolili się chyba na każdym typie czołgu, jaki był w posiadaniu aliantów.

Reklama

Ostatecznie brygada została przezbrojna, podobnie jak 1 Dywizja Pancerna, w czołgi rodziny M4 Sherman i M3/M5 Stuart w szwadronach zwiadowczych. Z takim wyposażeniem jednostka przeszła do Włoch, gdzie najpoważniejsze operacjeprowadziła w bitwach o Ankonę i Bolonię. Po zakończeniu wojny została przeformowana w 2 Warszawską Dywizję Pancerną, ale ta wzięła udział tylko w... defiladzie.

Najważniejsze czołgi w PSZ

Po tym bardzo skrótowym prześliźnięciu się przez historię jednostek pancernych Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie przejdźmy do samych czołgów. Ze względu na ogromną ilość pojazdów używanych w różnych momentach do szkolenia polskich pancerniaków, całą tę menażerię starszego sprzętu sobie odpuszczę. Tutaj skupimy się wyłącznie na najważniejszych czołgach, używanych bojowo.

M4 Sherman

Zaczniemy od najważniejszego „polskiego” czołgu II Wojny Światowej, czyli Shermana. Był to czołg średni, zależnie od wersji ważył od około 30 do 38 ton. Był niekwestionowanym koniem pociągowym sił pancernych wszystkich zachodnich Aliantów. Produkowano go w kilkunastu wersjach, różniących się pancerzem, silnikami oraz uzbrojeniem głównym.

Ten amerykański czołg ma do dziś nienajlepszą prasę, szczególnie wśród osób zafascynowanych niemiecką techniką. Pękaty i zdecydowanie zbyt wysoki Sherman pozornie nie wyróżnia się w niczym pozytywnym na tle ówczesnej konkurencji. Nie ma mocnego pancerza, standardowa armata 75 mm nie powala na kolana, uznaje się go co najwyżej za porównywalnego do PzKpfw IV i zdecydowanie gorszego od Panter i Tygrysów.

Problem na tym, że wartości czołgów nie da się oceniać w tak prosty sposób. Owszem, Shermany musiały polować na Pantery i Tygrysy w grupach, tyle że tych grup było pod dostatkiem. M4 ustępował wspomnianym tu czołgom uzbrojeniem, pancerzem, finezją konstrukcyjną, ale za to był prosty i szybki w produkcji, łatwy w obsłudze i naprawach, podatny na modyfikacje i ergonomiczny dla załogi.

Z tych właśnie powodów na froncie był wszędzie i w dużych ilościach. Tymczasem Niemcy swoich najbardziej zaawansowanych czołgów nie byli w stanie produkować w sensownych ilościach, nawet gdy ich przemysł nie popadał jeszcze w ruinę. Nie dość tego, ich skomplikowane i ciężkie maszyny były awaryjne i trudniejsze do napraw w polu.

Prawdą jest też, że szczególnie na początku swojej bojowej drogi Shermany ponosiły duże straty. Częste pożary po trafieniach spowodowały, że przylgnęło do nich niezbyt chlubne przezwisko „zapalniczek”. Amerykanie stale jednak je ulepszali, rozbudowywali o nowe warianty i sporo wad szybko wyeliminowali. Wspomniany problem pożarów udało się rozwiązać przy pomocy mokrych magazynów amunicyjnych.

Przewagę pancerza oraz armaty Panter i Tygrysów w starciach bezpośrednich rozwiązano najpierw nakazując walczyć Shermanom w grupach, których tworzenie nie nastręczało problemów, było ich dużo. Następnie wprowadzono odmiany wyposażone w armaty o lepszych właściwościach przeciwpancernych, takie jak Firefly z brytyjską 17-funtówką.

W efekcie, choć niemieckie „koty” potrafiły sporadycznie osiągać spektakularne, indywidualne zwycięstwa, nie były w stanie odwrócić losów wojny. Jednocześnie trzeba pamiętać, że w przypadku spotkania Shermana ze znacznie popularniejszym PzKpfw IV, nawet standardowa wersja z armatą 75 mm była dla niemieckiego czołgu równorzędnym przeciwnikiem.

Sherman jako system

Jednak prawdziwym game-changerem było to, że dzięki masowej produkcji armia nie miała problemów z zastępowaniem zniszczonych egzemplarzy. Gen. Franciszek Skibiński, m. in. szef sztabu 10 Brygady Kawalerii, opisywał w swojej książce „Pierwsza pancerna” jak w bitwie pod Falaise, pomimo sporych strat, polskie pułki pancerne miały błyskawicznie odnawiane stany.

Trzeba też dodać, że M4 wniósł do używających go armii nie tylko czołgi, ale też całą masę bazujących na tej konstrukcji pojazdów specjalnych. Pojazdy przeciwminowe, miotacze ognia, pojazdy zabezpieczenia technicznego itd., wszystko zunifikowane, łatwe w obsłudze i z powszechnie dostępnymi częściami. Sherman indywidualnie przegrywał z nowszą niemiecką konkurencją, ale „systemowo” miażdżył ją pod każdym względem.

Shermanów w polskich jednostkach było zdecydowanie najwięcej,  w różnych okresach czasu przewinęło się przez nie większość podstawowych wersji tego czołgu. Ze względu na ilość zmian w tym zakresie, ich wymienienie przekracza ramy tego artykułu.

Mk VIII Cromwell IV

Cromwell, którego w wersji czołgu dowodzenia używał sam gen. Maczek, był klasyfikowany jako czołg pościgowy, bądź szybki. W 1 Dywizji używali go żołnierze 10 Pułku Strzelców Konnych, który pełnił rolę jednostki rozpoznawczej. Pod koniec wojny czołgi tego typu trafiły też do 16 Brygady Pancernej, ale jak już wspomniałem ta jednostka na wojnę już nie zdążyła.

Brytyjska konstrukcja była nieco lżejsza (waga około 28 ton), ale znacznie szybsza (64 km/h) od Shermana. Żołnierze chwalili te czołgi za ergonomię, zwrotność i kulturę pracy. Mankamentem było z pewnością zbyt słabe opancerzenie, któremu nie pomagało pionowe ustawiane blach pancerza.

M3A3 i M5A1 Stuart

Ostatnią rodziną czołgów, o której warto tu wspomnieć, są czołgi lekkie M3/M5 Stuart. Ten ciekawt pojazd pancerny ważył, zależnie od wersji, od 10 do 15 ton, posiadał działko o kalibrze 37 mm i generalnie przypominał raczej konstrukcje z samego początku wojny.

Był za to mały, szybki, zwinny i tani, a w zadaniach zwiadowczych sprawdzał się na tyle dobrze, że produkowano go aż do 1944 r. Posiadały go na stanie jednostki zarówno z I, jak i II Korpusu, a o przygodach polskich pancerniaków używających Stuartów można przeczytać w książce Bohdana Tymienieckiego „Na imię jej było Lili”.

Koniec wojny

Po zakończeniu II Wojny Światowej polskie jednostki zostały rozformowane, a czołgi zwrócone właścicielom. Sporej części żołnierzy nie udało się powrócić do kraju, część z tych którzy się na to zdecydowali miała spore problemy z aparatem bezpieczeństwa. Walki PSZ, może poza Monte Cassino i flotą raczej nie były przez nowe władze zbyt często wspominane.

Przez to wszystko, pamięć o polskich Shermanach i Cromwellach zatarła się. Przyczyniła się do tego także zbudowana w PRL legenda T-34, świetnie sportretowanego w kultowym serialu „Czterej Pancerni i pies”. Ponieważ jednak ten czołg, mówiąc językiem graczy „World of tanks”, otworzył nam drzewko radzieckie, to omówienie jego polskich perypetii pojawi się już w kolejnej, dotyczącej głównie PRL, części.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama