Militaria

Władimirowi z gazowni pękły rury. Pogdybajmy, kto i po co zepsuł Nord Stream

Krzysztof Kurdyła

...

Reklama

Od dwu dni trwa na Bałtyku spektakl pod tytułem „dziurawe rurociągi Nord Stream”. Wciąż nie wiemy niestety, kto zasiadł na stanowisku reżysera, co chce osiągnąć i w efekcie czego możemy spodziewać się w kolejnych aktach. Pogdybajmy więc, kto, jak i po co mógł to zrobić.

Zacznijmy jednak od nakreślenia tła i streszczenia pokrótce tego, co się tam w ogóle wydarzyło. Jak chyba każdy w Polsce wie, na dnie Bałtyku w wyniku rosyjsko-niemieckiej współpracy, powstały dwa rurociągi do transportu gazu ziemnego.

Reklama

Nord Stream 1 działał już od jakiegoś czasu, zbliżające się otwarcie Nord Stream 2 wykoleił rosyjski atak na Ukrainę. Rurociągi powstały dzięki miksowi chciwości i naiwności Niemiec, którzy zamarzyli sobie dalsze uzależnianie Europy od siły ich gospodarki, a narzędziem do tego miał być tani rosyjski gaz, który z zyskiem odsprzedawałby innym Berlin.

To, że dla Rosji był to projekt czysto polityczny, mający dać temu państwu lewar na państwa Europy Środkowej, a przede wszystkim Ukrainę, było oczywiste dla wszystkich. Mimo to Niemcy przez cały czas udawały, że to tylko czysty biznes, a Rosję da się dzięki niemu oswoić.

Nie wnikając już w to, czy tamtejsi politycy naprawdę wierzyli, że Rosję ucywilizują, czy też byli gotowi Ukrainę po prostu politycznie sprzedać, do dokończenia tej inwestycji bezwzględnie i wbrew sojusznikom z Europy i Stanów Zjednoczonych parli.

Po wybuch wojny Nord Stream 2 został zamrożony, a na Nord Stream 1 stał się narzędziem nacisku w rosyjskich rękach. Ograniczając, czy wręcz stopując pod różnymi pretekstami przesył gazu do uzależnionych już od niego Niemiec, Putin stara się wpływać na natowską jedność i liczył na zastraszenie widmem zimy bez gazu dotychczas komfortowo żyjących Europejczyków.

Podwodne kaboom

W ostatnich dniach doszło do niespodziewanego zwrotu akcji. W okolicy wyspy Bornholm pojawiły się potężne wycieki gazu z obu, dodajmy mocno od siebie oddalonych Nord Streamów. Początkowo mówiono o trzech wyciekach, z obu rur NS1 i jednej NS2, dziś mówi się, że druga nitka NS2 również została uszkodzona.

Co ważne, wszystkie wycieki wystąpiły, mimo odległości, praktycznie równocześnie, a skandynawskie stacje sejsmologiczne odnotowały sygnały, wskazujące na wystąpienie w tych rejonach silnych wybuchów. Nie wiadomo na dziś jaka jest skala zniszczeń, ani czy którąś z konstrukcji będzie dało się uratować (co oczywiście nie powinno nigdy nastąpić).

Po co dziurawić Nord Stream?

Zacznijmy więc od motywu. Tutaj można z praktycznie 100% pewnością wykluczyć jak sprawców Niemcy. Wielu wpływowym politykom w tamtejszym rządzie wciąż marzy się powrót do świata „business as usual”. Nawet jeśli są tam środowiska myślące inaczej, przeprowadzenia tak skomplikowanej operacji morskiej nie da się zrobić „na boku”.

Reklama

Ostateczna śmierć Nord Stream z pewnością jest w interesie krajów Europy Środkowej, w tym Polski. Bez Nord Stream to te państwa mają, dzięki biegnącym od lat przez ich tereny gazociągom (np. Jamał-Europa czy Braterstwa), lewar na Rosję. Dziś te państwa próbują bardziej zdecydowanie niż Zachód odciąć Rosję od dochodów z tego surowca, więc przecięcie gazociągu północnego jest tym cenniejsze.

Z pewnością zniszczenie tych gazociągów może mieć też pewną wartość dla Amerykanów, którzy z pewnością widzą chwiejność niemieckich polityków i obawiają się reakcji tego społeczeństwa na kryzys energetyczny. Pozbawienie Niemców nawet mglistej perspektywy powrotu do bezpośredniego ciągnięcia gazu Putina powinno pomóc na zasadzie „tego płaszcza i tak już nie ma i co Pan nam zrobisz”.

Reklama

Z takimi scenariuszami jest jednak kilka, rzekłby fundamentalnych problemów. Taka decyzja wymagałaby albo zgody wszystkich państw NATO, albo samowolki wbrew interesom niektórych z nich. Ciężko wyobrazić sobie, żeby któreś z państw przeprowadza w tajemnicy dywersję skutkująca katastrofą ekologiczną pod nosem szczególnie uczulonych na te kwestie Duńczyków, Szwedów i Norwegów.

Wyjście na jaw takiej operacji podważyłoby spójność całego paktu, a dla takiego państwa (lub grupy) musiałoby przynieść daleko idące konsekwencje. Równie trudno wyobrazić sobie zgodę Skandynawów na taką akcję, a już szczególnie w rejonie, w którym się to wydarzyło.

Jeśli jednak założyć, że jakimś cudem dałoby się ich do tego przekonać i akcja przeprowadzona zostałaby za wiedzą NATO, to przecież potrzebna byłaby do tego również zgoda Niemiec. Gdyby zaś Ci mieli poprzeć likwidację Nord Stream, to nie potrzebne byłoby jego wysadzenie... Rurociągi można byłoby otwarcie, nawet z orkiestrą, zamknąć i rozpocząć wyburzanie niemieckiej infrastruktury. Zniszczenie NS jako operacja sojuszu lub samowolka jego członka po prostu się nie klei.

Marchewki i kije

Przejdźmy więc teraz do Rosji. Choć kremlowskie trolle już szaleją po internetach twierdząc, że przecież Rosja nie będzie niszczyć rurociągu, który miał jej zapewnić zyski, to jeśli przypomnimy sobie o politycznych korzeniach Nord Stream, znajdziemy znacznie ciekawsze scenariusze. Po pierwsze, trzeba pamiętać, że Rosja może po prostu kalkulować, że obecne słabnięcie pozycji Niemiec spowoduje, że NS i tak jest martwy.

Trzeba więc wykorzystać jego istnienie inaczej, a sytuacja na froncie może skłaniać ich do wiary w nawet dość desperackie pomysły. Co więcej, nawet gdyby jednak liczono, że nasz zachodni sąsiad zdoła się postawić Stanom Zjednoczonym w tej kwestii, to być osiągnięcie bieżącego celu, czyli zabezpieczenie zdobyczy na południu Ukrainy w sytuacji kryzysu wojska, może być dla Putina mimo wszystko ważniejsze. Co może o tym świadczyć? Zerknijmy do Moskwy.

Reklama

Kreml właśnie ogłosił, że jutro inkorporuje do Rosji cztery obwody częściowo opanowane przez rosyjską armię. Kto wie, czy nie spróbuje przy tej okazji powtórzenia manewru z 2014 r. z propozycją zawieszenia broni i inicjatywą rozmów „dla dobra” obu narodów. Marchewką dla Zachodu mogłaby być obietnica odkręcenia gazu przez tak „ustabilizowaną” Ukrainę, a kijami ciągle prowadzona częściowa mobilizacja, być może zmuszenie do takowej Białorusi, i niejasna zapowiedź odwetu za Nord Stream.

Jeśli w Rosji ciągle wierzą w skuteczność gazowego szantażu, to upadek Nord Stream, zmuszający do puszczenia gazu przez Ukrainę, mógłby w ich wyobrażeniach uwiarygadniać tak wspaniałomyślną propozycję. Jednocześnie „wzmacniałyby” ją groźby odwetu wobec tego kraju natowskiego lub aspirującego, który Rosja wybrałaby na „odpowiedzialnego” za ten niecny atak...

Atak na rosyjską infrastrukturę już dawno uznano za równoznaczny z atakiem na Rosję. Oczywiście Kreml, ciągle wspaniałomyślne, skupiłby się tylko na „bezpośrednim sprawcy”. Stawiam, że wygaszone zostałyby wtedy sugestie, że przeprowadziły to Stany Zjednoczone, a oskarżona zostałaby Polska, Finlandia lub Szwecja.

Gdyby na ofiarę wybrano aspirujące do NATO kraje, kto wie, być może pojawiłyby się równocześnie głosy ze strony Węgier lub Turcji, że ich akcesja może nie być jednak najlepszym pomysłem? Zablokowanie rozszerzenia sojuszu z pewnością jest mokrym snem Putina, a nie przecież tak się składa, że do ratyfikacji tegoż brakuje tylko decyzji właśnie prorosyjskich Węgier i lawirującej Turcji.

Dodajmy do tego jeszcze fakt, że nawet obecna sytuacja, gdy nikt nie wysuwa konkretnych przypuszczeń co do sprawstwa, Rosja może próbować wykorzystać do wywołania w NATO fali wzajemnych podejrzeń, osłabienia zaufania, czy dania paliwa politycznej V kolumnie Putina. A jeśli jeszcze pojawiają się po naszej stronie nieprzemyślane wypowiedzi politycznych pozerów... to sami wiecie.

Jest też opcja bardziej „jastrzębia” mówiąca, że Rosja w obliczu ciągłych dostaw Zachodu dla Ukrainy, chce w desperacji zaatakować wrażliwą infrastrukturę państw NATO, ale w niejednoznaczny sposób i poza terenem tych państw. Wody międzynarodowe dają taką okazję. Jeśli po uszkodzeniu Nord Stream podobna „przygoda” spotkałaby Baltic Pipe czy inne rurociągi, linie światłowodowe... to sytuacja może być równie dwuznaczna co dziś.

Takie wydarzenia z pewnością wywołałoby w Europie spory chaos, ale europejskie „gołębie”, bez twardych dowodów, raczej na pewno powstrzymałyby sojusz przed wejściem w otwarty konflikt z Rosją. Tak w każdym razie mogą na Kremlu kalkulować, a jak już wspomniałem, wykorzystanie zimy jest chyba jedyną opcją przeciw Zachodowi, jaką Rosja ma w zanadrzu. Warto w tym miejscu też dodać, że amerykański wywiad już od dłuższego czasu ostrzegał ponoć europejskich partnerów, że takie sytuacje mogą niedługo mieć miejsce.

Jak zniszczyć rurociąg?

Za sprawstwem Rosji przemawiają też trudności techniczne, przed którymi stanąć by musiał hipotetyczny zachodni sprawca ataku na Nord Stream. Czy to przy użyciu nurków, czy podwodnych robotów takie operacje (pamiętajmy, uszkodzenia miały miejsce w oddalonych od siebie miejscach) na głębokości 70 - 80 metrów musiałoby trwać przynajmniej kilkadziesiąt godzin.

Gdyby zabezpieczały to okręty nawodne, ciężko byłoby to ukryć, szczególnie na akwenie takim jak Bałtyk. Operacja przy użyciu okrętów podwodnych, jeśli w ogóle możliwa, byłaby technicznie bardzo skomplikowana i ryzykowna. Dodatkowo hipotetyczny członek NATO musiałby ukryć ją przed sojusznikami. W zsieciowanym i świetnie skomunikowanym sojuszu to raczej trudne zadanie.

Zupełnie inaczej przedstawia się ten poziom trudności w przypadku Rosji. Już pojawiły się informacje, że w tym rejonie dłuższy czas operował rosyjski żaglowiec „Siedow”, ale pojawiły się też doniesienie o obecności okrętu wsparcia oraz okrętu podwodnego w tym rejonie. Zapewne dziś trwa skrupulatna analiza ruchu morskiego w tym rejonie z ostatnich tygodni, więc być może pojawią się też inni podejrzani.

Mam jednak wrażenie, że Rosja miała znacznie prostsze sposoby, niż prowadzenie mimo wszystko bardzo trudnej operacji kilkadziesiąt metrów pod wodą. Po pierwsze, w rurociągach mogą przemieszczać się różnego typu pojazdy-roboty, służące choćby do jego inspekcji czy prowadzenia napraw. Na tego typu pomysł już dawno wpadli w... Hollywood, taki motyw pojawił się w jednym z Bondów.

Jednak przypominając sobie o politycznej genezie Nord Stream nie da się też wykluczyć, że Rosja mogła po prostu już na etapie jego budowy przygotować miejsca przeznaczone do przeprowadzenia takich operacji. Umieszczenie w najbliższej okolicy rurociągu ładunków w czasie skomplikowanego procesu budowy wydaje się najprostszym i dla Kremla zupełnie logicznym rozwiązaniem.

Wszystkie drogi prowadzą do Moskwy

W mojej ocenie zarówno implikacje polityczne takiej akcji dla państw NATO, korelacja tych wydarzeń z porażkami na froncie oraz inicjatywą Rosji włączenia niezdobytych obwodów w swoje granice, jak i sprawy techniczne świadczą, że tylko Moskwa miała prawdziwy interes i możliwości uszkodzeniu swojego rurociągu.

Dla NATO zyski byłyby pozorne, a ryzyko wywołania wewnętrznego politycznego fermentu bardzo wysokie. W sytuacji, kiedy Rosji walą się na Ukrainie kolejne linie obronne, a Moskwa dobija swoją gospodarkę i wywołuje niepokoje społeczne chaotyczną mobilizacją, taka akcja dla któregokolwiek z sojuszników Ukrainy nie ma najmniejszego sensu.

Zdjęcia: wikipedia

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama