Pora na tę bardziej rozrywkową część podsumowania, a więc gry. W tym roku działo się dużo, ale trudno mówić o jakiejkolwiek rewolucji w branży. Pojawi...
Pora na tę bardziej rozrywkową część podsumowania, a więc gry. W tym roku działo się dużo, ale trudno mówić o jakiejkolwiek rewolucji w branży. Pojawiły się nowe marki i kontynuacje znanych serii. Do naszego zestawienia trafiły dwie produkcje, mocno ze sobą związane (na tyle, że twórcy jednej oskarżali o plagiat autorów drugiej). Jak się jednak okazało w praniu, dzieli je przepaść - jakościowa.
Gra roku: Śródziemie: Cień Mordoru
Najnowsza produkcja osadzona w realiach wykreowanych przez J.R.R. Tolkiena okazała się strzałem w dziesiątkę. Twórcy świetnie odwzorowali Mordor oraz idealnie wpasowali się w obraną konwencję. W rezultacie otrzymaliśmy ciekawą fabułę, interesującego bohatera oraz wciągające mechanizmy rozgrywki ukoronowane efektownym oraz bardzo satysfakcjonującym gameplayem.
Shadow of Mordor nie jest może szczególnie rewolucyjnym tytułem, a zarzuty o zbytnie podobieństwo do Assassin's Creed nie są wcale do końca bezpodstawne. Autorzy gry postawili na mechanizmy, które już dobrze sprawdziły się w innych tytułach - w tym właśnie w serii Ubisoftu. Szczególnie znajduje to odzwierciedlenie w umiejętnościach i skłonnościach bohatera do wspinaczki oraz skrytobójstwa. Niezaprzeczalną innowację stanowi jednak system Nemezis, a więc zbiór algorytmów zarządzających strukturami armii Saurona składającej się nie tylko z szeregowych orków, goblinów i uruk-hai, ale również dowódców, których wyeliminowanie jest już nie lada wyzwaniem. Ci walczą nie tylko z nami, ale również rywalizują między sobą o wpływy, dzięki czemu pojawia się tutaj element zaskoczenia i nieprzewidywalności. A jeśli dodamy do tego możliwość kontrolowania części z nich, otrzymamy przepis na długie godziny fantastycznej zabawy.
Szkoda tylko, ze tak świetny tytuł ucierpiał przez głupotę marketingowców, którzy próbowali wymuszać na recenzentach pozytywne opinie. Jak się potem okazało, zupełnie niepotrzebnie, bo gra broniła się sama. I nadal broni, bo siadam do niej w każdej wolnej chwili.
Antygra roku: Assassin's Creed Unity
O Ubisofcie i jego przebojach z najnowszą odsłoną serii Assassin's Creed pisałem już szerzej przy okazji nominacji na antyfirmę roku. Siłą rzeczy AC: Unity musiał zatem otrzymać tytuł antygry roku. Naprawdę trudno było znaleźć mi drugą produkcję, która rozczarowała tak mocno. O palmę pierwszeństwa walczyło również Watch Dogs, choć tutaj było to jedynie rozczarowanie wynikające z szumnych zapowiedzi a nie rażących błędów i niedoróbek (co nie znaczy, że ich nie było wcale).
Rewolucja we Francji i XVIII-wieczny Paryż miały być wisienką na torcie tej bardzo intensywnie eksploatowanej na wiele sposobów serii. Po udanym Black Flag, które wprowadziło powiew świeżości w postaci bitew morskich gracze spodziewali się kolejnych urozmaiceń, które sprawią, że historia o prowadzonej przez wieki wojnie asasynów z templariuszami znowu nabierze rumieńców. Tych niestety tutaj zabrakło, a gra oferowała bardzo podobną mechanikę rozgrywki co poprzednie części. Innowacyjne elementy można było tutaj właściwie policzyć na palcach jednej dłoni. Wszystkie je przyćmiły jednak błędy i fatalna optymalizacja, z którymi Ubisoft boryka się do dziś (bezskutecznie zresztą).
Nie można zaprzeczyć, że francuski producent przyłożył się do kreacji rewolucyjnego Paryża i stworzył ogromny plac zabaw żyjący własnym życiem, którego obserwacja przynosi wiele radości. Nie można jednak pozostawać obojętnym na te wszystkie niedociągnięcia. Spoglądanie na zamieszki nie jest wcale przyjemne, gdy co i rusz liczba wyświetlanych na sekundę klatek spada do nieprzyzwoicie niskiego poziomu. I mam tutaj na myśli nie pecety, a konsole, gdzie przecież każda gra powinna działać po prostu płynnie. A jakby tego było mało wydawca zablokował publikację recenzji tak, by nieświadomi gracze mogli bez czytania recenzji ruszyć do sklepów. Jak dla mnie zdecydowanie rozczarowanie roku.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu