Ostatnio polskie kina próbują przyciągnąć do siebie klientów i w tym celu organizowane są rożnego typu promocje. Jedne bardziej sensowne, inne mniej –...
Ostatnio polskie kina próbują przyciągnąć do siebie klientów i w tym celu organizowane są rożnego typu promocje. Jedne bardziej sensowne, inne mniej – zdania marketingowców i klientów są tu pewnie podzielone. Z czego wynika ów problem z mniejszą frekwencją? Ceny biletów niskie nie są, sporo osób ściąga filmy (legalnie lub nie) i cieszy się nimi w domowym zaciszu, jeszcze inni tłumaczą się brakiem czasu, siły… Ogólnie – nie chodzą albo chodzą rzadziej. Ale być może problem leży też po stronie kinematografii? Jeśli w repertuarze znajdują się same gnioty, to przecież nie ma sensu iść do kina i na siłę wydawać ciężko zarobionych pieniędzy. I tu pojawia się alternatywne rozwiązanie – Kino Na Zamówienie.
Nie będę wymieniał konkretnych tytułów, bo nie chcę się nikomu narażać, ale zgodzicie się pewnie z tym, że wiele filmów nie powinno powstać (zwłaszcza za publiczne pieniądze) albo nie powinno się ich wprowadzać do kin, ponieważ jest to zwykłe naciąganie klientów. Jeśli w repertuarze jest więcej takich "perełek", to człowiek się zniechęci, choć wcześniej miał ochotę pójść do kina i przysiąść się do rodziny wyposażonej w prażoną kukurydzę i wielkie kubły coli. I m.in. dla takich ludzi (tych, co się przysiadają) powstało Kino Na Zamówienie, które organizuje pokazy starszych filmów.
Przypuśćmy, że poznaliście chłopaka/dziewczynę (żonę/męża) na seansie Milczenia owiec albo wybraliście się na pierwszą randkę na Siedem (o pierwszym pocałunku przy Terminatorze nawet nie maco pisać). Pewnie z sentymentem wspominacie film i chętnie zobaczylibyście go jeszcze raz na dużym ekranie. Sęk w tym, że w kinie raczej nie ma co liczyć na taki pokaz – przecież tam króluje kolejna polska komedia i szanse na sensowny seans obrazu sprzed lat są dość małe. Z innego założenia wyszli twórcy wspomnianej już strony.
Idea jest dość prosta – rejestrujesz się w serwisie i wybierasz sobie z ich bazy film (obecnie jest ich blisko 850) lub koncert (blisko 120), który chciałbyś obejrzeć. Klikasz "chcę zobaczyć" i powiększasz tym samym grono osób, które mają podobne życzenie. Jeżeli owych ochotników uzbiera się dostatecznie dużo, to organizowany jest seans i zaczyna się sprzedaż biletów. Proste. Jeśli jednak okaże się, że biletów nie sprzedano tyle, na ile wskazywała liczba chętnych, to organizator anuluje seans i zwraca pieniądze.
Według zapewnień twórców, projekt ma niedlugo objąć swym zasięgiem cały kraj (oczywiście mowa o większych miastach). Póki co organizowany jest pokaz Matrixa (dzisiaj) w jednym z krakowskich kin. Pomysł całkiem ciekawy, więc spodziewam się, że może się rozkręcić i nie umrze śmiercią naturalną po kilku miesiącach. Oczywiście są i wady całej koncepcji, które mogą ją "uziemić".
Po pierwsze, cena. Bilet na Matrixa kosztuje 16 złotych – standard. Mnie ta kwota wcale nie dziwi i rozumiem, że trudno zejść do 10 PLN. Spodziewam się jednak, że sporo osób stwierdzi, iż nie zapłaci np. 32 złotych za dwa bilety na film, który ma 20 lat i był niedawno emitowany w TV. Pomysłodawcy liczą jednak na to, że znajdzie się grupa miłośników danego obrazu, która chętnie wyłoży wspomniane pieniądze właśnie za możliwość obejrzenia swojego ulubionego filmu na dużym ekranie. Jeżeli zatem szybko dotrą do owych entuzjastów, to kwestia ceny znika.
Po drugie, termin seansu. Od kliknięcia "chcę zobaczyć" do wizyty w kinie może na dobrą sprawę minąć kilka miesięcy. Trudno przewidzieć, co się będzie działo w naszym życiu w tym czasie i czy damy radę wybrać się do kina za 6 tygodni. A zatem w tym przypadku często trzeba liczyć na osoby, które raczej nie planowały ponownego oglądania Króla Lwa i podjęły decyzję na kilka dni przed seansem. Tu jednak wracamy do kwestii ceny...
Ktoś spyta: a czym to się różni od DKFów czy projekcji klasyków, które organizuje wiele kin? W tym przypadku ma się realny wpływ na to, co będzie wyświetlane – zwłaszcza, gdy namówi się grupę znajomych na wspólny wypad na Żywot Briana. Takiej możliwości chyba nie zapewnia każdy DKF. I z pewnością część filmów z bazy Kina na Zamówienie jest poza zasięgiem Klubów. Różnicę robią też koncerty – to dość ważny aspekt projektu i przyznam szczerze, iż sam chętnie wybiorę się na niektóre pozycje (o ile dojdzie do ich wyświetlania – trzeba nad tym popracować).
Osobiście jestem na tak i mam nadzieję, że idea wypali, ponieważ mogę wymienić przynajmniej kilka filmów, których nie widziałem w kinie, a teraz trochę tego żałuję. Są też obrazy warte ponownej wizyty w kinie - Król Lew po blisko 20 latach może być równie wielkim przeżyciem, co... niech już każdy sam sobie dopowie.
Źródło: stadolwiejziemi.pun.pl
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu