Miała być bezpieczną przystanią dla kobiet w świecie internetowego randkowania, a stała się źródłem jednego z najpoważniejszych wycieków danych tego roku. Aplikacja Tea, która zdobyła popularność dzięki obietnicy ochrony przed toksycznymi mężczyznami, padła ofiarą ataku hakerskiego.

Wiele osób może nie być świadoma jej istnienia, gdyż jest popularna głównie za granicą, lecz Tea to aplikacja randkowa, która miała być bezpieczną przestrzenią dla kobiet dzielących się informacjami o mężczyznach. Jednak teraz stała się ofiarą poważnego wycieku danych. Hakerzy uzyskali dostęp do bazy zawierającej ponad 72 tysiące zdjęć, w tym 13 tysięcy zdjęć weryfikacyjnych i skanów dokumentów tożsamości użytkowniczek, co ujawniły media, w tym NBC News.
Aplikacja, która niedawno wspięła się na szczyt listy najpopularniejszych darmowych aplikacji w App Store, wymagała od kobiet przesyłania selfie i dokumentów tożsamości w celu weryfikacji płci. Po uzyskaniu dostępu do platformy użytkowniczki mogły oznaczać mężczyzn jako „red flag” lub „green flag”, dzielić się doświadczeniami z randek, a także wyszukiwać informacje na temat potencjalnych partnerów.
Aplikacja dla kobiet została zinfiltrowana przez hakerów
Twórcą Tea jest Sean Cook, który zainspirowany został osobistą historią swojej matki – ofiary internetowego oszustwa randkowego i nieświadomej relacji z mężczyzną o kryminalnej przeszłości. Aplikacja z założenia miała przeciwdziałać takim sytuacjom.
Niestety, w ostatnich dniach Tea sama stała się symbolem zagrożeń związanych z cyfrowym światem. Wszystko zaczęło się od wezwania użytkowników forum 4Chan do przeprowadzenia „kampanii hakowania i publikacji danych” wymierzonej w aplikację. Wkrótce potem na 4Chanie i platformie X pojawiły się linki do pobrania bazy danych oraz udostępnione zdjęcia weryfikacyjne kobiet. W internecie krąży również stworzona przez nieznanego użytkownika mapa Google Maps z zaznaczonymi współrzędnymi lokalizacji ofiar wycieku – choć nie zawiera imion ani adresów.
Tea potwierdziło, że wyciek pochodzi z ponad dwuletniej bazy danych, która – według firmy – została zachowana w związku z wymogami organów ścigania dotyczącymi przeciwdziałania cyberprzemocy. Firma zapewnia, że dane miały być kasowane po weryfikacji, a sama aplikacja blokuje możliwość wykonywania zrzutów ekranu.
Wzrost popularności pomimo skandalu
Obecnie zespół Tea – jak twierdzi jego rzecznik – współpracuje z zewnętrznymi ekspertami ds. cyberbezpieczeństwa i „pracuje dzień i noc, by zabezpieczyć systemy i zapobiec dalszemu wyciekowi danych”. Firma deklaruje, że ochrona prywatności użytkowników jest najwyższym priorytetem. W sieci pojawiły się jednak pytania, czy to wystarczy i czy nie jest już za późno.
Pomimo skandalu aplikacja wciąż notuje wzrost popularności. Na Instagramie Tea podało, że w ciągu kilku dni przekroczyło 2 miliony nowych rejestracji, choć wiele użytkowniczek nadal oczekuje na dostęp do platformy. Jednocześnie w komentarzach zaczęły pojawiać się głosy zaniepokojonych kobiet, które domagają się wyjaśnień i większej przejrzystości co do zabezpieczeń danych osobowych.
Kontrowersje narastają także po stronie mężczyzn, gdyż niektórzy z nich skarżą się, że aplikacja umożliwia niesprawiedliwe piętnowanie, szczególnie że jest ona zamknięta na wersję drugiej strony. Oznacza to, że inni planują stworzenie „męskiej odpowiedzi” na Tea. Jedna z takich inicjatyw, aplikacja Teaborn, została jednak szybko zdjęta z App Store po tym, jak zaczęto publikować tam treści o charakterze zemsty seksualnej.
Tea miało być miejscem wspierającym kobiety w bezpiecznym randkowaniu. W świetle ostatnich wydarzeń stało się natomiast przestrogą, jak cienka jest granica między ochroną a narażeniem – zwłaszcza w świecie, gdzie cyfrowa anonimowość i prywatność pozostają iluzją.
Grafika: depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu