Dziś miarę innowacyjności danego kraju określa się w jednorożcach. Absolutnie nie ma mowy o bajkowych istotach z kolorowych książek dla dzieci. W świecie biznesu tak zwykło się określać młode innowacyjne spółki, których wycena wynosi przynajmniej miliard dolarów. Ich globalna populacja liczy obecnie ponad pół tysiąca, w Europie mamy ich 60, a w Polsce… okrągłe zero! Dlaczego wciąż nie wyhodowaliśmy pełnokrwistego, rodzimego jednorożca?
Autorem publikacji jest Przemysław Zakrzewski, dyrektor Korporacyjnego Centrum Technologicznego ABB
Kucyki, centaury i jednorożce to nie bohaterowie najnowszej produkcji Disneya, a wywodzące się z Doliny Krzemowej nazewnictwo dla młodych firm, których wycena wystrzeliła w górę, tuż po tym, jak dowiedział się o nich świat… i fundusze venture capital. Środowisko biznesowe co rusz zaskakuje nowymi terminami, jednak niech infantylna nazwa nikogo nie zmyli. To gra o wielką stawkę. Na szali znalazł się nie tylko prestiż, ale także kondycja całej gospodarki danego regionu.
Firma badawcza CB Insight uważa, że obecnie na świecie mamy ponad pół tysiąca jednorożców, w tym 60 w Europie. Czy to liczne stado? Słynna Dolina Krzemowa, ten maleńki skrawek północnej części Doliny Santa Clara, stała się domem dla blisko 180 przedsiębiorstw, których osiągnięcia są tak spektakularne, że określa się je mianem Unicorna. Jak widać, na Starym Kontynencie, jest to nie tyle gatunek zagrożony, ile rzadziej występujący.
W Polsce jeszcze nie doczekaliśmy się własnego przedstawiciela tego gatunku, ale być może już wkrótce okaże się, że jeden z nich kryje się właśnie nad Wisłą? Od dobrych kilku lat mówi się o tym, że w naszym kraju panują warunki sprzyjające powstaniu jednorożca (np. kadra specjalistów IT) i tylko kwestią czasu jest, aż pojawi się taki biznes. Szczególnie że swoich reprezentantów mają już państwa zlokalizowane w naszym bliskim otoczeniu, takie jak Litwa (Vinted) czy Estonia (Bolt).
Biznesowe jednorożce nie biorą się znikąd. Innowacyjne startupy, które równie łatwo podbijają serca techno nerdów, jak i czołówki gazet, są wypadkową pomysłu, ciężkiej pracy i wsparcia – zarówno finansowego, jak i organizacyjnego. O ile pierwsze dwa czynniki to już nasza narodowa specjalność, o tyle reszta pozostawia wiele do życzenia.
Fałszywi bogowie
Niegdyś usłyszałem, że wielkich ludzi od tych całkiem przeciętnych odróżnia to, że ci pierwsi nie boją się próbować. Nie inaczej jest z jednorożcami, które w swoim DNA wpisaną mają chęć i zdolność do realizacji karkołomnych projektów.
Skoro więc zewsząd docierają do nas informacje o tym, jak innowacyjne są nadwiślańskie firmy i ich produkty, czemu wciąż żadna z nich nie doczekała się plakietki “Unicorn”? „Innowacja” to ostatnimi czasy słowo wytrych, które zostało sprawnie wplecione do marketingowego żargonu, zajmując mało zaszczytne miejsce, gdzieś pomiędzy przymiotnikami „przełomowy” i „nowoczesny”. Moda na „innowację” odmienianą przez wszystkie przypadki sprawiła, że słowo to się nieco zdewaluowało.
Dobrze jest prowadzić firmę, którą inni postrzegają jako innowacyjną. Jeszcze lepiej jest posiadać w swoim portfolio innowacyjne produkty. Dlatego firmy chętnie stosują taką nomenklaturę. Prawda jest jednak taka, że wiele z nich, borykających się z przestarzałymi procesami czy też skostniałą kulturą organizacyjną, ma z rzeczywistą innowacją tyle wspólnego co robot kuchenny z robotem przemysłowym.
Naturalnie nie oznacza to, że nad Wisłą jesteśmy wyłącznie mistrzami PR-u! Nasi naukowcy potrafią wprawić w osłupienie i wywołać uczucie zazdrości nawet u doskonale wspieranych finansowo i organizacyjnie konkurentów z zachodu. Chodzi jedynie o pochopne ferowanie wyroków. Wiele projektów, które dopiero znalazły się na etapie badań, zbyt wcześnie zyskało medialny rozgłos, przedwcześnie rozbudzając nadzieje. Zapominamy, że często są to projekty doskonale rokujące jedynie w warunkach laboratoryjnych, eksperymentalnych, i brakuje im połączenia biznesowego, a faza aplikacyjna jest niedoinwestowana.
Kompleks Zachodu
Nasze olbrzymie ambicje sprawiają, że oczekiwania są bardzo wygórowane, często ponad możliwości rodzimej gospodarki. Potrzeba nam większej integracji wewnętrznej, wspólnych wysiłków, dzięki którym nasza praca będzie synergiczna i o wiele bardziej efektywna. Pojedyncze zrywy w postaci wyspecjalizowanych programów to stanowczo za mało. Potrzebujemy całej strategii, która pomoże skutecznie połączyć wszystkich interesariuszy. Musimy zbudować ekosystem ukierunkowany na innowacje, łączący przedsiębiorstwa z państwowym finansowaniem, który nie będzie miał na celu nacjonalizować, a wspierać najlepsze z koncepcji. Ich przydatność oceni niewidzialna ręka rynku – jeżeli będzie na nie popyt, przetrwają.
Innowacja wynika z kreatywności, a ta z kolei stoi w opozycji do modelu mechanicznego procesu nauczania, jaki od lat króluje w naszych szkołach. Nie chodzi o to by rozumieć, a o to by pamiętać. Często ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że mają do zaproponowania coś naprawdę wartościowego, a ich kreatywne pomysły są wygaszane przez brutalną rzeczywistość. Chociaż rada w stylu: „nasze nastawienie decyduje o ewentualnym sukcesie rynkowym” brzmi jak wskazówka z podręcznika dla akwizytorów to prawdą jest, że determinacja to fundament przyszłego sukcesu.
W tworzeniu kultury innowacji nastawienie to jedno z tzw. Kluczowych Czynników Sukcesu. Porównajmy dwa skrajne podejścia: amerykańskie i japońskie. W Stanach Zjednoczonych króluje kultura nieustannej motywacji. Nawet jeżeli jesteś w czymś naprawdę beznadziejny, możesz liczyć na słowa wsparcia, otuchy, a nawet pochwały. W tym samym czasie po drugiej stronie globu mamy wiecznie niezadowolonych mieszkańców wysp Hokkaido, Honsiu, Sikoku i Kiusiu. Japończycy wychowywani są w ogromnym szacunku do pracy i w życiu zawodowym koncentrują się na tym, by osiągnąć jak najwyższy poziom zaawansowania i oddania. I mimo to, że wielu z nich to się udaje, wciąż pozostają niezadowoleni. Niezależnie, który model bardziej nam odpowiada, oba są skuteczne, gdyż łączy je w zasadzie to samo, czyli konsekwencja i determinacja.
Mawia się, że naśladownictwo to największa forma uznania. Dlaczego więc nie możemy zaadaptować jednej z tych strategii na rodzimym gruncie? Profesor Andrzej Mencwel w wywiadzie dla magazynu Kontakt powiedział niegdyś, że: “Porównanie do całego Zachodu jest paraliżujące. Zostajemy nim obezwładnieni i wszystko, co najgorsze, zaczynamy przyznawać sobie, a na dodatek nie ma żadnego sposobu, żeby się z tego wydobyć”. Czy rzeczywiście mamy zakodowany kompleks Zachodu?
Inkubator dla jednorożców
Gdy patrzę z perspektywy moich własnych doświadczeń – ale i na analizy rynkowe – dochodzę do wniosku, że w Polsce istnieje sprzyjający grunt pod innowacje. Jedna z komórek Organizacji Narodów Zjednoczonych przygotowała niedawno raport, porównujący gotowość poszczególnych państw na nadejście nowych technologii. Wzięto pod uwagę między innymi takie czynniki jak dostęp do finansowania i działalność badawczo-rozwojową. W zestawieniu 158 krajów Polska znalazła się na 28. miejscu i została zaliczona do grona państw, które wyróżniają się ponad światową średnią.
Oczywistym czynnikiem, który utrudnia rozwój projektów badawczych w Polsce, a w rezultacie ich komercjalizację, są o wiele mniejsze środki, jakimi dysponują małe i średnie firmy czy też instytucje wspierające rozwój innowacji, a także brak długoletniej kultury ukierunkowanej na działania B+R. W wyniku tych oczywistych ograniczeń skłonność do ryzyka jest o wiele mniejsza. Nie oznacza to, że rodzimy rynek to mało żyzny grunt dla rozwoju innowacji. Uczelnie, prywatni inwestorzy czy organizacje państwowe dostrzegają potrzebę inwestycji w proces badań i rozwoju, a grantów na realizację projektu nie brakuje.
Rodzimi wynalazcy-innowatorzy mogą skorzystać z takich inicjatyw jak niedawno uruchomiony program Horyzont Europa, którego budżet wynosi 100 miliardów euro. Bardzo ciekawym projektem, tym razem z polskimi korzeniami, jest Sieć Badawcza Łukasiewicz, który nie tylko wspiera naukowców na początku ich drogi, ale także na etapie komercjalizacji ich pomysłów. W większości przypadków wizjonerzy-wynalazcy odbijają się od ściany, właśnie wtedy, gdy pomysł musi opuścić sterylne warunki laboratorium. Gdy sprawnie opracowana koncepcja musi zostać skutecznie sprzedana, pojawia się konieczność wsparcia finansowego oraz organizacyjnego. Nawet najlepszy pomysł, jeżeli nie zostanie poddany ocenie wolnego rynku, pozostanie tylko kolejną niespełnioną obietnicą.
Narodziny gwiazdy
Kapitał intelektualny i kreatywność, zarówno naszych doświadczonych naukowców, jak i młodych studentów, z którymi miałem przyjemność współpracować w ramach realizowanych inicjatyw i projektów, są naprawdę imponujące. Nic nie tracą także w konfrontacji z Zachodem. A to właśnie innowacyjny pomysł i jego realizacją stanowią te elementy startupowej układanki, które przesądzają o sukcesie bądź porażce.
Dlatego pytanie o narodziny jednorożca w Polsce nie powinno zaczynać się od „czy”, ale od „kiedy”. Sądzę, że jest to wyłącznie kwestia czasu i stanie się to raczej szybciej niż później. Szczególnie że aktualnie kilku kandydatów do tego tytułu już mamy: Booksy, Brainly i Docplanner. Te trzy startupy wymieniane są jako najlepiej rokujące i istnieją realne przesłanki, świadczące o tym, że już wkrótce któryś z nich stanie się tak wyczekiwanym Unicornem. A wówczas, możemy spodziewać się wysypu kolejnych innowacyjnych spółek znad Wisły, które swoimi przełomowymi produktami chcą zmieniać świat.
-
Przemysław Zakrzewski – dyrektor Korporacyjnego Centrum Technologicznego ABB. Z ABB związany od 2004 roku, dyrektor Corporate Technology Center w Krakowie. Jest współodpowiedzialny m.in. za rozwój i utrzymanie chmurowej platformy ABB Ability™, będącej podstawą cyfrowych rozwiązań Grupy ABB. Absolwent Politechniki Łódzkiej (2002) oraz Executive MBA University of Warsaw / University of Illinois (2014). Zdobył tytuł Diament CIO – Vox populi – vox CIO- w 2015 r. Pasjonat-programista, od wielu lat zafascynowany cyfrowymi technologiami oraz definiowaniem przyszłych interfejsów i metod współpracy człowiek-maszyna, maszyna-maszyna.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu