Ponad 10 lat temu zadebiutował serial, o którym dziś niewielu już pamięta, a to on wytyczył kierunek całej branży. To była produkcja, dzięki której wszyscy usłyszeli o Netfliksie nawet w krajach, gdzie wtedy platformy VOD jeszcze nie było. Także w Polsce.
Netflix to platforma streamingowa, bez której trudno wyobrazić sobie dzisiejszy świat oparty o streaming. A gdyby tak cofnąć się do 2013 roku? Świat wyglądał wtedy zupełnie inaczej. Dominowały tradycyjne stacje telewizyjne, a o streamingu dopiero zaczynało być głośno. Wtedy właśnie na scenę wkroczył "House of Cards", serial, który na zawsze odmienił oblicze telewizji. To właśnie ten serial, adaptacja powieści Michaela Dobbsa i brytyjskiego miniserialu o tym samym tytule, stał się pierwszą oryginalną produkcją Netflixa na globalną skalę.
Serial, który zdefiniował Netfliksa i całą branżę
Platforma zaryzykowała, inwestując ogromne pieniądze w projekt, który miał udowodnić, że streaming to przyszłość rozrywki. I udało się, bo "House of Cards" okazał się globalnym fenomenem, przyciągając miliony widzów przed ekrany i zdobywając uznanie krytyków. Co istotne, część widzów wpatrzonych w te ekrany w ogóle nie miała dostępu do platformy Netflix, głównie kojarzonej z rynkiem amerykańskim. Mimo to, także w Polsce o serialu z Kevinem Spacey'em robiło się coraz głośniej, głównie z powodu poziomu jaki reprezentował - każdy chciał go zobaczyć, więc znajdowano sposoby na dostęp do kolejnych odcinków, a przeróżne strony przygotowywały polskie tłumaczenia, wyjaśniając widzom znad Wisły zawiłości amerykańskiego systemu politycznego leżącego u podstaw rozgrywek głównego bohatera.
Serial opowiada historię bezwzględnego kongresmena Franka Underwooda (w tej roli Kevin Spacey), który po tym, jak zostaje pominięty przy wyborze na sekretarza stanu, postanawia wspiąć się na szczyt władzy, wykorzystując do tego manipulację, intrygi i bezwzględność. U jego boku stoi równie ambitna żona Claire (wspaniała Robin Wright), która okazuje się być równie bezwzględna w dążeniu do celu. "House of Cards" zachwycał wielowątkową fabułą, pełną politycznych intryg, zaskakujących zwrotów akcji i moralnie niejednoznacznych postaci. Serial pokazał, że produkcje przeznaczone na platformy streamingowe mogą być równie dobre, a nawet lepsze od tych tworzonych dla tradycyjnej telewizji. Rozmach, budżet i swoboda w tworzeniu od razu przyniosły efekty.
Inwestycja 100 mln dolarów zupełnie w ciemno
Historia "House of Cards" to również opowieść o intuicji i wizjonerstwie ówczesnego szefa ds. treści w Netfliksie: Teda Sarandosa. W oparciu o analizę danych dotyczących preferencji widzów (uwzględniających popularność brytyjskiej wersji "House of Cards" oraz filmów z Kevinem Spacey'em), Sarandos podjął bezprecedensową decyzję. Zlecił produkcję dwóch sezonów serialu, wykładając na stół 100 milionów dolarów, bez oglądania nawet pilotażowego odcinka. Decyzję podjął nawet za plecami szefującego wtedy platformie Reeda Hastingsa, ale Sarandos wierzył w potencjał projektu i intuicję Davida Finchera, który miał stanąć za kamerą pierwszych odcinków. Podkreślę jeszcze aspekt analizy danych oglądalności - kolejne lata pokazały, jak (nie)skutecznym działaniem potrafi być taka praktyka, gdy odgrywa ona pierwszorzędną rolę przy podejmowaniu decyzji o nowych projektach.
Tak zaczynał binge-watching
"House of Cards" nie tylko zrewolucjonizował sposób produkcji seriali, ale również wpłynął na to, jak je oglądamy. Netflix udostępniając wszystkie odcinki sezonu jednocześnie spopularyzował zjawisko binge-watchingu, czyli oglądania wielu odcinków serialu jeden po drugim. Ten model dystrybucji idealnie pasował do wciągającej fabuły "House of Cards", pełnej cliffhangerów i zaskakujących zwrotów akcji, zachęcając do pochłaniania kolejnych epizodów bez prawie żadnych przerw. Serial był chyba pierwszym, który widzowie oglądali w ten sposób już w dniu premiery, a niektóre portale prowadziły nawet relacje na żywo z seansu wszystkich 13 odcinków, jednocześnie recenzując kolejne sezony.
House of Cards otworzył drzwi dla największych hitów Netfliksa
Pierwsze sezony "House of Cards" zbierały entuzjastyczne recenzje i liczne nagrody, w tym Złote Globy dla Kevina Spacey i Robin Wright. Serial stał się wizytówką Netflixa, przyciągając do platformy nowych subskrybentów i umacniając jej pozycję na rynku. Powiedzmy sobie szczerze: sukces "House of Cards" otworzył drzwi dla kolejnych dużych i ambitnych produkcji, w tym "Stranger Things", "The Crown" czy "Squid Game", które dziś są znane i uwielbiane na całym świecie. Niestety, szósty sezon serialu okazał się być jego ostatnim. Nie chodziło jednak tylko o spadek popularności czy problemy z fabułą, bo ta w ostatniej serii, moim skromnym zdaniem, szorowała po dnie, ale o wydarzenia poza serialem.
Powodem zakończenia produkcji były przede wszystkim oskarżenia o molestowanie seksualne, które wysunięto przeciwko Kevinowi Spacey'owi. Skandal wstrząsnął produkcją, a Netflix podjął decyzję o usunięciu aktora z serialu. Ostatni sezon "House of Cards" skupił się na postaci Claire Underwood, która po śmierci męża (w serialu) obejmuje urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Choć serial starał się utrzymać poziom poprzednich sezonów, brak Kevina Spacey'ego był nader odczuwalny, a sama historia rzadko zaskakiwała i nie dawała już takiej satysfakcji w trakcie seansu. Twórcy nie mieli szansy dopowiedzieć historii Franka Underwooda do samego końca, ale starali się dowieźć serial do końca. Czy była to słuszna decyzja? Dziś już nie jestem tego taki pewien.
Koniec i efekt House of Cards
Pomimo kontrowersyjnego finału "House of Cards", i pod względem fabularnym, i pod względem produkcyjnym, serial pozostawił po sobie trwały efekt. Udowodnił, że platformy streamingowe mogą tworzyć produkcje na najwyższym poziomie, a widzowie są gotowi płacić za dostęp do wysokiej jakości treści online. Drugi sezon produkcji był jedną z pierwszych szeroko dostępnych treści w 4K, torując drogę pod rewolucję technologiczną na rynku i popularyzację telewizorów obsługujących ultrawysoką rozdzielczość. To dzięki "House of Cards" możemy dziś binge'ować większość nowych seriali. Pod pewnym względem serial zdefiniował Netfliksa jako markę na całym świecie i choć dziś wielu osobom może nawet nie wyświetlać się wśród rekomendowanych treści, to trudno odmówić mu znaczenia i wpływu, jaki miał na całą branżę.
P.S. Kojarzycie typowe "tudum" otwierające oryginalne produkcje Netfliksa? A pamiętacie stuknięcie sygnetem Franka Underwooda?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu