Filmy

Pewnie się nie znam. Ale „Wiedźmin: Rodowód krwi”, najgorszy serial Netflixa, bardzo mi się podobał

Mirosław Mazanec
Pewnie się nie znam. Ale „Wiedźmin: Rodowód krwi”, najgorszy serial Netflixa, bardzo mi się podobał
18

Czytając recenzje widzów widać, że film wzbudza skrajne emocje. Albo jest równany z ziemią, albo oceniany pozytywnie. Krytycy takich dylematów nie mają. Solidarnie uważają, że serial jest po prostu zły.

Na szczęście ja krytykiem nie jestem, daleko mi też do ortodoksyjnego miłośnika prozy Andrzeja Sapkowskiego, choć jego sagę o Wiedźminie przeczytałem całą, i to z dużą przyjemnością. Po prostu – lubię ciekawe historie tak na papierze jak i na ekranie. Książki fantasy, przynajmniej moim zdaniem, mają przede wszystkim dostarczać rozrywki. Choć oczywiście nie zaszkodzi, gdy zmuszą do myślenie czy refleksji – zresztą tak samo jak dzieła każdego innego gatunku.

Książki vs film

Idąc dalej – filmów o Wiedźminie nieco się obawiałem. Każdy z czytelników ma przecież w głowie inny obraz głównych bohaterów, który potem trzeba skonfrontować z wizją reżysera. Przeniesienie magii książki na ekran nie zawsze się udaje. Wciąż mam przed oczami polską wersję Wiedźmina z 2001 roku, o której mimo usilnych starań zapomnieć nie mogę.

Jednak Henry Cavill sprawdził się w tytułowej roli doskonale, zresztą jak każdy z aktorów. Sezon pierwszy podobał mi się bardzo, drugi – nieco mniej. Ale cały czas była to po prostu dobra rozrywka. Bo tak właśnie podchodzę do adaptacji sagi. Nie szukam w niej wiernego odtworzenia historii z książek. I tu właśnie będzie chyba największy zarzut jaki mają miłośnicy prozy Andrzeja Sapkowskiego do twórców serialu. Że potraktowali oni jego dzieła dość „luźno”, bez ortodoksyjnego podejścia do fabuły i szczegółów.

Co ciekawe, taki zarzut pojawia się też w wielu komentarzach np. na portalu Filmweb, pod „Rodowodem krwi”. Tymczasem on nie jest przecież oparty na żadnej z nich…

Nowa opowieść

Historia dzieje się w uniwersum stworzonym przez Sapkowskiego. Ale została od początku do końca wymyślona przez scenarzystów. W dużym skrócie i bez zdradzania szczegółów – opowiada o tym, dlaczego doszło do koniunkcji sfer czyli zderzenia różnych światów i skąd wzięli się wiedźmini. Autorzy nie musieli się trzymać niczego wiernie i mogli puścić wodze fantazji, oczywiście w granicach logicznego ciągu z książkami z cyklu sagi.

Przyznam się, że jak ognia wystrzegam się czytania jakichkolwiek recenzji dotyczących filmów które mam zamiar zobaczyć. Boję się, że podczas oglądania będę się musiał konfrontować z czyjąś, przychylną bądź nie, opinią. A ja wolę mieć czystą głowę i wyrobić sobie własne zdanie. I tak było w przypadku „Rodowodu krwi”. Oglądanie podzieliłem na dwa wieczory po dwa odcinki. Dopiero potem siadłem do komputera by rzucić okiem na to, co inni sądzą na jego temat. I mam wrażenie, że oglądałem zupełnie co innego niż ci którzy pokusili się o napisanie opinii.

Krytyka jest przeogromna. Zarzuca się mielizny w scenariuszu, proste schematy, poprawność polityczną (bohaterowie mają biały, czarny i żółty kolor skóry, są również homoseksualiści – po równo kobieta i mężczyzna). Najbardziej spodobał mi się fragment jednego z komentarzy dotyczący… odgłosów broni.

Nieustanne świszczenie ostrzy, które w pierwotnych dwóch sezonach Wiedźmina jeszcze dało się jakoś znieść, bo było subtelne i dotyczyło wybranych ruchów. Tutaj wystarczy że bohater trzyma sztylecik w wyciągniętej dłoni i stal śpiewa.

I tak dalej i tak dalej…

Jasne, z niektórymi nie ma co polemizować, bo rzeczywiście – gromada bohaterów jest różnych ras i ma różny kolor skóry – takie są po prostu fakty.

To nie ideał, ale...

Ale gra aktorska? Główne postaci: Eile w którą wcieliła się Sophia Brown i Fjall Kamienne Serce – Laurence O'Fuarain – zdecydowanie zapadają w pamięć. Gdy trzeba są zabawni, gdy trzeba, straszni a co najważniejsze – jak dla mnie zawsze wiarygodni. Podobnie z księżniczką Merywin czyli Mirren Mack.

OK, nie wszystko jest idealne. Scena płomiennego przemówienia do gnębionej ludności w czwartej części jest jak dla mnie zbyt patetyczna. Ale np. sceny walki – bez niepotrzebnej brutalności ale jak najbardziej realistyczne, ogląda się to po prostu dobrze.

Fabuła generalnie jest dość prosta ale są też zaskakujące zwroty akcji – wszystko w sam raz na wieczór lub dwa przyjemnej, wciągającej rozrywki.

I takie wrażenie mam nie tylko ja. Sporo osób jest zdziwiona totalną krytyką filmu i jego niskimi ocenami. Najczęściej pojawiają się komentarze mówiące o tym, że film ogląda się po prostu dobrze. I że nie jest to wielkie kino – ale też nie takie było założenie. To sprawnie zrealizowane kino fantasy w którym jasne, znajdziemy parę błędów czy niedoróbek, ale przy którym też miło spędzimy czas. I w sumie chyba o to w tego rodzaju filmach chodzi. Przynajmniej mi.

Ale oczywiście, fala krytyki, do której zresztą każdy ma prawo, już się rozlała. Wg. moich obserwacji zamienia się szybko w falę hejtu. Wszystko z tytułem filmu w nagłówku będzie się teraz dobrze klikało czy oglądało. Szkoda, że nie ma już miejsca na normalną dyskusję.

A teraz proszę, można mnie zjadać w komentarzach. Ja swoje zdanie przedstawiłem.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu