Gry

Największe kłamstwo dzieciństwa wspominam... z nostalgią

Jakub Szczęsny
Największe kłamstwo dzieciństwa wspominam... z nostalgią
4

Wiecie, znowu mnie wzięło na stare gry. Ale takie naprawdę stare: ponownie w ruch poszedł emulator NES-a i przypomniałem sobie stare, ogrywane przez siebie niegdyś tytuły. Wtedy nie było tak łatwo: emulatory nie istniały. Trzeba było pójść na targ i kupić w ciemno. Kwitł też handel polegający głównie na wymianach kartridżami.

O ile w krajach, gdzie NES występował przede wszystkim jako oryginał, do takich sytuacji nie doszło - w Polsce kwitł handel "lewymi" kartridżami. W mojej rodzinnej miejscowości, w sobotę zazwyczaj szło się na targ "u Ruskich". I rzeczywiście, nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy przywozili w swoich kracianych torbach przeciekawe cuda. Były to wiatrówki, śruty, wędki, ubrania, artykuły gospodarstwa domowego, małe i duże sprzęty. Czasami nawet samochody. Tata szedł robić swoje zakupy, a ja... swoje. Niemal na każdym szanującym się straganie widać było przede wszystkim żółte (ale i nie tylko) kartridże pasujące do Pegasusa.

Czytaj więcej: Subskrypcje to sztuka wyboru. Zabrałem się za porządki i… mam problem

Kiedy człowiek niekoniecznie był zaznajomiony z realiami, po prostu wybierał oczami. Na etykietce kartridża pręży muskuły żołnierz z karabinem? O cholera, to musi być strzelanka, biorę! Widzę ujęcie z Adventure Island? O, tak, tego mi trzeba. 9999999999 gier w jednym kartridżu? Ja w życiu tego nie ogram.

Spokojnie, ogram bez problemu. Rzecz w tym, że Polacy, którzy grali na Pegasusie byli raz po raz oszukiwani. I wcale im to szczególnie nie przeszkadzało. Nie słychać było niezadowolonych, nikt nie szedł "do Ruskich" z reklamacją. Kartridż w domu, transakcja zakończona. No, nie ma zmiłuj.

Panie, bo jakim cudem zmieści się 9999999999 gier w jednym kartridżu?

Gdyby tak było, to nawet mimo niewielkich rozmiarów gier na NES-a, kartridże byłyby generalnie potężnymi nośnikami. A jak z nimi było - wiadomo. Umieszczenie tylu gier byłoby zdecydowanie niemożliwe z uwagi na wcześniej wspomnianą pojemność. Ale - reklama dźwignią handlu. Ludzie kupują oczami, a w tamtych warunkach nikt nie był w stanie ocenić wiarygodności danych materiałów promocyjnych (etykieta na pewno nim była). W domu mogło okazać się, że zamiast strzelanki mieliśmy do czynienia z Tetrisem, Pinballem, Mario i Arkanoidem. Na etykiecie mogło być natomiast dosłownie wszystko - wszelkie cuda na kiju.

Wróćmy jednak do deklarowanej liczby gier na kartridżu. Taki zabieg oznaczał zasadniczo, że albo mamy do wyboru "x" pozycji, z czego większość to powtórki i powtórki powtórek, albo dziwne warianty gry. Twórcy kartridżów, manipulując kodem gry w zręczny sposób, mogli spowodować na przykład, że główny bohater będzie mieć inny kolor ubranka. Albo wystartujemy z pakietem żyć oraz konkretną bronią. Taki zabieg wprowadzono w 168 in 1 (kultowy kartridż), w którym mogliśmy uruchomić Contrę z 32 życiami oraz jedną z czterech dostępnych w grze broni.

Wspomniana składanka była tak zaawansowana, że pozwalała w niektórych pozycjach na liście manipulowanie samodzielnie ilością żyć oraz poziomem, od którego zaczniemy. Dla niektórych był to pierwszy raz, gdy udało się przejść Contrę - mając nielimitowaną ilość prób do dyspozycji, nie było to trudne. Ja w taki sposób trenowałem przechodzenie tego tytułu i dzisiaj... czasami udaje mi się przejść bez straty choćby jednego życia. Ostatnio mi się nie udało...

Czytaj więcej: Nadchodzi mnóstwo filmowych hitów na HBO GO. Co obejrzycie najpierw?

Pudełka lubią kłamać

"U Ruskich" można było kupić nie tylko kartridże, ale i same konsole. Te sprowadzano z Chin i opychano żądnym elektronicznej rozrywki klientom. Rodzice kupowali takie klony Famicoma dzieciom, dzieci grały, paliły zasilacze i rozwalały pady. Na pudełkach natomiast pojawiały się prawdziwe cuda - a to screenshot z jakiejś pecetowej strzelanki, a to kadr z popularnego filmu... a w zestawie sama konsola, pady, ewentualnie pistolet świetlny i jeden kartridż. Oczywiście taki, który w żaden sposób nie nawiązuje do tego, co obiecywał producent konsoli...

Nawet dzisiaj możemy znaleźć takie urządzenia w internecie. Niektóre z nich udają pudełka od PlayStation, inne nawiązują do Xboksa. Ba, design tych konsol czasami jest inspirowany nowoczesnymi maszynami do gier. Chińczycy są w stanie podrobić i stworzyć dosłownie wszystko. Jak widać, rynek nie znosi próżni. Ktoś to musi kupować.

Dzisiaj jest prościej. Bardziej cywilizowanie. Ale...

Ale człowiek tęskni, bo "to były czasy", a teraz to przecież nie ma czasów. Prawda? Nieprawda. Mimo wszystko, nie zamieniłbym się na możliwość szybkiego zakupi gier na Steamie czy w innym serwisie. Absolutnie nie wyobrażam sobie ponownego latania za kartridżami z myślą "a może się tym razem uda?". Odrobinę odrzucają mnie już ciągle palące się zasilacze i kontrolery, które - jeżeli miało się pecha - potrafiły się rozpadać w rękach. Jestem przyzwyczajony obecnie do czegoś innego, pewnie trudno byłoby mi się przestawić. Tęsknię, ale za ogólną beztroską. Niekoniecznie za technologią.

A jeżeli tęsknota bierze u mnie górę - wcale nie kupuje sobie kolejnego klona Famicoma. Po prostu uruchamiam emulator i gram na własnych zasadach. Mimo wszystko, ani trochę nie cofam się w czasie - po wszystkim wracam do normalnych zajęć. Tęsknota uleczona.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu