Felietony

Pamiętacie jeszcze czasy gdy ładowaliśmy odtwarzacze MP3, nie słuchawki?

Kamil Świtalski
Pamiętacie jeszcze czasy gdy ładowaliśmy odtwarzacze MP3, nie słuchawki?
Reklama

"Kiedyś było lepiej". Ale czy aby na pewno?

Nostalgia to silna sprawa. Wracając myślami do czasów beztroskiego dzieciństwa i dorastania - ciepło wspominam tamtejsze perypetie... oraz technologie z których wówczas korzystałem. Miałem to szczęście, że nie musiałem korzystać z konsol przenośnych jako odtwarzacza muzycznego (co było codziennością dla kilku moich ówczesnych kolegów). I choć tych kilkanaście lat później wydaje się to niezwykle abstrakcyjne — tak wyglądały ówczesne realia. Robiliśmy co się dało, na czym się dało — i czerpaliśmy z tego radość. Bo mogliśmy.

Reklama

Kiedy dziś wspominam tamte czasy, łapię się za głowę. Było to tak dawno, a tak niedawno jednocześnie. Zaś rynek zmienił się nie do poznania. I szczerze mówiąc - kwestia tego JAKIE urządzenie podłączaliśmy do prądu wydaje się mieć najmniejsze znaczenie. Patrząc jednak na wszystko przez pryzmat wygody - wręcz niewiarygodnym wydaje mi się myśl, jak szybko czasy się zmieniły.

"Nieograniczony" dostęp do muzyki za grosze

Jeżeli zdarza Wam się wciąż kupować oryginalną muzykę — czy to na cyfrowo, czy na CD czy na winylach — to wiecie, że jest to dość kosztowna sprawa. Zwłaszcza, kiedy porównamy ją do abonamentów, gdzie za kilkanaście-kilkadziesiat złotych miesięcznie wykupujemy dostęp do ogromnej bazy, która jest na wyciągnięcie ręki tak długo, jak tylko jesteśmy połączeni z internetem. I nie, nie musimy niczego synchronizować, niczego podłączać fizycznie — jak miało to miejsce z moim Creative MuVo V100. Nie zrozumcie mnie źle — w czasach świetności tej maszynki, kochałem ją na zabój. Korzystałem z niej każdego dnia, zawsze miałem przy sobie zestaw akumulatorów na wymianę... i zawsze irytowałem się, na plączące się słuchawki. Kilka razy w tygodniu też wymieniałem przynajmniej część utworów (wiecie, 1 czy 2 GB pamięci nie pozwalały specjalnie poszaleć). Wszystko to trzeba było wgrywać ręcznie, po podłączeniu urządzenia do komputera. Abstrakcyjne i... z dzisiejszej perspektywy wręcz niewyobrażalne, bowiem żyjemy w czasach gdy przed startem samolotu jeszcze na pasie startowym przypominam sobie o albumie i pobieram go w kilkadziesiat sekund, jeśli tylko mi na to zasięg pozwoli.

To był także czas, w którym zacząłem odkrywać podcasty. Tak, teraz wszyscy słuchamy podcastów — nasze ulubione serie automatycznie synchronizują się z w wybranej przez nas aplikacji, a jeśli nie — to po prostu je streamujemy. Bo większość z nas najzwyczajniej w świecie nie przejmuje się żadnymi limitami związanymi z transferem danych. Packi są naprawdę solidne i tanie. Wtedy jednak — podobnie jak muzykę — każdy odcinek trzeba było pobierać osobno, pamiętać o tym, by zawczasu go skopiować do pamięci odtwarzacza.

To był zupełnie inny świat. Miło powspominać, ale czy jest za czym tęsknić?

Wielokrotnie pisząc o tym jak było — mamy na nosie różowe okulary i udajemy, że wszystko wyglądało kiedyś jak w bajce. Niestety, nie wyglądało. Granie na starych konsolach dawało od groma frajdy, ale teraz trudno wraca się do kontrolerów na (niezbyt długich) kablach, braku wstrzymywania gier w dowolnym momencie czy usypiania konsoli. Trudno wyobrazić sobie że jedną z niewielu gier na naszym telefonie był kiedyś Wąż, a wyklikiwane z "nutek" dzwonki były szczytem interaktywności telefonów. To samo tyczy się odtwarzania muzyki w drodze. Walkmany były rewolucją. Discmany były super (ale dopiero późniejsze, kiedy można było z nimi swobodnie spacerować). Przenośne "empetrójki" były naszymi kompanami na co dzień. Ale czy na stałe zamienilibyście wasz smartfon z aplikacjami muzycznymi i podcastami na którąkolwiek z tych opcji? Bo ja na pewno nie.

Teraz muszę martwić się wyłącnie ładowaniem słuchawek, bo jak rozładuje się telefon - to czegoś tam zawsze posłucham z zegarka ;).

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama