"Kiedyś było lepiej". Ale czy aby na pewno?
Nostalgia to silna sprawa. Wracając myślami do czasów beztroskiego dzieciństwa i dorastania - ciepło wspominam tamtejsze perypetie... oraz technologie z których wówczas korzystałem. Miałem to szczęście, że nie musiałem korzystać z konsol przenośnych jako odtwarzacza muzycznego (co było codziennością dla kilku moich ówczesnych kolegów). I choć tych kilkanaście lat później wydaje się to niezwykle abstrakcyjne — tak wyglądały ówczesne realia. Robiliśmy co się dało, na czym się dało — i czerpaliśmy z tego radość. Bo mogliśmy.
Kiedy dziś wspominam tamte czasy, łapię się za głowę. Było to tak dawno, a tak niedawno jednocześnie. Zaś rynek zmienił się nie do poznania. I szczerze mówiąc - kwestia tego JAKIE urządzenie podłączaliśmy do prądu wydaje się mieć najmniejsze znaczenie. Patrząc jednak na wszystko przez pryzmat wygody - wręcz niewiarygodnym wydaje mi się myśl, jak szybko czasy się zmieniły.
"Nieograniczony" dostęp do muzyki za grosze
Jeżeli zdarza Wam się wciąż kupować oryginalną muzykę — czy to na cyfrowo, czy na CD czy na winylach — to wiecie, że jest to dość kosztowna sprawa. Zwłaszcza, kiedy porównamy ją do abonamentów, gdzie za kilkanaście-kilkadziesiat złotych miesięcznie wykupujemy dostęp do ogromnej bazy, która jest na wyciągnięcie ręki tak długo, jak tylko jesteśmy połączeni z internetem. I nie, nie musimy niczego synchronizować, niczego podłączać fizycznie — jak miało to miejsce z moim Creative MuVo V100. Nie zrozumcie mnie źle — w czasach świetności tej maszynki, kochałem ją na zabój. Korzystałem z niej każdego dnia, zawsze miałem przy sobie zestaw akumulatorów na wymianę... i zawsze irytowałem się, na plączące się słuchawki. Kilka razy w tygodniu też wymieniałem przynajmniej część utworów (wiecie, 1 czy 2 GB pamięci nie pozwalały specjalnie poszaleć). Wszystko to trzeba było wgrywać ręcznie, po podłączeniu urządzenia do komputera. Abstrakcyjne i... z dzisiejszej perspektywy wręcz niewyobrażalne, bowiem żyjemy w czasach gdy przed startem samolotu jeszcze na pasie startowym przypominam sobie o albumie i pobieram go w kilkadziesiat sekund, jeśli tylko mi na to zasięg pozwoli.
To był także czas, w którym zacząłem odkrywać podcasty. Tak, teraz wszyscy słuchamy podcastów — nasze ulubione serie automatycznie synchronizują się z w wybranej przez nas aplikacji, a jeśli nie — to po prostu je streamujemy. Bo większość z nas najzwyczajniej w świecie nie przejmuje się żadnymi limitami związanymi z transferem danych. Packi są naprawdę solidne i tanie. Wtedy jednak — podobnie jak muzykę — każdy odcinek trzeba było pobierać osobno, pamiętać o tym, by zawczasu go skopiować do pamięci odtwarzacza.
To był zupełnie inny świat. Miło powspominać, ale czy jest za czym tęsknić?
Wielokrotnie pisząc o tym jak było — mamy na nosie różowe okulary i udajemy, że wszystko wyglądało kiedyś jak w bajce. Niestety, nie wyglądało. Granie na starych konsolach dawało od groma frajdy, ale teraz trudno wraca się do kontrolerów na (niezbyt długich) kablach, braku wstrzymywania gier w dowolnym momencie czy usypiania konsoli. Trudno wyobrazić sobie że jedną z niewielu gier na naszym telefonie był kiedyś Wąż, a wyklikiwane z "nutek" dzwonki były szczytem interaktywności telefonów. To samo tyczy się odtwarzania muzyki w drodze. Walkmany były rewolucją. Discmany były super (ale dopiero późniejsze, kiedy można było z nimi swobodnie spacerować). Przenośne "empetrójki" były naszymi kompanami na co dzień. Ale czy na stałe zamienilibyście wasz smartfon z aplikacjami muzycznymi i podcastami na którąkolwiek z tych opcji? Bo ja na pewno nie.
Teraz muszę martwić się wyłącnie ładowaniem słuchawek, bo jak rozładuje się telefon - to czegoś tam zawsze posłucham z zegarka ;).
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu