Microsoft

Oto Windows, którego oczekiwali użytkownicy

Jakub Szczęsny
Oto Windows, którego oczekiwali użytkownicy
30

Stało się. Uczestnicy programu Windows Insider wreszcie mogli pobrać wersję Windows 10, która uznawana jest za tą, która trafiła do partnerów giganta. Zmiany? Tych jest właściwie jak na lekarstwo. (w stosunku do wcześniejszych kompilacji z Windows Insider) W środowisku nowych technologii jest to ocz...

Stało się. Uczestnicy programu Windows Insider wreszcie mogli pobrać wersję Windows 10, która uznawana jest za tą, która trafiła do partnerów giganta. Zmiany? Tych jest właściwie jak na lekarstwo. (w stosunku do wcześniejszych kompilacji z Windows Insider) W środowisku nowych technologii jest to oczywiście wydarzenie całkiem spore – po miesiącach trwania programu wczesnych testów otrzymujemy wreszcie to, co stanowi kompilację pomysłów Insiderów oraz pracy giganta.

W tytule nie bez powodu napisałem, że jest to Windows, którego oczekiwali użytkownicy. Kluczowy dla tego stwierdzenia jest program Windows Insider, z którego Microsoft uzyskał wiele cennych wskazówek dla tego, jak ma wyglądać i czym cechować się powinien dobry system operacyjny. Windows 8(.1) miał brzydki zwyczaj wbijania użytkownikom na siłę pewnych idei. Biorąc pod uwagę to, że ów OS był obecny również na komputerach nieprzystosowanych do pracy z dotykiem – tam wymuszenie trybu Modern UI było rozwiązaniem co najmniej krzywdzącym. Mimo, że wielokrotnie dostawałem po twarzy określeniem „fanboj” często podnosiłem argumenty przeciw poprzednikowi „dziesiątki”. Modern UI na najzwyklejszych laptopach to jeden z nich. Dopiero, gdy odbyła się u mnie przesiadka na urządzenie hybrydowe, mogłem uznać pomysł giganta za dobry. Mimo wszystko jednak repozytorium dla nowego Windows wygląda w dalszym ciągu biednie. Oby to się zmieniło na lepsze – w tym wypadku na dużo lepsze.

Windows 10 to również triumfalny powrót menu Start, które było solą w oku poprzednika. Zaryzykuję stwierdzenie, że właśnie pozbawienie użytkowników tego obszaru pogrzebało naprawdę dobrą produkcję Microsoftu. Z użytkownikami należy obchodzić się ostrożnie i „ósemka” była dobitnym przykładem na to, jak ich nie wkurzać. Po tym, jak gigant postanowił sobie ukręcić łeb znanemu i lubianemu rozwiązaniu, w Sieci rozpoczęła rozprzestrzenianie się fala niezadowolenia. I według mnie całkiem słuszna. Dziwi mnie fakt, iż Microsoft potrzebował kilka lat na to, by przemyśleć swój poprzedni pomysł. Już w „ósemce” spokojnie można było dać wybór użytkownikom, z czego im się wygodniej korzysta lub stworzyć mechanizm, który wiele rzeczy wykona za osobę siedzącą przed komputerem. Taką rolę w Windows 10 odgrywa właśnie Continuum – zależnie od wykrytego scenariusza użytkowania komputera, interfejs Windows zostanie przystosowany albo do pracy z dotykiem, albo do pracy z zewnętrznymi urządzeniami służącymi do wprowadzania komend.

Nowe okienka w porównaniu do Windows 8.1 dostały ogromnego kopa wydajnościowego. W trakcie testów w programie Windows Insider obserwowano istną sinusoidę wydajności testowego oprogramowania, ale rzecz jasna jest to całkiem słaby punkt odniesienia, bowiem mieliśmy do czynienia właśnie z wersją testową. Mając jednak przy sobie dwa porównywalne urządzenia z jednym i drugim systemem na pokładzie, mogę śmiało stwierdzić, że Windows 10 poczynił konkretny krok ku zwiększeniu wydajności. Jednak w beczce miodu musiała znaleźć się łyżeczka dziegciu. „Dziesiątka” ma czasem okresy poważnego spowolnienia, a Microsoft Edge… ma problem z obciążaniem komputera. Dosłownie w chwili, gdy piszę ten tekst, Edge przy otwartych pięciu kartach (2 karty kokpitu Antyweba, 1x Facebook i 2 strony informacyjne) zjada cały gigabajt pamięci RAM, a procesor dzięki niemu obciążony jest w ponad 50 procentach. To stanowczo zbyt dużo, jak na tak mikrą ilość kart – Internet Explorer czasem wisiał z otwartymi kilkunastoma kartami i pożerał mniej więcej tyle samo zasobów.

I choć Windows 10 stał się o kilka rzędów wielkości ładniejszy od swojego poprzednika, w wersji TH1 widać pewne przejawy niekonsekwencji giganta w kwestii dopieszczenia interfejsu użytkownika. Już pomijam takie niuansiki, jak wykopanie z Windows 10 świetnej integracji eksploratora plików z OneDrive. Akurat ta zmiana mocno mnie rozsierdziła i co gorsza, nie widać planów Microsoftu, które miałyby tę funkcjonalność przywrócić. To akurat „antydowód” na to, że Microsoft słucha użytkowników. W kontekście słabszych urządzeń opartych na Windows (mowa o tych, które dysponują mikrymi dyskami ok. 32 GB) jest to ogromna zmiana na minus.

Pewne elementy interfejsu do siebie kompletnie nie pasują. W Windows 10 TH1 dalej mamy do czynienia z dwoma wariantami widoku ustawień – „starowindowsowy” panel sterowania i nowy ekran Ustawień. I gdyby funkcjonalność obydwu zwyczajnie się dublowała, byłoby wszystko w porządku. Są jednak takie sfery działania systemu, których nie sposób tknąć się w Ustawieniach, a są obecne w Panelu Sterowania i vice versa. Wychodzi zatem na to, że niektórzy będą błądzić po odmętach dostępnych opcji w systemie obijając się o jeden i drugi obszar zmiany ustawień. Uwielbiam spójność i przejrzystość w systemie – to kolejny dowód na to, że w tej kwestii do poprawy jest naprawdę wiele.

Aplikacje ze Sklepu w Windows 10? Słabo.

Otworzenie jakiejkolwiek aplikacji ze Sklepu w oknie objawi się mało przyjemnym obrazkiem – te nie dostosują się do trybu widoku w mniejszym okienku i po obu stronach zobaczymy czarne pasy. Nie jest to wina Microsoftu – dostosowanie aplikacji do Windows 10 stoi po stronie deweloperów, jednak ci mogą mieć tę kwestię daleko w poważaniu. Pytanie tylko, czy zdążą na rynkową premierę kolejnej odsłony okienek – jeżeli nie, to ten element systemu będzie poważnie kulał. Owszem, istnieje mnóstwo aplikacji, które dają sobie z tym radę. Jest jednak wiele tych, które ze zmianą rozmiaru nie dają sobie rady.

O ile nowy Sklep jest dużo ładniejszy, na pewno czytelniejszy, to zdarzają mu się pewne problemy. Po pierwsze ruletką jest to, czy w ogóle aplikacja Sklepu uruchomi się. Jeżeli już uda jej się poprawnie wystartować, to może zdarzyć się, że uparcie będzie zgłaszała błędy przy pobieraniu programów z repozytorium.

Jednak żeby powiedzieć więcej o nowym Windows, wypada się z nim zapoznać nieco dłużej. Jestem przeciwny pisaniu jednoznacznych osądów nawet po kilku dniach roboczych z danym urządzeniem, czy oprogramowaniem. Windows 10 niby jest ze mną od kilku miesięcy – niemalże codziennie. Jednak wersja TH1 wymaga ode mnie nieco większej „troski” i jestem pewien, że w trakcie kilkudniowej pracy z tą wersją okienek pojawi się jeszcze więcej niuansików, które z pewnością Was zainteresują. Obecnie można przyznać, że do dopracowania jest jeszcze bardzo wiele. Kierunek zmian jednak jest całkiem słuszny. Jeżeli obawiacie się „nieużywalności” Windows 10 w wersji TH1, to nie ma większych obaw – „dziesiątka” wylądowała na moim komputerze przeznaczonym do pracy, zresztą Windows 10 był tutaj obecny właściwie od pierwszej edycji systemu w programie Windows Insider.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu