Felietony

Ołówek i kaseta magnetofonowa, pamiętacie ten duet?

Bartosz Gabiś
Ołówek i kaseta magnetofonowa, pamiętacie ten duet?
Reklama

Nim każde pytanie zaczęliśmy kierować do Google, trzeba było sobie jakoś radzić. Co mogło być lepszym źródłem niż wiedza przekazywana z ust do ust w szkolnych korytarzach i na podwórkach?

W ostatnim czasie można bardzo wyraźnie zauważyć powrót trendów sprzed lat. Jest to widoczne zarówno w ubiorze jak i technologii. W ciągu minionych kilku lat młodzież zaczęła odkrywać seriale sprzed dwudziestu lat, a w nich sprzęty, które dla wielu z nas były dawniej codziennością. Przez to coraz częściej sięgam pamięcią, do tych wszystkich ciekawostek, które już przeminęły, ale wciąż w środeczku rozgrzewają.

Reklama

Masz ołówek i kasetę magnetofonową, rozwiąż rebus

Jednym z przykładów sztuki survivalu z tamtych czasów, jest niewątpliwie magia kształtu ołówka. Nie tylko dzięki swoim kilku ściankom nie stacza się łatwo z biurka, ale idealnie się sprawdza w dobie kryzysu. Prawdopodobnie wielu tak jak i ja, nie miało nowiutkiego walkmana, lecz odziedziczonego po starszym rodzeństwie, kuzynostwie czy jeszcze kimś innym. Mój odtwarzacz odziedziczyłem po mojej mamie, był zadbany, ale zdarzały mu się potknięcia. Nigdy nie zgłębiałem tajników działania walkmanów, lecz mój lubił sobie zjeść taśmę kasety. Robił to na tyle regularnie, że w mojej kolekcji chyba co druga kaseta miała jak szalona pomięte te tasiemki. Wtedy oczywiście się zaczynało, trzeba było wszystko rozplątać, a na koniec, przecież nie palcem, tylko ołówkiem właśnie wciągało się metry taśmy kasety magnetofonowej.

Depositphotos

A skoro już mowa o kasetach. Pamiętacie, ile razy się zdarzyło, że rodzice nagrali jakieś bzdury na wasze odcinki seriali i bajek? Och jak ja długo czekałem na premierę Final Fantasy Spirit Within na HBO. Jak tylko pojawiły się pierwsze zapowiedzi premiery (bo tak kiedyś HBO robiło), byłem gotów. Wszystko ustawione jak należy i bez problemu film został nagrany, ale zapomniałem o najważniejszym... Użyć taśmy klejącej. Odtwarzacze kaset VHS miały bardzo prosty system do rozpoznania czy można nadpisać treść nośnika. Kaseta VHS miała malutki kwadracik z kawałkiem plastiku. Po jego wyłamaniu można było ponownie coś nagrać, więc po jakimś czasie, w celu uniknięcia takiego przypadku, wystarczyło go zakleić.

Szczególnie ciepło wspominam właśnie kasety magnetofonowe, które zaszczepiły we mnie nawyk... Chyba na całe życie, zasypianie przy muzyce lub książce. Z tym że musiałem sobie radzić po swojemu i nie miałem dostępu do kupnych audiobooków, a ile można słuchać kaset English Junior z Looney Tunes? Wolałem na przykład pokemony! I teraz dopiero do mnie dotarło, jak naturalnym niegdyś było "przegrywanie" treści z nośnika na nośnik i w ogóle z jakiegokolwiek medium. Nie wiele myśląc, po prostu ustawiałem magnetofon przy telewizorze i wciskałem REC. Potem kaseta trafiała do swojego pudełka z okładką przeze mnie narysowaną.

Domowy projektant i kompozytor

Depositphotos

Skoro już mowa o artystycznych zaciągach. Pomimo tego, że nasze smartfony są prawdopodobnie najbardziej osobistymi rzeczami, jakie większość świata posiada, jednocześnie są bardzo nijakim aspektem naszego życia. Dawniej w tym przypadku, jak i wielu innych, producenci prześcigali się w wymyślaniu nowych kształtów i uczynienia urządzenia unikalnym. Nowe, wymienialne obudowy, migające naklejki reagujące na nadchodzące połączenie, to wszystko było codziennością dawnych lat. Innymi elementem, którego mi dziś brakuje, praktycznie każde urządzenie miało uszko na zawieszkę. Dlatego cieszy mnie, jak coraz częściej widzę takie oczka w etui telefonu, a i widać, że ludziom również brakuje tego dodatkowego czegoś. Często ratując sytuację, poprzez umieszczenie kompozycji naklejek, za przezroczystymi pleckami etui.

Jednym z bardziej fascynujących, dzisiaj już kompletnie martwych, elementów telefonów komórkowych, był kompozytor. Nie pamiętam już dokładnie, ale pozwalał chyba na ułożenie melodii z około trzydziestu nut. Wymagał wiele cierpliwości i najlepiej jakiejś znajomości muzyki, mimo to i tak potrafił wciągnąć. Pamiętajmy jednak, że były to czasy płatnych dzwonków i logo, więc taki kompozytor pozwalał zaoszczędzić trochę złotówek. Pamiętam wciąż, jak tato mi zrobił niespodziankę i wrócił któregoś razu z pracy z ogromnym skoroszytem pełnym dzwonków. Z Archiwum X, Rocky, Gliniarz z Beverly Hills, nie było już dla mnie granic.

PlayStation i inne czarowanie gier, czyli tajemnice podwórkowe

Depositphotos

Często się zastanawiam, jak to możliwe, że pomimo braku internetu, pewne sekrety po prostu każdy znał? Jeszcze dziwniejsze było to, że im bardziej zakręcona jego treść, tym powszechniej był znany, ale te łatwe już nie. Na przykład pokemony. Istnienie kabelka do wymiany pomiędzy Gameboy'ami było wiedzą, którą zdobyłem dużo za późno. Ja i moi koledzy, bo chociaż sam nie posiadałem konsolki, to w świetlicach zawsze się gromadził krąg wiernych fanów. Wspólnie dopingowaliśmy drogę do ewolucji pokemonów, które nigdy nie miały się zmienić, bo brakowało zewnętrznego akcesorium. Zmarnowane godziny, ale! Złapanie Mew? Żaden problem.

Czy naprawdę żaden? Otóż wielu wciąż wierzy, że to jest mit. Nawet jakiś czas temu w podcaście 8-4 Play, prowadzący poddawali w wątpliwość jego realistyczność, mimo że jeden z założycieli był autorem pierwszego, amerykańskiego przewodnika po grze. Zaczyna się to tak. W mieście Cerulean City trzeba się udać na północ, pokonać most drogi 24 i pójść prawo. Ale uwaga, na końcu będzie trener z tylko jednym pokemonem, Slowpokiem. Jego trzeba koniecznie ominąć. Długi czas później, po dotarciu do Lavender Town, należy iść w lewo, drogą aż do samego końca, gdzie będzie podziemny tunel. Uwaga! Konieczne jest posiadanie pokemona z HM FLY. Przed wejściem do przejścia, będzie stał trener i gdy tylko pojawi się wykrzyknik nad jego głową, trzeba natychmiast wcisnąć start i polecieć do Cerulean City i tym razem zawalczyć z trenerem ze Slowpokiem. Po skończonej potyczce wrócić do Lavender Town i tym razem, gdy znów będziemy się chcieli udać w lewą stronę, w przejściu zaatakuje nas Mew na piątym poziomie. Czy ktoś może mi wyjaśnić, jak ten sekret z podwórka był rozpowszechniony bez internetu?

Reklama

Każdemu jest znany trik z dmuchaniem w kartridż NESa/Pegazusa i chociaż wiemy dzisiaj, że tak naprawdę jest to bardzo zły nawyk, który niszczy grę, co z tego? Niejedna osoba da sobie rękę uciąć, że to działa, bo magicznie gry zaczynały się włączać lub działać poprawnie. A czy znaliście sztuczkę z zapałką i pierwszym PlayStation? Kolejna niesamowita wiedza godna przekazywania w spadku. Potrzeba dosłownie jednej, oryginalnej gry, żeby móc włączyć pożyczoną od kolegi kopię bezpieczeństwa. Zapałkę trzeba wcisnąć w zabezpieczenie, które informuje konsole o zamkniętej pokrywie. Gdy gra startuje i ruszają odczyty zabezpieczeń, przy zmianie ekranu trzeba wsadzić pożyczoną wersję, przy kolejnej znów oryginał i na koniec tę właściwą płytę. Wszystko bez ingerencji w samo urządzenie. Ale uwaga, trzeba zapomnieć o tytułach na kilku płytach.

W ciągu ostatnich 25. lat świat niewiarygodnie się przeobraził, pewne rzeczy uległy ewolucji, inne po prostu musiały zniknąć do momentu powrotu jako kolekcjonerskie ciekawostki. Bardzo jestem ciekaw, które z dzisiejszych rozwiązań dołączą do kart telefonicznych z impulsami, telefonów stacjonarnych z obrotową tarczą czy konsol ruchowych z epoki Wii.

Reklama

 

Stock image from Depositphotos

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama