Felietony

Odpaliłem Tempest Rising i poczułem się jakbym miał znowu 14 lat

Tomasz Popielarczyk
Odpaliłem Tempest Rising i poczułem się jakbym miał znowu 14 lat
Reklama

Seria Command & Conquer była jednym z moich pierwszych doświadczeń, jeżeli chodzi o pecetowe granie. Z racji wieku dołączyłem do grona zagorzałych fanów RTS-ów dopiero na etapie Tiberian Sun, ale potem poszło już z górki. Red Alert 2 wraz z dodatkiem Yuri’s Revenge szybko stały się moją ulubioną grą po wsze czasy, a Generals skradły dziesiątki długich wieczorów.

Z ogromnym żalem patrzyłem zatem na to, co działo się z serią potem. Ogrom uproszczeń, nieudane rozwinięcia i zajeżdżanie marki przez księgowych EA sprawiły, że finalnie C&C umarło. A przepraszam – zostało sprowadzone do mobilnych potworków niemających nic wspólnego z pierwowzorem.

Reklama

Tempest Rising to produkcja adresowana zatem prawdopodobnie do takich ludzi jak ja. I choć raczej wiadomo, że nie wywróci ona stolika, nie przeprowadzi żadnej rewolucji gatunku (bo byłoby to trudne – o ile w ogóle możliwe), trudno nie czuć ekscytacji na myśl o możliwości wcielenia się raz jeszcze w „Commandera”.

Jak za starych dobrych czasów…

Akcja Tempest Rising rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości po globalnej wojnie nuklearnej, która wybuchła w wyniku eskalacji kryzysu kubańskiego w 1962 roku. Po kilku dniach walk USA i ZSRR zawarły rozejm, a świat został podzielony na strefy wpływów. Na skażonych terenach pojawia się tajemnicza roślina – tytułowy tempest – stanowiąca nowe, niezwykle wydajne źródło energii.

O kontrolę nad tym surowcem rywalizują dwie główne frakcje. Global Defense Force (GDF) – reprezentująca zachodnie rządy, dążąca do utrzymania pokoju, ale również wykorzystująca tempest jako zasób energetyczny. Tempest Dynasty – organizacja wywodząca się z państw Europy Wschodniej i Azji, traktująca tempest jako swoje dziedzictwo i klucz do potęgi


Brzmi znajomo? Fabuła wydaje się wręcz łudząco podobna do konfliktu GDI i Bractwa NOD o złoża tyberium. Pewnym powiewem świeżości jest trzecia, tajemnicza siła, która pojawia się w trakcie kampanii, a fabuła stopniowo odkrywa prawdziwe pochodzenie tempestu i związane z nim zagrożenia dla całej planety. Co jednak najważniejsze – czuć tutaj ducha Command & Conquer w pełnym tego słowa znaczeniu!

Do rozegrania mamy tutaj dwie kampanie fabularne – po 11 misji dla każdej ze stron. Poznajemy w trakcie nich historię z perspektywy obu frakcji. Będziemy tutaj stawiani przed różnorodnymi zadaniami – zarówno głównymi jak i opcjonalnymi. Na szczęście twórcy stanęli na wysokości zadania, bo nie zawsze będzie to eliminacja wszystkich sił przeciwnika. Rozgrywka jest pod tym względem zróżnicowana i raz przyjdzie nam budować ekonomiczne zaplecze, a innym razem prowadzić bardzo ograniczoną gromadkę kilku jednostek po wypełnionej wrogimi oddziałami mapie. Trzeba tutaj pochwalić to, jak pieczołowicie przygotowano każdą misję.


Reklama

Sam gameplay nie zaskoczy Was jakoś szczególnie mocno, bo opiera się na sprawdzonych schematach. Budowa bazy wymaga surowców – te zdobywamy na specjalnych polach tempestu. Następnie musimy zadbać o odpowiedni poziom zasilania, wybudować odpowiednie struktury i rozpocząć szkolenie jednostek.

Walka to w dalszym ciągu rozwinięcie systemu papier/kamień/nożyce. Pewne jednostki „biją” mocniej jedne, ale za to mogą szybko dostać w ciry od drugich. Kluczem do zwycięstwa jest zatem zrekrutowanie względnie zróżnicowanej gromady wojaków, a następnie rozjechanie bazy przeciwnika niczym walec. „Taktyka”, którą zna każdy fan C&C.

Reklama


To też sprawia, że grze (jak i całemu gatunkowi) brakuje trochę głębi. I nie zmieniają tego niestety urozmaicenia, jak np. tymczasowe statusy jednostek ograniczające np. ich specjalne umiejętności. Twórcy dorzucili też parę innych innowacji, jak drzewko technologiczne rozwijane między misjami. Ale w dalszym ciągu nie ma to większego wpływu na sam gameplay.


Poza kampanią mamy tryb skirmish oraz rozgrywkę wieloosobową. Niestety ze względu na fakt, że mamy tutaj tylko dwie frakcje i ograniczone tryby, zabawa staje się relatywnie szybko powtarzalna. Podobno ma to się zmienić w przyszłości (zakładam, że za sprawą DLC), ale tu twórcy nie zdradzili jeszcze zbyt wiele.

Przepiękna oprawa i niezłe audio

Tempest Rising oparto na silniku Unreal Engine 5, co jest pewnym zaskoczeniem, ale też pokazuje, jak potężny potencjał drzemie w tym narzędziu. Efekty mnie osobiście oczarowały, bo gra prezentuje się fantastycznie (jak na RTS-a). Modele jednostek oraz budowli zostały dopracowane i oferują wysoki poziom detali. Same mapy zresztą również wyglądają naprawdę przyzwoicie i potrafią przykuć wzrok. Prawdziwą gratką są jednak animacje ataków, wybuchów oraz wszystkiego, co dzieje się na polach bitwy. To zdecydowanie najładniejsza strategia czasu rzeczywistego, z jaką przyszło mi kiedykolwiek obcować.

Reklama


Równie nieźle wygląda to na polu audio. Choć tutaj nie udało się ustrzec pewnych wpadek – szczególnie widocznych podczas renderowanych przerywników filmowych pomiędzy kolejnymi misjami. Miejscami kuleje tutaj synchronizacja ruchu warg z wypowiedziami (stąd chyba tak wiele postaci ma maski) – niemniej sam voice acting wypada fajnie i przekonująco.


Tempest Rising oferuje też bardzo solidny, zróżnicowany soundtrack, za który odpowiada kilku kompozytorów, w tym Michael Markie oraz legendarny Frank Klepacki. Muzyka dynamicznie dostosowuje się do sytuacji na polu bitwy – podczas walk pojawiają się gitarowe, energetyczne utwory, a w momentach skradankowych lub spokojniejszych słychać ambientowe podkłady.

Gra dla starych pryków?

Tempest Rising to udany powrót do korzeni gatunku RTS, który najbardziej docenią fani klasycznych strategii. Gra zachwyca oprawą, a także rozbudza ogromny sentyment, bo pełnymi garściami czerpie z produkcji Westwood Studios sprzed lat (miejscami mam wrażenie, że ociera się wręcz o plagiat). Jeżeli, tak jak ja, zagrywaliście się w przeszłości w Tiberian Sun, Red Alerta czy Generals, znajdziecie tutaj praktycznie wszystko, za co uwielbialiśmy te produkcje przed laty.


Czy jednak w 2025 roku ta formuła ma jeszcze rację bytu? Cóż, na pewno Tempest Rising nie dodaje zbyt wiele od siebie, by ją zrewolucjonizować ani uwspółcześnić (no chyba, że weźmiemy pod uwagę oprawę graficzną). Gra mocno opiera swoją atrakcyjność i grywalność na schematach, które działały przed laty i które dziś, po tak długiej przerwie, doskonale „siadają”.

Mam jednak wrażenie, że fajnie byłoby tutaj zobaczyć nieco więcej oryginalnych pomysłów i odważnych rozwiązań, które mogłyby nieco namieszać w tej formule. Chciałbym, żeby RTS na miarę 2025 roku nie był kalką tego, co kochaliśmy przed laty, a pewnym miksem klasycznych i nowoczesnych rozwiązań. Być może doczekamy się tego w DLC, a także kolejnych aktualizacjach, bo gra ma być stale rozwijana. Trzymam mocno kciuki, bo pod wieloma względami Tempest Rising jest zaskakująco udaną produkcją i prawdziwą gratką dla fanów gatunku.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama