Dwanaście godzin w pociągu przecinającym Polskę po przekątnej. Ja z pianą na ustach biegam po wagonie wywijając ręką uzbrojoną w telefon komórkowy. Pr...
Dwanaście godzin w pociągu przecinającym Polskę po przekątnej. Ja z pianą na ustach biegam po wagonie wywijając ręką uzbrojoną w telefon komórkowy. Próbuję złapać choć jedną kreskę zasięgu, by móc skorzystać z Internetu. Czy powinienem się leczyć?
Jestem uzależniony od sieci. Oto mój dzisiejszy coming out. Tak, przyznaję się.
Czy to patologia? Nie, Internet nie jest dla mnie ucieczką, lecz narzędziem, dzięki któremu pracuję, orientuję się w świecie i doskonale organizuję czas wolny.
Zawsze gdy to mówię, odzywają się głosy krytyczne - kiedyś nie było Internetu, a dawaliśmy radę. Owszem, kiedyś też nie było papieru toaletowego, tylko słoma, i też dawaliśmy radę. Ale czy chcielibyśmy do tego wzorca powrócić? Szczerze wątpię.
Nie jestem gadżeciarzem. Nie mam nawet tabletu. Telewizor, co prawda nowy LED, stoi do dziś bez połączenia z siecią. Internet przeglądam za to na netbooku w trasie, komputerze stacjonarnym w domu i na komórce w toalecie.
Niestety, mieszkam w Polsce, jak śpiewał artysta, a miniony tydzień boleśnie mnie w tym uświadomił. Dostałem kilka listów z pytaniem, czy opuściłem Antyweb. A broń Was, Panie Boże! Nie publikowałem tylko dlatego, że dopadł mnie XIX wiek...
Przez tydzień wojażowania po kraju między Wrocławiem, Krakowem, Świnoujściem i Szczecinem, nie miałem komfortu połączenia dłuższego niż minutę. Jako pracoholik rekreacyjnie podróżuję rzadko, więc nie miałem pojęcia, jak przedstawia się mapa zasięgu.
A wygląda to źle. Może podróżowałem złymi trasami, może mam telefon z niewłaściwej sieci, może los pchał mnie ulicami, gdzie nie ma Wi-Fi, może wewnętrzny kompas kierował mnie od jednej białej plamy do drugiej. Nie wiem.
Pewien jestem natomiast, że w podróży regularnie tracę dostęp do podstawowego narzędzia mojej pracy i nijak się to ma do buńczucznych zapewnień o największych zasięgach i najszybszych Internetach. Bardzo mi to natomiast przypomina lata osiemdziesiąte i ganianie po pokoju z kawałkiem drutu, by złapać Radio Luxemburg.
Dopóki nie zafundowałem sobie tygodnia wakacji, zielonego pojęcia nie miałem, że sytuacja przedstawia się tak niewesoło. Przypadek? Nie sądzę. Wciąż jesteśmy zaściankiem, w którym sieć, poza stałym łączem w domu, to jakiś niezwykły luksus. Wiocha, panie dzieju, a psy zadkami szczekają...
Niezależnie od tego, jak bardzo chcemy być nowocześni, Polska siecią nie przoduje. Mamy stałe łącza, są one szybkie, ale dostęp komórkowy i publiczne hot spoty to wciąż temat, który kuleje. Nic dziwnego, że w Szczecinie o mało co sprzedano by mi bilet na nieaktualny pociąg. Kasjerka brodziła w papierach, bez dostępu do rozkładu online, a ja, stojąc w upale, nie byłem w stanie złapać połączenia przez komórkę. Mało to nowoczesne, drodzy Państwo. I jest się czego wstydzić.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu