Artykuł sponsorowany

Nowe życie starego laptopa, czyli wymieniamy baterię

Tomasz Popielarczyk
Nowe życie starego laptopa, czyli wymieniamy baterię
29

W życiu każdego komputera przenośnego nastaje taki moment, kiedy… przestaje być przenośny. Baterie w naszych laptopach to krucha sprawa. Na ogół ich żywotność jest krótsza niż reszty podzespołów. Kiedy nasz sprzęt ciągle działa w najlepsze, my jesteśmy skazani ciągle nosić ze sobą zasilacz, bo bateria wystarcza na maksymalnie 30 minut. Rozwiązanie? Wymiana akumulatora.

Wokół baterii w laptopach urosło mnóstwo mitów, które ciągle krążą wśród mniej świadomych użytkowników.

Niektórzy ciągle kilkukrotnie rozładowują i ładują do pełna akumulatory w nowym sprzęcie, żeby je „sformatować”. Oczywiście w przypadku stosowanych obecnie litowo-jonowych i litowo-polimerowych nie ma to najmniejszego sensu. Mało tego, bywa wręcz szkodliwe. Inni natomiast wyjmują baterie na czas korzystania z ładowania sieciowego lub martwią, że po 100 proc. akumulator może ulec przeładowaniu.

A tymczasem warto po prostu trzymać się kilku prostych zasad. Najważniejsza to dbanie o temperaturę. Laptopy lubią się nagrzewać – szczególnie te gamingowe bestie, gdzie w zaskakująco cienkiej konstrukcji ukryto GeForce GTX 1070 lub nawet 1080. A tymczasem nasze ogniwa najlepiej czują się w ok. 20 stopniach Celsjusza. To oczywiście wiąże się też z miejscami, gdzie komputer zostawiamy – nagrzany latem samochód to zdecydowanie kiepski pomysł.

A skoro o temperaturze mowa, warto dodać, że często problemy sprawia pasta termoprzewodząca odprowadzająca ciepło z procesora (i często również GPU). W niektórych laptopach jej wymiana jest łatwa, w innych wymaga nieco wysiłku. Jeżeli jednak mamy problem z okiełznaniem temperatur w naszym laptopie, warto rozważyć taki zabieg.

Inna zasada to nierozładowywanie ogniwa do pełna. Tutaj przyjęło się, by utrzymywać stan naładowania w granicach 20-80 proc. Niektórzy twierdzą, że mniej to ryzyko pełnego rozładowania, co obniża trwałość ogniwa. Więcej w połączeniu z wysoką temperaturą (o którą, jak już wiemy nietrudno) to również prosty sposób na utratę wydajności. W praktyce rozładowanie do pełna w nowych ogniwach jest praktycznie niemożliwe, gdyż posiadają one stosowne zabezpieczenia. Mogłoby to być groźne zatem jedynie, gdybyśmy pozostawili baterię rozładowaną do 0% na dłużej – np. na kilka tygodni.

Na sam koniec wspomnijmy jeszcze o oprogramowaniu. Tutaj można zdziałać prawdziwe cuda. Windows 10 (ale też starsze wersje systemu) dają nam ogrom możliwości, dzięki którym zredukujemy zapotrzebowanie na energię. Najprościej oczywiście stosować dedykowane schematy zasilania. Zachęcam jednak Was do pogrzebania i powyłączania animacji, efektów płynnego przewijania, a w skrajnych przypadkach nawet ograniczenie wydajności za pomocą zaszytych w ustawieniach suwaków. Szybko przekonacie się, że można zdziałać w ten sposób prawdziwe cuda.

RIP

Przychodzi jednak taki moment, kiedy nic nie pomaga. Nasz laptop działa 15-20 minut na baterii (albo nie działa w ogóle i od samego początku musimy trzymać go „na smyczy”) i nie przeskoczymy tego w żaden sposób. Recepta jest prosta – wymieniamy akumulator.

W naszym przypadku problem dotyczył laptopa Packard Bell EasyNote P5WS0. Sprzęt ma już swoje lata, ale ciągle działa sprawnie. Na pokładzie mamy 2-rdzeniowego Celerona B815 z zegarem 1,6 GHz wspieranego przez 4 GB pamięci RAM. Dane są przechowywane na talerzowym dysku 500 GB. Jest też napęd optyczny (nagrywarka)! Matryca ma przekątną 15,6 cala i rozdzielczość 1366 x 768, a więc taką jak zdecydowana większość tanich laptopów sprzedawanych w ostatnich latach. Na pokładzie mamy Windowsa 10.

Problemem jest oczywiście bateria. Oryginał z początku spisywał się dobrze. To 6-komorowy akumulator o pojemności 4400 mAh. Nowy laptop działał na nim maksymalnie 3 godziny. Po trzech latach czas ten spadł do jakiś 30 minut, co oczywiście wynikało z pewnych zaniedbań. Nikt nie przejmował się odpowiednią higieną pracy w tym modelu.

My zastępujemy ją zamiennikiem marki Green Cell z serii Ultra. Producent w ten sposób oznacza modele, w których zastosowano litowo-jonowe ogniwa 18650BF firmy Panasonic (kojarzycie japońskie Sanyo, które uchodzi za producenta najlepszych na świecie akumulatorków Eneloop – to ten sam producent). Mają one 6 komór i łączną pojemność 6800 mAh. Uzyskanie takich wyników to efekt zastosowania tlenku krzemu, którego domieszka pozwala zwiększać wydajność litowo-jonowych ogniw o nawet 20 proc.

To klasa premium wśród zamienników. W rezultacie efekty, które mamy uzyskać dzięki zastosowaniu takiego akumulatora w naszym laptopie mają być lepsze niż w przypadku oryginałów. Idzie za tym oczywiście też stosowna obsługa klienta. Akumulatory mają 12 miesięcy gwarancji w modelu door 2 door. Jeżeli zatem nawet będziemy mieli pecha, to producent szybko nam to zrekompensuje.

Zamiennik w praktyce

Już samo pudełko, w którym przyjechał do nas Green Cell Ultra robi wrażenie. Można się poczuć, jakbyśmy rozpakowywali smartfona. Niby detal, ale robi zdecydowanie pozytywne wrażenie. Wewnątrz poza samą baterią znajdujemy broszurkę z podziękowaniem za wybranie akurat tego produktu oraz informacjami na temat jego walorów. Znowu szczegół, ale zupełnie zmienia wrażenie użytkownika, który odtąd czuje, że dobrze wydał swoje pieniądze.

Sam akumulator różni się nieznacznie od oryginału – właściwie wszystko sprowadza się do naklejki na wewnętrznej stronie. Po zamontowaniu zamiennika nie widać żadnej różnicy. Nic nie odstaje, nie ma też żadnych luzów ani niespasowanych plastików. Zamiennik jest jedynie nieznacznie (kilkanaście gramów) cięższy od oryginału, a jego obudowa ma minimalnie inny odcień. Nie rzuca się to jednak szczególnie mocno w oczy.

Uruchamiamy komputer i co widzimy? Z godziny zrobiły nam się cztery. A to zaledwie początek, bo po przełączeniu na tryb oszczędzania i dezaktywowaniu modułów łączności z powodzeniem osiągniemy 6, a nawet 7 godzin. Gdyby wymienić talerzowy dysk w tym laptopie na jakiegoś sprytnego SSD, ten czas mógłby jeszcze nieco wzrosnąć. Dowodem niech będą zrzuty ekranu, na których porównujemy parametry starego i nowego ogniwa.

Dalsze testy są już tylko formalnością. Przy standardowym użytkowaniu laptop z powodzeniem wytrzymuje 4 godziny i 20 minut. Wynik ten udaje się nam powtórzyć przy drugim i trzecim razem (odchylenia wynoszą ok. 10-15 proc. Wnioski nasuwają się same.

Zamiennik lepszy od oryginału?

Faktem jest, że Green Cell Ultra przebijają oryginalne ogniwo pod względem pojemności oraz wydajności. Faktem jest też, że pod względem konstrukcji i wykonania nie różnią się one praktycznie w ogóle. Trudno zatem o lepszy wybór w sytuacji, gdy potrzebujemy „wskrzesić” starego laptopa i uczynić z niego ponownie przenośny komputer.

W naszym przypadku budżetowy PackardBell otrzymał nowe życie i może być z powodzeniem w dalszym ciągu wykorzystywany do pracy biurowej, przeglądania internetu i innych prostych scenariuszy (na które pozwoli jego specyfikacja). A koszt takiego wskrzeszenia jest przy tym naprawdę przyzwoity – zamykamy się w 200 złotych.

Spójrzmy jednak też na cały temat od innej strony. Jeżeli zamiennik jest lepszy od oryginału, to bateria Green Cell może posłużyć również w nowszych laptopach i sprawić, że będą działały po prostu dłużej bez ładowania. Na tym portfolio firmy się nie zamyka. W ofercie są bowiem też jeszcze większe akumulatory o pojemności 8800 mAh. Wisienkę na torcie stanowi tutaj seria PRO oparta na ogniwach Samsung SDI, która również może się pochwalić większą pojemnością (choć nie tak samo dużą jak opisywane wyżej Ultra). Widać zatem, że w kwestii doboru baterii do naszego laptopa – niezależnie czy starego czy nowego – możliwości mamy ogromne.

-

Materiał powstał we współpracy z marką Green Cell

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu