Pierwsze wrażenie – ale ładnie. Po 5 minutach żałowałem już jednak aktualizacji, ale po kolei. Mobilnej aplikacji Spotify na iOS używam praktycznie...
Pierwsze wrażenie – ale ładnie. Po 5 minutach żałowałem już jednak aktualizacji, ale po kolei.
Mobilnej aplikacji Spotify na iOS używam praktycznie od początku dostępności usługi w Polsce, cały czas na koncie premium. Nie była idealna, brakowało jej wielu funkcji, nie zawsze działała też tak jak trzeba, o czym pisałem już na AntyWebie przy okazji tekstu o samej usłudze. Generalnie jednak byłem zadowolony, korzystając z niej nawet w przypadku lokalnych plików, rippowanych przeze mnie osobiście z posiadanych płyt – chodzi o albumy niedostępne w Spotify. Marudziłem między innymi na brak equalizera i niemożność usunięcia zsynchronizowanych plików bez usuwania całej aplikacji. Cały czas miałem jednak nadzieję, że prędzej czy później któraś aktualizacja spełni moje życzenia. I w momencie, kiedy znajomi dali znać, że najnowsza appka sporo zmieniła w kwestii wyglądu, ochoczo ją pobrałem, z nadzieją, że kosmetyczne nowości idą w parze z funkcjonalnością. O słodka naiwności, chyba w najgorszych koszmarach nie przypuszczałem, że można jeszcze coś zepsuć. A jednak.
Jest ładniej
Zacznijmy jednak od samego wyglądu, który robi bardzo dobre pierwsze wrażenie. W poprzednim wyglądzie nie podobały mi się mocne kontrasty, które psuły odbiór całości. Czarne belki pomieszane z białymi i szarymi polami po prostu nie wyglądały dobrze. Przejście w całkowitą czerń odbieram więc jak najbardziej na plus. Jest schludnie, czytelnie, mocno rozmyta okładka na górnym pasku w liście utworów też prezentuje się fajnie, podobnie jak miniaturki coverów płyt na zestawieniu list odtwarzania. Nie ma jednak róży bez kolców i co chwila trafiam na zgrzyty. Wyżej wymienione okładki wyglądają ładnie tylko jeśli samo źródło jest w porządku. A często nie jest – widziałem już przynajmniej kilkanaście front coverów przyciętych tak nieumiejętnie, że nawet w miniaturce bolą oczy. Niezależnie od tego, czy zajmuje się tym człowiek, czy automat, nie sądzę by wycięcie kwadracika tak, by po bokach czy na dole nie zostały białe paski, było umiejętnością posiadaną jedynie przez wysokiej klasy specjalistów zarabiających grube pieniądze.
Moda na okrągłe zdjęcia dotarła również do aplikacji Spotify. W dużej mierze to kwestia gustu, dla mnie akurat sam pomysł wrzucania zdjęcia w koło jest w porządku. Gdyby taki na przykład Grzesiek Marczak i jego fotka w kółeczku w konkursie Lenovo był ikonką do klikniecie na tablecie, pewnie chętnie bym go wcisnął. Ba, nawet niecodzienny kadr przy fotce Grześka w stopce na głównej stronie AntyWebu jest w porządku. Dlatego, że zdjęcia nie wpisywał do okręgu automat, ale ktoś, kto trzeźwym umysłem ocenił, że twarz wykadrowana w taki sposób wygląda dobrze. Bo wygląda. W przypadku Spotify złapano po prostu listę okładek i zdjęć zespołów, wrzucono w algorytm i mamy małe koszmarki. Znajdziecie je w zakładce „Odkryj muzykę”, gdzie straszą przy niektórych rekomendacjach, które notabene są wciąż niezbyt trafne. Tajemnicą dla mnie jest natomiast to, jaki mechanizm decyduje o przedstawieniu grafiki klasycznie (kwadratowy obrazek) albo w tym nieszczęsnym okręgu. Raz jest tak, raz inaczej, raz kółko atakuje zdjęcie kapeli/wykonawcy, innym razem okładkę płyty. Koniec końców, jak tylko widzę okrąg, trafiają do niego obcięte do połowy głowy, logosy i tym podobne. Brzuchy i krocza członków zespołu Unleashed są zachęcające? Nie sądzę.
Na pierwszy rzut oka nowa aplikacja działa szybciej od starej. Faktycznie, na moim leciwym już iPhonie 4S da się poczuć większą płynność, szybsze przełączanie między zakładkami i tak dalej. Nie wiem czy możliwe jest, aby appka się zapowietrzyła, ale zdarza jej się to raz na jakiś czas (czego wcześniej nie było). Przykład? Bardzo lubię sterowanie z zablokowanego ekranu, oszczędza to konieczność wpisywania kodu zabezpieczającego telefon. Lubię, jeśli dobrze działa – już przynajmniej kilkanaście razy trafiłem na sytuację, kiedy przyciski nie reagowały na moje działania. Może inaczej – reagowały z kilku/kilkunastosekundowym opóźnieniem. Wygląda to mniej więcej tak, że chcę zmienić numer, nic się nie dzieje, stukam ekran ponownie, znów nic, jeszcze raz. Nic. Odkładam telefon, po chwili mam kombo składające się ze schematu – wskakuje kolejny utwór, trwa sekundę, następny znów sekundę i jeszcze raz. No błagam, jak można było to zepsuć? Ale to nie koniec problemów z zablokowanym ekranem. Kilkukrotnie trafiłem na sytuację, kiedy po wciśnięciu przycisku podświetlającego zablokowany ekran widziałem na nim utwór/album którego słuchałem kilka minut temu, a nie ten, który jest aktualnie odtwarzany. Wolne żarty.
Nie dodali, a zepsuli
Używam Spotify w wersji mobilnej bardzo często, po kilka, zdarza się, że i czasem po kilkanaście godzin dziennie. Staram się nie nadwerężać muzyką miesięcznego limitu transferu danych, dlatego zawsze wcześniej albo synchronizuję przez WiFi albumy, które chcę przesłuchać, albo zrzucam samodzielnie zgrane płyty. To drugie jest banalnie proste. W stacjonarnej aplikacji przeciągam pliki lub katalogi do zakładki „pliki lokalne”, zaznaczam, tworzę listę odtwarzania. Następnie podłączam telefon do komputera, pojawia się w nim nowa lista, synchronizuję i po dosłownie kilku chwilach mam pliki na swoim iPhonie. Przynajmniej zawsze tak było. W nowej aplikacji to póki co wielka niewiadoma. Coś się zsynchronizuje, coś nie. Potrafił nie przegrać się pojedynczy utwór, potrafiła i cała lista. Istna loteria, na którą nie działa ani restart telefonu, ani komputera. Jest to na tyle irytujące, że przynajmniej na razie, postanowiłem powrócić w temacie własnych mp3 do iOS-owej aplikacji Last.fm, która świetnie radzi sobie z normalną synchronizacją przez iTunes.
Nie dodano nawet najprostszego equalizera, choć na forum usługi ludzie proszą o niego od miesięcy. Na najzwyklejszych słuchawkach mógłbym żyć i bez niego, ale chociażby w przypadku modelu Razer Kraken, w którym z niewiadomych dla mnie przyczyn ktoś postanowił za mocno podbić basy, Spotify przy utworach z podwójną stopą perkusji jest nie do użycia. Co ciekawe standardowy, prosty korektor systemowy w iOS, którego oczywiście Spotify nie łapie, świetnie radzi sobie z nimi podczas słuchania muzyki ze wspomnianej wyżej aplikacji Last.fm czy standardowego odtwarzacza. Pomimo dużej aktualizacji nie rozwiązano również problemu usuwania zsynchronizowanych plików. Pozostaje kasowanie co jakiś czas całej aplikacji. Usuwane listy nie sprawiają bowiem, że znikają ściągnięte z sieci pliki. Pomaga dopiero aplikacja iClean, któranie jest już niedostępna w naszym kraju. Mam też wrażenie, że nowe Spotify trochę bardziej kradnie prąd z baterii – niczego nie mierzyłem, ot takie odczucie.
Lubię aktualizacje aplikacji, których używam. Z jednej strony cieszę się ze zmian wyglądu, bo to zawsze jakieś urozmaicenie smartfonowej codzienności, zawsze mam też nadzieję, że coś będzie działać lepiej lub oferować większą ilość funkcji. Nowe Spotify wygląda lepiej, a działa gorzej przez co nowa propozycja nie tyle pozostawia u mnie niesmak, co zwyczajnie zacząłem na poważnie rozważać przeniesienie się do konkurencji. Ja wiem, że miesięczny abonament nie jest duży i zachowuję się trochę jak Polak-cebulak, ale skoro już a coś płacę regularnie co miesiąc, chciałbym móc używać usługi w miarę bezproblemowo, tak jak wcześniej. Mam nadzieję, że jakaś nowa łatka pojawi się szybko i chociaż naprawi to, co nowa wersja aplikacji popsuła. Jeśli nie, powiem Spotify do widzenia.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu