Recenzja

No More Heroes na Nintendo Switch: frajda już nie ta, ale...

Kamil Świtalski
No More Heroes na Nintendo Switch: frajda już nie ta, ale...
0

Od japońskiej premiery No More Heroes na Wii minęło już niemalże 13 lat, z kolei sequelowi 11. Po tylu latach doczekaliśmy się portów na najnowszą konsolę Nintendo. Czy warto było tak długo czekać? Czy gry zaostrzą nam apetyt na zbliżającą się premierę trzeciej odsłony serii?

Odpowiedź na to pytanie okazała się dużo trudniejsza niż się początkowo mogło wydawać. Wspomnienia tej gry dotyczą w końcu zupełnie innych czasów, era indyków dopiero wstawała - wszak NMH to w wielu miejscach laurka dla minionych, 8-bitowych czasów. Można by powiedzieć, domena gier niezależnych. Na rynku domowych konsol królowało Wii ze swoją strategią Blue Ocean, więc i gry dla dorosłych odbierało się z większym głodem, przymykając oko na bezsensowną brutalność. Na domiar wszystkiego, No More Heroes obrosło kultem i jak tu podejść do tematu obiektywnie?

No more Heroes to wciąż ta sama historia

Akcja obydwu gier ma miejsce w Santa Destroy, to właśnie tutaj, w motelu No More Heroes żyje główny bohater gry. Otaku, leń, singiel, a do tego napalony zabójca, który jest gotów stać się numerem jeden morderców, aby móc spędzić czas sam na sam z seksowną Sylvią, managerką United Assassins Association. Jeśli brzmi to bezsensownie to dobrze, bo tak właśnie miało być.

W 2020 No More Heroes odpycha już od pierwszej sceny. Chociaż styl obrany przez serię wciąż zachwyca, tak sama grafika jest potwornie brzydka. Modele budynków są monotonnie jednokolorowe, zresztą jak cały krajobraz, a do tego kanciastość otoczenia rzuca się w oczy mocniej niż lata temu. Druga część nie jest pod tym względem lepsza. Troszkę mniej przeszkadza, gdyż oszczędzono nam, celowego, ale wciąż nudnego przemieszczania się motocyklem po mieście. Tym bardziej, że obecnie jesteśmy tak przyzwyczajeni do open worldów, że żartobliwość takiego rozwiązania całkowicie umyka. Wydaje się być po prostu archaicznym wydaniem drobnego, otwartego świata, na który nikt nie miał pomysłu. Całość ratuje – no, powiedzmy – bezbłędna płynność gry. Jak tylko klikniemy lub stukniemy ikonkę na naszym Switchu, gra się odpala błyskawicznie i od załadowania stanu gry leci w 60. klatkach na sekundę.

Bolesny powrót po latach do No More Heroes

Prawdę mówiąc, w obydwu grach nie brakuje nudy. Powiedziałbym, że nuda jest fundamentem rozgrywki. Jak wspomniałem, świat jest pusty i jazda po nim nie sprawia przyjemności (w NMH2 po prostu wybieramy nazwę lokalizacji, uff). Misje poboczne, a raczej dorywcze fuchy, sprawiają psychiczny i niemalże fizyczny ból. Jednakże, jak wiele rzeczy, w No More Heroes 2 trójwymiarowe misje zostały zastąpione dużo przyjemniejszymi wersjami 8-bitowych minigier. Jako ciekawostkę dodam, że podobno są one zainspirowane poprzednimi pracami twórców gry.

Walka z falami przeciwników, również nuda. W każdej części nie trzeba wiele filozofii, dwa ataki mieczem świetlnym, dwa ataki wręcz. Wszystko wykorzystywane przeciwko morzu jednakowych przeciwników, klon za klonem. Ktoś powie, no dobra, ale taki był zamiar twórcy. Zgadzam się, lecz to czy było to zabawnym zabiegiem czy nie, wciąż nie czyni tych walk mniej nudnymi. Dodatkowo każdy przeciwnik musi być dobity. Ostateczny cios musi zostać zadany wg jednorazowej komendy, która się wyświetla na ekranie. Dla europejskich graczy nowość, pierwszy raz mogą zagrać w No More Heroes 1 bez cenzury na konsoli Nintendo. Przygotujcie się na morze krwi w miejsce bilonów. W drugiej części ten element jest trochę uratowany przez możliwość gry innymi postaciami, ale nie zdradzę jakimi!

Najlepszy element No More Heroes? Walki z bossami, te nie zestarzały się ani trochę

I teraz się można zastanowić. Czy twórcy przesadzili ze swoim działaniem pod prąd? Czy wręcz przeciwnie, w myśl zasady, że bez zła, nie ma dobra, tak zaprojektowali grę, aby najwytrwalsi gracze mogli w największym stopniu się cieszyć z etapów wieńczących bitwę rankingową. Walki z bossami to najważniejszy, najbardziej dopracowany, pełen charakteru i frajdy element serii. I on wciąż daje od groma frajdy.

Bossowie mają wszystko to co powinni mieć. Niesamowitą muzykę w tle, która sprawia, że krew szybciej płynie w żyłach, styl i charakter czyniący ich unikalnymi nie tylko w świecie No More Heroes, lecz w ogóle na płaszczyźnie całej branży gier. Jeszcze po latach będziecie pamiętać, może nie według kolejności, ale tak po prostu postacie z którymi walczyliście. Chociaż wspomniany system walki nie jest mocno angażujący to w przypadku bossów nie ma wiele czasu na namysł. Kolejne fale ich ciosów często dają nam niewielkie okienko na działanie co czyni walkę wciągającą.

Na Switchu możemy grać Joy Conami, Pro Controllerem oraz w trybie handheldowym. Zdecydowanie polecam dwie ostatnie opcje, są po prostu wygodniejsze. Gra w na ekranie Switcha jest o tyle lepszym wyborem, że mniejszy ekran trochę tuszuje słabą grafikę. Działa równie płynnie jak w docku, więc bez obaw można grać tam, gdzie Travis zapisuje grę.

Zobacz też: Najlepsze gry na PlayStation 3

Apropos’ tego, gdzie jest zapisywana gra. Humor serii już nie trafiał do mnie tak jak to miało miejsce lata temu. Trudno jest mnie wskazać, dlaczego. Tak jak napisałem na wstępie. Pierwotnie ta gra wyszła na Nintendo Wii, konsolę celowaną do każdego, więc i dla dorosłych, ale to z rodzin był generowany najwyższy zysk. To spowodowało, że No More Heroes pięknie się wyróżniało na tle innych gier. Wulgarne żarty, mnóstwo aluzji do seksu czy masturbacji (ładowanie baterii miecza), dorosły mężczyzna otoczony wrestlingiem i słodkimi dziewczynkami z anime, a wszystko jest skąpane – dosłownie – w morzu krwi i rozczłonkowanych przeciwników. Zdarzało mi się uśmiechnąć, lecz już... nie zaśmiać. Choć nie wiem na ile to kwestia mojego bycia starym, a ile tego, że pierwsze No More Heroes w wersji z PlayStation 3 kończyłem ostatni raz nie dalej niż trzy lata temu.

Koniec końców, widzę jak moje wrażenia z ponownego ogrania NMH i NMH2 wyglądają skrajnie negatywnie. Zatem sam się sobie dziwię i nie wiem co poradzić na to, że i tak lubię te gry? Nie mam ochoty ich włączyć ponownie, lecz gdy się tak wydarzy to gram i gram. Wiem, że warto jest się pomęczyć dla bossów, ich dziwnych aren oraz świetnej muzyki w tle. Dziwnie jest wrócić do tych gier.

Najważniejsze pozostawiam na koniec.

No More Heroes 3 wciąż nie mogę się doczekać, mam tylko nadzieję że te porty pierwszej i drugiej części nie odstraszą potencjalnych zainteresowanych.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu