Gry

Po 10 latach wróciłem do gry. Nie uwierzycie, jak źle się zestarzała

Kacper Cembrowski
Po 10 latach wróciłem do gry. Nie uwierzycie, jak źle się zestarzała
10

Ta gra miała być jedną z największych zaległości. Wreszcie do niej wróciłem i ją nadrobiłem… ale czy było co nadrabiać?

Wkrótce sequel, czas więc nadrobić pierwszą część

Wielkimi krokami zbliża się Alan Wake 2. Jakiś czas temu dostaliśmy informację, że przygody biednego pisarza, całkowicie pogrążonego w mroku, szaleństwie i paranoi, po wielu latach powracają — i gracze byli tym faktem wielce podekscytowani. Alan Wake 2 od samego początku wzbudzał mnóstwo emocji. Po pierwsze, to kolejny hit od Remedy i THQ Nordic — twórców, którzy kilka lat temu wydali naprawdę udane Control. Po drugie, każdy zwiastun gry ogromnie zachwycał grafiką, a pokazane materiały zdradziły, że w grze będzie więcej niż jedna grywalna postać. Prawdziwy szok przyszedł jednak w momencie, w którym do graczy trafiła informacja, że Alan Wake 2 będzie dostępny wyłącznie w wersji cyfrowej — więc płyty w pudełku w fizycznym sklepie nie kupimy. Ten ostatni element wzbudził sporo kontrowersji, lecz ogólnie gracze byli zachwyceni wieścią o kontynuacji tego thrillera.

Tak się składa, że nie miałem okazji nigdy wcześniej przejść całej pierwszej części — a to wszystko przez to, że „oryginalne” wydanie ominęło PlayStation 3 i na premierę w 2010 roku było dostępne wyłącznie na Xboksie 360, a blisko dwa lata później pojawiło się również na pecetach. Z tego względu grę tylko „liznąłem” te kilka dobrych lat temu, widziałem jakieś gameplaye, ale nigdy nie poświeciłem jej pełnej uwagi — aż do teraz, gdyż gracze z PlayStation mogli cieszyć się przygodami Wake’a dopiero w 2021 roku, kiedy pojawił się remaster. Ten niedawno zawitał do rozpiski PlayStation Plus, więc zainspirowany tym faktem oraz nadchodzącą premierą drugiej części, postanowiłem sprawdzić, czy faktycznie ominęła mnie wspaniała przygoda i jeden z najlepszych psychologicznych horrorów.

Alan Wake Remastered — a raczej Alan Wake Port

Na początek muszę zaznaczyć, że o fabule Alana Wake’a nie wiedziałem niemal nic. To, że kiedyś tę grę nadrobię, było pewne — czekałem więc tylko na moment, w którym będzie to możliwe, więc nie chciałem wcześniej psuć sobie zabawy. Włączając remaster Alana Wake’a w pierwszej chwili nie byłem ciekaw, o co chodzi w tym świecie, a zamiast tego zacząłem się zastanawiać, co robi dopisek „Remastered” w tytule obok imienia i nazwiska głównego bohatera. Produkcja wygląda bowiem naprawdę źle, gameplay również śmierdzi na kilometr 2010 rokiem i wszystko jest dość powolne i toporne — od razu rzuca się w oczy fakt, że niemal nic przy tej zremasterowanej wersji nie zostało zrobione.

Porównując obydwie wersje w sieci, zauważyłem jedynie delikatne różnice pod względem interfejsu — ale odnosi się to na przykład do pasków wskazujących na poziom naładowania baterii. Można więc równie dobrze przyznać, że nie zmieniło się absolutnie nic. Wizualnie jeszcze jakoś można to przełknąć, bo (może trochę złośliwie) w grze i tak niewiele widać przez to, że notorycznie jest ciemno — ale nad samym feelingiem rozgrywki można było popracować, gdyż całość naprawdę jest toporna i przypominała mi bardzo Mafię II czy L.A. Noire. To były świetne gry, ale pod względem gameplayu i mechanik... cóż, są już po prostu przestarzałe.

Drewno raczej nie może być straszne

To wszystko sprawia, że nawet dobre — jak na 2010 rok — pomysły, po prostu dziś nie działają. Świat atakuje mrok, Alan Wake popada w prawdziwe szaleństwo i tylko światło może go uratować. W związku z tym poza bronią, niezwykle istotne dla nas jest źródło światła — każda świecąca latarnia przywraca nam zdrowie, a latarka pozwala na względnie bezpieczne podróżowanie; z tym, że do latarki cały czas potrzebujemy baterii, co jest bardzo ważnym elementem gry. Żeby pokonać szaleńców na naszej drodze, musimy najpierw przyświecić w nich latarką, a dopiero później korzystać z broni palnej. Świetnie, pomysł jest całkiem niezły, tylko przez całą płynność rozgrywki (a właściwie jej brak), sprawia to, że musimy w każdego przeciwnika po prostu celować kilkanaście sekund. Mało przyjemne i irytujące.

Zdecydowanie bardziej wolałbym system samej walki światłem, żeby miało to jakikolwiek sens. I chociaż martwienie się o baterie do latarek i amunicję do gnatów dodaje nieco survivalowego sznytu, tak ta mechanika jest zwyczajnie irytująca. A przez irytację ciężko odczuwać strach. Do tego ulepszenia latarek, skracające czas celowania do rywali, pojawiają się zdecydowanie za późno w grze, przez co niemal do samego końca korzystamy z najzwyklejszego źródła światła.

Całemu klimatowi thrillera odbiera również fakt, że przychodzi nam walczyć z dość niecodziennymi obiektami — wliczając w to wielki buldożer sterowany przez mrok czy latające beczki na moście, na które musimy poświecić, żeby zneutralizować zagrożenie. To po prostu odbiera klimatu całej historii, jednocześnie nie dodając specjalnie wartościowego elementu do gameplayu, a powtarzalność i toporność wszystkich tych elementów sprawia, że czujemy znużenie — i naprawdę nie było łatwo mi zagrać więcej, niż jeden rozdział, podczas jednego posiedzenia przy konsoli.

Do tego mam problem z samą historią, a bardziej narracją. Alan Wake ma wszystko, żeby być doskonałą powieścią — ale w formie gry wideo to do mnie średnio przemawia. Całość stara się być mrocznym Uncharted w świecie „Worka kości” S. Kinga, co nie jest dobrym połączeniem. Sam motyw narratora potrafi momentami być ciekawy i bardziej wprowadza nas w klimat tego, że jesteśmy ofiarą własnego losu — w końcu to manuskrypt samego Wake’a znajduje odzwierciedlenie w tej jakże zagmatwanej rzeczywistości — ale wypowiadana mrocznym głosem kwestia tego, że otwieram drzwi, za każdym razem, kiedy otwieram drzwi, to trochę za dużo.

Brakuje również polotu w kwestii postaci w tym świecie. Poza tytułowym bohaterem, reszta jest dosłownie nijaka — o jego żonie wiemy naprawdę niewiele, jego najlepszy przyjaciel jest irytującym tchórzem i „jajcarzem”, o terapeucie wiemy tyle, że istnieje… i tyle postaci pamiętam po skończeniu tej produkcji. A, jeszcze była jakaś straszna pani, która pojawiała się na jump scare'owych przebitkach od czasu do czasu. Ogólna koncepcja jest niezła, ale brakuje pewnych sznytów.

Alan Wake jest poprawny. Nic więcej

Rzekomo powinienem żałować, że nie zagrałem w to dużo wcześniej. Ponoć to dla wielu był system seller Xboksa 360. W istocie, grając w tę grę dzisiaj, mogę stwierdzić jedynie, że jest to bardzo przeciętna produkcja z pomysłem, który ma potencjał — lecz ten w moim mniemaniu nie został wykorzystany. Paradoksalnie jednak sprawia to, że względem nadchodzącej „dwójki” mam jeszcze większe oczekiwania.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu