Jordan Peele zasłynął filmem "Uciekaj!", po którym otworem stanęły przed nim drzwi do dużego kina. "To my" pokazało, że dojrzał i będzie kontynuwał realizację swoich pomysłów, a "Nie!" to najambitniejszy z jego filmów. Ale czy najlepszy? Oceniamy!
Peele uwielbia Stevena Spielberga i gdy wybierzecie się do kina na "Nie!" możecie śmiało wyglądać w nowym filmie wielu powiązań do klasyki. Nie zrobiono tego nachalnie, ale ze smakiem i można potraktować jako hołd, bo niektóre aspekty najnowszego filmu twórcy "Uciekaj!" są traktowane jak kanon, szablon i schemat, jakiego należy się trzymać. Spotkania z obcymi mogą być przybrać wiele form, ale te ukazane w "Bliskich spotkaniach trzeciego spotkania" najwyraźniej postrzegane są jako wzór do naśladowania. Kilka dekad później ten film nadal się broni, więc "Nie!" nie zamierza dyskutować z pionierem.
Nie! Nowy film twórcy Uciekaj i To my
Nowa historia rozpoczyna się na jednym z wielu amerykańskich rancz, gdzie poznajemy głównego bohatera. Jest dość nieśmiały i nie zamierza być na świeczniku. Hodowla koni i pozostanie wiernym rodzinnej tradycji to dla niego nadrzędne cele, dlatego gdy umiera jego ojciec, OJ postanawia kontynuować dotychczasową działalność. Nadal pragnie wynajmować posiadane przez niego konie na planach filmowych, ale jemu brakuje animuszu, a jego siostra Emerald nie czuje przywiązania do rodzinnego biznesu. Traktuje je jak hobby i sposób na rozkręcenie własnej kariery. Zagadkowa śmierć ojca nie jest przyczynkiem do zadawania pytań, ale niedługo później dochodzi do kolejnych tajemniczych zdarzeń, które są w stanie zasiać ziarno niepewności. Ta niepewność przerodzi się w strach, ale nie sparaliżuje on głównych bohaterów.
Ukłon w stronę klasycznego kina i tradycyjnych horrorów
Co ciekawe, do naszego duetu - OJ-a i Em - dołącza ktoś zupełnie z zewnątrz, dzięki czemu tworzy się tercet starający się złapać na filmie i udowodnić istnienie UFO. Ich starania nie przynoszą rezultatów, ale nie poddadzą się. Przez cały czas akcji towarzyszy typowa dla filmów Peele'a atmosfera niepokoju. Osiągana jest poprzez brak większej dynamiki, charakterystyczną muzykę i kilka jumpscare'ów. Przez cały czas dostajemy też pewne tło, tłumaczące pochodzenie sąsiada rancza OJ-a, co tylko podkręca ten klimat grozy.
To właśnie ten wątek przejmuje stery w pierwszej części filmu, dzięki czemu jeszcze bardziej wciągamy się w to, co dzieje się na ekranie. Zaangażowanie może spadać w pewnych krótkich momentach, ale niedługo później reżyser nadrabia brak dynamiki odkryciem kolejnych informacji. Nie dowiadujemy się wszystkiego, ale wystarczająco dużo, by po wyjściu z seansu zadawać dalej pytania i próbować złożyć to wszystko w całość. Sprzyjają temu liczne nawiązania do historii kinematografii, prawdziwych wydarzeń oraz innych filmów. Już teraz w Sieci znajduje się sporo wypunktowanych list i myślę, że będzie ich przybywać, szczególnie gdy film wyjdzie na nośniku.
Na plus na pewno można zaliczyć casting do tego filmu, gdyż obsada doskonale wyczuła intencje Jordana Peele'a. Daniel Kaluuya, Keke Palmer i Brandon Perea bardzo dobrze rozumieją się na planie i wywiązują ze swoich zadań. Każdy z aktorów od początku do końca pokazuje na ekranie, że pomysł na postać jest bardzo konkretny i egzekucja tego planu przebiegała na planie w dość dynamicznej formie. Nie wszystko, co widzimy w filmie miało możliwość być w scenariuszu, więc członkowie obsady zdawali się na własną intuicję i kreatywność, dzięki czemu "Nie!" w dużym stopniu zyskał. Do kiedy mają być typowymi postaciami w nietypowym filmie, to wywiązują się ze swojego zadania jak należy i ani odrobina tej pewności siebie nie znika, gdy muszą zagrać coś zupełnie innego.
Warstwa audiowizualna Nie! może się podobać
Pod względem realizacyjnym, czyli wizualnym i dźwiękowym, "Nie!" to kolejny świetnie złożony w całość zestaw puzzli, gdzie każdy element pasuje do siebie jak należy. Czujne ucho wychwyci elementy z innych kultowych filmów, ale nie będziemy odczuwać wtórności słuchając ścieżki do "Nie!", ponieważ Michael Abels zdołał nadać swoim kompozycjom sporo świeżości. Pomysłowość twórców w kontekście wyglądu niektórych kluczowych postaci wykracza poza pewne granice i nie każdy będzie przekonany do idei, którą Peele wraz z ekipą próbują nam przekazać, ale myślę, że końcowy efekt jest naprawdę udany. Nie wszyscy będą też zadowoleni z ostatniego aktu, jak i samego finału - film skręcił wtedy w nieco innym kierunku i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że gdzieś po drodze niektóre wątki i postacie zaginęły. Skupiono się na tym, jaki wydźwięk miał mieć film i to wpłynęło na zmarginalizowanie niektórych elementów, nad czym trochę ubolewam.
Czy Nie! jest lepszy od Uciekaj i To my?
"Nie!", podobnie jak poprzednie filmy tego twórcy, nie jest produkcją, o której łatwo będziemy mogli zapomnieć. Liczne niejasności, podprogowe i niebezpośrednie przekazy powodują, że co pewien czas będziemy wpadać na pomysł tego, w jaki sposób można wyjaśnić niektóre zachowania postaci lub strukturę filmu. Obawiam się jednak, że "Nie!" nie będzie w stanie tak dużym stopniu wywrzeć wrażenia na widzach, jak "To my", a głównie "Uciekaj!".
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu