Felietony

Nie boisz się policji i sądu? Bój się internautów

Maciej Sikorski
Nie boisz się policji i sądu? Bój się internautów
6

Internet i szeroko pojęte nowe technologie spełniają przeróżne role w naszym życiu. To praca, rozrywka, edukacja, źródło informacji, platforma do zawierania i podtrzymywania znajomości, a nawet miejsce, w którym rodzi się sztuka. Funkcji przybywa (inne ulegają przemianom lub ewoluują) i dzieje się t...

Internet i szeroko pojęte nowe technologie spełniają przeróżne role w naszym życiu. To praca, rozrywka, edukacja, źródło informacji, platforma do zawierania i podtrzymywania znajomości, a nawet miejsce, w którym rodzi się sztuka. Funkcji przybywa (inne ulegają przemianom lub ewoluują) i dzieje się to wielowymiarowo. Jednym ze zjawisk wzbudzających spore emocje i kontrowersje jest z pewnością przejmowanie przez internautów roli służb porządkowych i wymiaru sprawiedliwości.

Po wstępie wiele osób zapewne zadało sobie pytanie: Ale o co chodzi? Już tłumaczę. Na przestrzeni ostatnich dni i tygodni (zjawisko sięga oczywiście znacznie dalej w przeszłość) trafiłem w Sieci na informacje dotyczące przestępstw, które z mniejszym lub większym powodzeniem próbowali wykryć/namierzyć/udowodnić użytkownicy Internetu. Proces ten nierzadko nie zatrzymuje się na etapie ustalenia sprawcy – niektórzy są nawet skorzy do wydawania wyroków i wymierzania kary.

Wśród przykładów zjawisk, o których mowa, wystarczy wymienić filmy przedstawiające znęcanie się nad zwierzętami. Ich autorzy pastwią się nad psem czy kotem i uwieczniają ten proceder, a następnie umieszczają swoje "dzieło" w Sieci (pomijając fakt, że to zachowanie zasługuje na potępienie, trzeba przyznać, że owi domorośli filmowcy są po prostu idiotami skoro decydują się na rozpowszechnianie swoich czynów). Co dzieje się dalej? Zniesmaczeni, a często wręcz rozgorączkowani użytkownicy Sieci informują administratora strony i policję, ale przy okazji rozpoczynają prywatne śledztwo. Skutki są różne.

Czasem uda im się namierzyć w ten czy inny sposób autora filmu i pojawiają się groźby oraz zapowiedzi wymierzenia kary. Policja i sąd wydają się zbędni – internauci wiedzą najlepiej, co zrobić ze złoczyńcą. Zapewne najczęściej kończy się na zwykłych komentarzach i słowa nie przeistaczają się w czyn. Zaalarmowana policja zajmuje się delikwentem i temat można uznać za zamknięty. Gorzej, gdy ktoś faktycznie postanowi wziąć sprawy w swoje ręce (podejrzewam, że do takich akcji mogło już dojść, ale niestety nie mam na ten temat konkretnej wiedzy i przykładów).

Wspomniana kwestia internetowych śledztw i wymierzania kary na własną rękę może też doprowadzić do bezpodstawnych oskarżeń. Często ofiarami wściekłych internautów padają osoby, które przez pomyłkę wzięto za oprawcę kota lub za kieszonkowca. Przy każdych poszukiwaniach pada sporo namiarów, adresów i nazwisk – ludzie rzadko je weryfikują, a częściej wydają wyroki. Pojawiają się wyzwiska, zapewnienia, iż przewinienie nie ujdzie na sucho, a nawet groźby. Po co weryfikować całą sprawę, tracić czas i poskramiać język – przecież działa się w słusznej sprawie (to usprawiedliwia metody), w tłumie (ten nigdy się nie myli) i przed monitorem (nawet jeśli się mylę, to osobiście nie nadstawiam karku).

Niedawno w serwisie społecznościowym Reddit pojawił się mem, w którym ktoś przyznał się do zabójstwa. Zapewne mamy do czynienia z głupim i nieodpowiedzialnym żartem jakiegoś nastolatka, który nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji czynu (zresztą, osoby dorosłe nie są pod tym względem lepsze). Internauci szybko wszczęli prywatne śledztwo, bo uznali, iż sprawy nie można lekceważyć. Konsekwencje ujawnienia personaliów żartownisia (miejmy nadzieję, że żartował) mogą być dla niego bardzo poważne - ewentualna nagonka na jego osobę może mu przysporzyć nie tylko antyfanów, ale i siwych włosów.

Równie ciekawy przykład internetowego śledztwa mieliśmy ostatnio w Rosji. Pavel Durov (założyciel VKontakte) został oskarżony przez blogerów o potrącenie samochodem policjanta. Na chwilę obecną trudno stwierdzić, czy faktycznie dokonał tego czynu (ponoć nie ma nawet samochodu, lecz nie można wykluczać jego winy), ale w Sieci już pojawiają się wyroki, wzmianki o łapówkarstwie, "elycie" itp. Niektórzy nie czekają na rozwój wypadków – skoro kilka osób w Internecie stwierdziło, że za kierownicą siedziała Durov, to pewnie tak właśnie było. A jeśli tak nie było, to jak to udowodnić? Im więcej poda się dowodów na swoją niewinność, tym bardziej przekonana o winie będzie spora część "internetowych sędziów".

Być może przesadzam. Internetowe śledztwa zapewne mają swoje dobre strony i mogą pomóc policji czy prokuraturze. Po co doszukiwać się dziury w całym, skoro nit lub niewiele osób cierpi z powodu nagonki w Sieci? Przecież wszystko jest dla ludzi – także dochodzenie sprawiedliwości za pośrednictwem Internetu. Osobiście nie podzielam jednak tego punktu widzenia i obawiam się, że któregoś dnia ten proces zajdzie za daleko i pojawi się problem z jego okiełznaniem.

Źródła grafik: wyborcza.pl, canv.as

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu