AT2021uey b to planeta, której istnienie potwierdziło coś, czego większość nie brałaby na poważnie. I co istotne, w tym wszystkim brali udział również Polacy! Przelotne, mikroskopijne zakłócenie światła z odległej gwiazdy, zarejestrowane dzięki mechanizmowi, który sto lat temu przewidział Albert Einstein. Teraz, w roku 2025, jego teoria po raz kolejny pozwala nam dokonać istotnego odkrycia.

O co chodzi? O mikrosoczewkowanie grawitacyjne. To właśnie ten efekt pozwolił naukowcom dostrzec coś, czego pozornie nie widać. Planeta AT2021uey b – gazowy gigant wielkości Jowisza – pojawiła się w obliczeniach nie dlatego, że ktoś ją sfotografował, ale dlatego, że "zagięła" światło innej gwiazdy.
Gdy przed źródłem światła (w tym wypadku – odległą gwiazdą) przechodzi obiekt o dużej masie, jego grawitacja działa jak szkło powiększające. Zmienia bieg fotonów. I właśnie ów nieregularny błysk, deformacja jasności w danych zebranych przez teleskop Gaia, kazała naukowcom przyjrzeć się uważniej.
To trochę jak dostrzec odbicie twarzy w drgającej tafli wody – i z li tylko tego wyczytać kształt, masę, odległość, a nawet okres orbitalny niewidocznego dla nas "normalnie" ciała. Spójrzcie, na jakim poziomie jest nasza nauka, że z tak bardzo trudnego do pojęcia zjawiska, jesteśmy w stanie wyciągnąć obecność planety: a nawet ustalić jej naprawdę dokładne parametry.
Planeta nie do końca tam, gdzie powinna być
AT2021uey b okrąża małą, chłodną gwiazdę typu M. Takich czerwonych karłów jest mnóstwo w galaktyce, ale akurat ta para – planeta i jej "słoneczko" – znajduje się 3200 lat świetlnych od Ziemi, głęboko w galaktycznym wybrzuszeniu. To rejon, który przez dekady uchodził za zbyt chaotyczny dla formowania się planet. Zbyt gęsty, zbyt dynamiczny i zbyt nieprzewidywalny.
A jednak AT2021uey b dała sobie tam radę. I to nie na jakiejś dzikiej, niestabilnej orbicie. Swoją gwiazdę okrąża w 4170 ziemskich dni, czyli niemal 11 lat. Żadnych dramatycznych perturbacji, żadnych anomalii. Wszystko wygląda spokojnie i "względnie" normalnie.
Jest w tym wszystkim jeden problem: owo odkrycie przeczy obecnie obowiązującym modelom. Jeśli takie planety mogą powstawać tam, gdzie teoretycznie nie powinny – to znaczy, że nasz stan wiedzy dotyczący genezy planet nadaje się do przepisania od podstaw.
Przypadek? Nie tym razem
Powyższy efekt to pieczołowita robota zespołu fizyków z Litwy, Polski i kilku innych krajów. Analiza setek tysięcy obserwacji. Odrzucanie fałszywych alarmów. Szukanie wzorców tam, gdzie przeciętny umysł zobaczy jedynie "szumy" w danych. Nauka na tym poziomie oznacza zazwyczaj tysiące godzin żmudnego odcedzania tego, co prawdziwe, od tego, co pojawiło się w pozyskanych informacjach przypadkiem.
Jak na razie badacze mają w związku z tym sporo zagadek do rozwikłania. Skoro tak duże planety mogą powstawać blisko środka galaktyki – to czy mogą też tam istnieć układy planetarne z warunkami zdatnymi do życia? A jeśli tak – to czy nasze poszukiwania biosygnatur nie są zbyt mocno przesunięte ku tzw. lokalnej bańce Ziemi?
Musimy sobie ustalić jedno. Mikrosoczewkowanie nie pozwala "zobaczyć" planety w klasycznym sensie. Pozwala ją wywnioskować. Przypomina to odrobinę odgadywanie przedmiotów na podstawie rzucanych przez nie cieni. Wszystko to w oparach dedukcji, odnajdywania wzorców oraz... statystyki.
Czytaj również: Były szef NASA ostrzega: Ameryka może utracić prymat w kosmosie
Nie widzimy, ale już wiemy
Kiedyś patrzyliśmy w niebo i szukaliśmy głównie światła. Dziś potrafimy dostrzegać rzeczy, których nie widzimy bezpośrednio. AT2021uey b jest tego dowodem i pięknym przykładem współpracy między ośrodkami badawczymi. W obserwowalnym dla nas Wszechświecie jest jeszcze mnóstwo planet, które bawią się z nami w "chowanego", ale dają nam subtelne sygnały, że istnieją, gdzieś są w tej przestrzeni. Wystarczy tylko uważnie patrzeć... w dane.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu