Google

Nexus 6 wyprzedany w mgnieniu oka - sukces czy ściema?

Maciej Sikorski
Nexus 6 wyprzedany w mgnieniu oka - sukces czy ściema?
Reklama

Niedawno Google zaprezentowało nową gamę produktów z linii Nexus, zrobili to po cichu i swoim podejściem do tematu wywołali w mediach konsternację. Ta...

Niedawno Google zaprezentowało nową gamę produktów z linii Nexus, zrobili to po cichu i swoim podejściem do tematu wywołali w mediach konsternację. Ta szybko minęła, rozpoczęło się czekanie na wprowadzenie urządzeń do sprzedaży oraz pierwsze testy. I znowu pojawiło się zaskoczenie, bo Nexus 6 sprzedał się w mgnieniu oka.

Reklama

Wczoraj, czyli 29 października miała wystartować sprzedaż smartfonu z linii Google (za pośrednictwem firmowego sklepu). Wystartowała, ale po kilku chwilach została zawieszona. Trafiałem na różne informacje dotyczące tego, ile trwało wspomniane kilka chwil - jedni piszą o paru minutach, drudzy o kilkunastu, jest i kilkadziesiąt. Czy ma to większe znaczenie? Raczej nie. Ważne jest to, że w bardzo krótkim czasie Google udało się sprzedać swój flagowy produkt. Mogą się cieszyć w Mountain View, zadowoleni są pewnie decydenci Motoroli, a w konsekwencji także Lenovo. Sukces przez duże S?

Aby odpowiedzieć na to pytanie musielibyśmy poznać wyniki sprzedaży sprzętu: ile urządzeń udało się sprzedać firmie w te kilka-kilkadziesiąt minut. Przecież mogłoby się okazać, że Google w duecie z Motorolą wywołało wspominaną sytuację oferując w sklepie znikomą liczbę smartfonów. Na nikim nie zrobiłby wrażenia wynik np. tysiąca sprzedanych telefonów w pół godziny. W takim ujęciu można stwierdzić, że Amerykanie wykorzystują mechanizm, który do perfekcji opanowało Xiaomi - nie brakuje opinii, iż rekordy bite przez Chińczyków i problemy z kupieniem ich sprzętu krótko po wprowadzeniu na rynek to element kampanii marketingowej. Xiaomi podobno sztucznie zaniża liczbę dostępnych telefonów, by podbić popyt i zrobić sobie darmową reklamę. Pojawia się pytanie, czy podobne zjawisko dotyczy nowego Nexusa?

Na sprawę można spojrzeć z jeszcze innej strony: Motorola (Google) wyprodukowała w pierwszej partii niewielką liczbę urządzeń, bo nie było jasne, jakim zainteresowaniem będzie się cieszył sprzęt. Teraz zdobyli ważne dane i można je wykorzystać przy zamawianiu kolejnych partii smartfonu. Wszystko w ramach ograniczania wydatków i w celu uniknięcia sytuacji, w której smartfony zalegają w magazynach. Co ciekawe, ta strategia kojarzona jest dzisiaj z przywołanym już Xiaomi. I trudno za nią ganić chińską firmę - nie produkują więcej, niż mogą sprzedać, dzięki temu nie narażają się na wysokie straty, w efekcie mogą obniżać ceny sprzętu. Ma sens? Ma i nie zdziwiłbym się, gdyby inne firmy wzięły przykład z tego gracza.

Możliwe, że Motorola i Google nie wywołały sztucznie braku towaru w sklepie, ale po prostu nie zamówiły go odpowiednio dużo, a zainteresowanie faktycznie było spore. Można też przyjąć, że podwykonawcy nie byli w stanie zapewnić korporacjom dużej partii towaru. Opcji jest sporo i nie ma sensu przyjmować w ciemno ani takiego scenariusza, w którym miliony ludzi walczą o Nexusa 6 (umówmy się - bardzo tanio nie jest), ani założenia, że Google i Motorola wywołują zamieszanie, by pisano o nowym smartfonie. Warto mieć na uwadze, iż zaistniałą sytuacją producenci Nexusa narażają się na negatywną reakcję ze strony ludzi zainteresowanych kupnem telefonu. Pożytek z tego niewielki. Skłaniam się zatem ku stwierdzeniu, że podaż była mała, popyt spory, a zaskoczenie producentów też niemałe.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama